poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Hello, Eye Candy (Eye Candy, 2015)


MTV było kiedyś stacją muzyczną. Pamiętam te dawne czasy, kiedy puszczali jeszcze muzykę, a nie Nastoletnie matki czy inne tego typu programy telewizyjne. Kręcą również seriale, chociaż ja znam jedynie dwa: Teen Wolfa, który naprawdę wciąga i ma Dylana O'Briana, i właśnie Eye Candy, który zaskoczył mnie tym, jak dobry się okazał.

Eye Candy to pseudonim pracującej w branży informatycznej Lindy, która posługuje się nim w telefonicznej aplikacji Flirtual (która jest serialową wersją naszego Tindera - pokazuje szukających miłości/zabawy facetów znajdujących się w pobliżu). Na jednej z imprez w klubie Lindy umawia się na trzy szybkie randki. Jedne udane, drugie trochę mniej. Od tamtej pory całe jej życie, dotychczas skupione wokół imprez, poszukiwań zaginionej siostry i pracy jako informatyk, zmienia się całkowicie. Ktoś ją obserwuje. Cały czas. Widzi każdy jej ruch. Wie o niej wszystko. I z czasem zaczyna mordować...

Lubię, kiedy w serialu coś się dzieje. To dlatego ostatnio nie ciągnie mnie do Outlandera, a Daredevila połknęłam raz-dwa w zastraszającym tempie. Eye Candy plasuje się gdzieś na początku listy moich seriali pełnych akcji. Trudno, by było inaczej, skoro głównym tematem jest poszukiwanie mordercy, a co i rusz twórcy podsuwają nam wskazówki dotyczące tego, kim on jest, co się stało z siostrą Lindy albo dzieje się coś zgoła innego, całkowicie oderwanego od wiodącego wątku - jakaś inna sprawa do rozwiązania, w której udział bierze Lindy. Dzięki temu Eye Candy nie nudzi i ciągle coś się dzieje - ktoś umiera, ktoś morduje, ktoś infekuje wirusem system szpitala, co sprowadza katastrofę...

Przede wszystkim jednak: muzyka. Bardzo spodobał mi się chwyt MTV - kiedy jakaś piosenka leciała w tle serialu, na dole po lewo pojawiał się jej tytuł i wykonawca, co oszczędziło mi mnóstwo czasu, który poświęciłabym na przeszukiwanie soundtracku. Eye Candy poszczycić się może nowoczesną, współczesną muzyką, która z pewnością trafi w gusta nastoletnich odbiorców - i w dodatku nie są to kawałki lecące w radiu co i rusz, wiele z nich nie pojawia się w rankingach i topkach. To powoduje, że Eye Candy jest źródłem muzyki. Dobrym źródłem. Zwłaszcza, że ma utwór Raign. To wystarczy, żebym ścieżkę dźwiękową zaczęła ubóstwiać.


Victoria Justice dotychczas kojarzyła mi się jedynie ze stacją Nickelodeon, z serialu Victoria znaczy zwycięstwo. Przyznam bez wstydu, że strasznie lubiłam odmóżdżać się, oglądając go - był zabawny i obsada ładnie śpiewała, więc nic więcej nie było mi trzeba. Tylko że dotychczas Victoria Justice otrzymała ode mnie łatkę aktorki komediowej. Tymczasem Eye Candy całkowicie zmienił moje postrzeganie - jest naprawdę utalentowaną aktorką. Nie najlepszą, ale nie mam do jej gry żadnych zarzutów. Dobrze zagrała Lindy i cieszę się, że odcięła się swoja kreacją od tej zabawnej, komediowej Victorii. 

Poza wiodącą bohaterką pojawiły się też inne postacie. Oczywiście najpierw należy wspomnieć o Tommym - przyjacielu ex-faceta Lindy i policjancie, z którym Lindy współpracuje. Do Caseya Deidricka nie mam zastrzeżeń: zagrał dobrze, miło się na niego patrzy i robi odpowiednio maślane oczęta. Za to świta Lindy, czyli George (Harvey Guillen), Sophie (Kiersey Clemson) i Connor (John Garet Stoker), że tak to ujmę, zrobili mi dzień, za każdym razem, kiedy się pojawiali. To może zabrzmieć dziwnie, ale bohaterowie drugoplanowi wydali się mi dużo ciekawsi.

Eye Candy to kawał dobrego, rozrywkowego serialu, prawie że kryminalnego. Zawsze lubiłam typować swoich kandydatów na morderców, szukać kolejnych wskazówek i zbierać je w całość - takie skrzywienie od nadmiaru Sherlocka Holmesa w moim życiu - a Eye Candy dało mi szansę na popisanie się. Nie wiadomo, kto jest mordercą prawie do samego końca. Z każdym odcinkiem widzowie poznają nowe poszlaki, nowe tropy - ale i nowe, zupełnie oderwane od głównej osi fabularnej wątki, które jednak nie irytują, a nadają serialowi smaku. Bez nich, byłby zapewne dużo nudniejszy.

Nie był to najlepszy serial, jaki oglądałam, ale spędziłam miło czas i praktycznie odkryłam mordercę nim zrobili policjanci. Miałam ogromną frajdę ze składania wskazówek. A zakończenie - cliffhanger w stylu Moffata, ostrzegam! Zaostrza apetyt, jednak nie ma dużych szans na drugi sezon (tak słyszałam). Szkoda, bo można byłoby ciekawie poprowadzić wątek siostry Lindy. No cóż, może ktoś zmieni zdanie, a tymczasem zachęcam was do obejrzenia Eye Candy!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...