niedziela, 28 sierpnia 2011

czwartek, 25 sierpnia 2011

„Jak piszesz? Pokaż to!”, czyli kocie zabijanie Suzan Dragon

Jako przykładna przyjaciółka muszę wziąć udział w tym okropnym łańcuszku, zaczętym przez Suzan Dragon. Na czym polega? Wystarczy pokazać i udokumentować zdjęciami proces przygotowywania się do pisania recenzji – gdzie je piszecie? Pokażcie to! Oczywiście aby taki łańcuszek szedł dalej, trzeba typować dwie, trzy osoby i je poinformować. Uprzedzam, udział nie jest obowiązkowy (choć według Suzan tak, ale nie martwicie się – ona zginie długo i boleśnie).


Najpierw wybór książki do czytania. Rzecz jasna, te recenzenckie mają pierwszeństwo, ale... Och, tyle ich jest! Najlepiej czytać wszystkie naraz, prawda? Więc jak już się uporałam z wydawniczymi egzemplarzami, przyszedł czas wyboru – co czytać?


Potem jest wpisywanie książki do mojego zeszyciku, gdzie spisuję wszystkie przeczytane książki (począwszy od 1 sierpnia 2011 roku). Na razie jest ich niedużo, ale każda się liczy!


W pisaniu recenzji u mnie obowiązkowa jest walka o książkę. Z kotem, który na niej sobie wygodnie drzemie, a ja muszę przekupywać go kocimi przysmakami...


A potem znów walka z kotem o dostęp do laptopa. Gdzie jak gdzie, ale tam Damon lubi wybitnie spać i ani myśli się ruszać. Aż żal siłą go przenosić w inne miejsce...

Rozmowa z Suzan Dragon jest obowiązkowa. A że nawet o recenzjach nie rozmawiamy? Szczegół...


Costa albo Capri, najlepiej pomarańczowe. I pepsi. Obowiązkowe!


Bazgranie w notesie wcześniej jeszcze może być, ale nie musi... Nie czytajcie tego. Proszę.


Wybór padł na Percy'ego Jacksona, zakupionego spontanicznie w Empiku podczas zlotu. Tak więc już zaczęłam czytać i będę musiała przerabiać kilka wyżej wymienionych punktów, by go zrecenzować.

Tym zakańczam pokaz przygotowań do pisania recenzji, a że czasem jestem wredna, pałeczkę przekazuję Mattowi i Jenny. Ciekawa jestem, co oni robię.

Pozdrawiam!

środa, 24 sierpnia 2011

„Dzień orła”; Robert Muchamore

Dzień orła to dzień zniszczenia”

Nieletni szpiedzy mogą pomóc w II wojnie światowej. Sęk w tym, że organizacja zrzeszająca nastolatków w tym celu zwyczajnie nie istnieje, a brytyjski agent Charles Henderson jeszcze nie wpadł na taki pomysł. Ale to się zmieni już niedługo.
Wypłynięcie statkiem do Wielkiej Brytanii przyniosło klęskę Rosie i Paulowi, ale na szczęście ponownie ich losy splotły się ściśle z Hendersonem i Markiem. Tym razem dzieciaki i dwójka dorosłych – Charles i Maxime – zmuszeni będą pokrzyżować plany Hitlera i jego żołnierzy, szczególnie poznać datę Dnia orła, czyli dnia, w którym rozpoczęty ma być nalot na Wielką Brytanię. Pojawi się też chłopak z wątpliwą przeszłością i tysiącami dolarów, P.T., który mimo że pomoże im w samobójczej misji, będzie ciągle traktowany przez większość z nieufnością. Dokumenty przepadły w katastrofie statku płynącego do Anglii, ale Henderson nie poddaje się i zamierza uratować ojczyznę za wszelką cenę. Włamanie się do ważnych dokumentów, kradzione paszporty i fałszywe dane; wejście w szeregi Niemców jako szpieg, zakodowane wiadomości i pomoc Brytanii, jakby od tego zależało życie.
Rzecz jasna, oficjalnie nieletni szpiedzy nie istnieją.
Polubiłam tego autora, a „Uciekinierzy” bardzo mi się spodobali – to była taka inna książka do tych, które dotychczas czytałam. Jednakowoż wątpiłam w to, że kontynuacja będzie tak samo dobra. Cóż, myliłam się. Ponownie wciągnęłam się w fabułę i znalazłam się w okropnych czasach, kiedy Paryż był okupowany przez Niemców, a Hitler planował nalot na Wielką Brytanię.
Robert Muchamore ponownie pokazał w „Dniu orła”, jak wiele wie na temat II wojny światowej. Cieszę się z dodania nowego bohatera, który miał bardzo mroczną przeszłość. P.T. nie należał do sympatycznych bohaterów jak Paul czy Rosie, ale mimo to polubiłam go bardzo. Jeżeli pominąć nieudaną kradzież złota Hendersona, obrabowania banku i okolicznych domów i wątpliwej przeszłości, nie był naprawdę tak bardzo zły. Zaskoczyła mnie Rosie i jej upór, który dopiero teraz się uwidocznił. Pokazała, jak bardzo jest silna i że potrafi walczyć o swoje – zwłaszcza jeśli chodzi o jej brata. Henderson z kolei znów zabłysnął swoim geniuszem w wyłudzaniu od Niemców informacji. Miał ogromne pole do popisu i wykorzystał je w każdym calu.
Akcja czasem niestety wlokła się niemiłosiernie. Podczas poznawania przeszłości P.T. oraz kiedy wszyscy ukrywali się na wsi. Wtedy nudziłam się, bo nic ciekawego się nie działo, ale gdy już zaczęło, to wydarzenia zmieniały się jak w kalejdoskopie – wybuchy, zabijanie, planowanie ucieczki do Wielkiej Brytanii. Zadziwiło mnie, jak wiele dzieciaki były w stanie poświęcić, by znaleźć się w bezpiecznym miejscu – sądzę, że teraz nikt raczej nie zgodziłby się pójść na samobójczą misję z uśmiechem na twarzy, jak niektórzy.
Z pewnością sięgnę po bestsellerową serię „Cherub” tylko po to, by ponownie zetknąć się z zaskakującą fabułą i zwrotami akcji oraz z lekkim stylem Muchamore'a – czyli z rzeczami, które tworzą świetne książki. Nie wiem nawet, kiedy „wciągnęłam” trzysta sześćdziesiąt stron – trwało to zaledwie niecałe dwa dni. „Dzień orła” to przyspieszony kurs szybkiego czytania. Tego nie można czytać w nieskończoność. Po prostu chce się wiedzieć tu i teraz, co będzie dalej.
Rzecz jasna, osobom kochającym historię spodoba się ta książka. Tak samo tym lubiącym szybką i oryginalną akcję. Co mogę jeszcze dodać? Przeczytajcie to, jeśli możecie. Wiem, że odstrasza większość osób II wojna światowa – a tego tam naprawdę niewiele. Są żołnierze, gestapo, wojsko, ale tak naprawdę to nie jest typowa książka historyczna. Nie bójcie się jej przeczytać.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Egmont!

wtorek, 23 sierpnia 2011

„Kiedyś na pewno”; Ewa Nowak

Nie mów »kiedyś na pewno«

Bałam się tej książki. Dziwne, prawda? Nie przepadam za polskimi autorami po dość przykrych doświadczeniach z nimi, ale z Ewą Nowak jeszcze nie miałam do czynienia, więc zarówno z ciekawością, jak i strachem, zaczęłam czytać kolejne jej dzieło z „Miętowej” serii. Jak wrażenia? Chyba zacznę się powoli, powolutku przekonywać do polskiej twórczości. „Kiedyś na pewno” nie było aż takie złe, jak przypuszczałam. Mogę nawet rzec, że mi się podobało. Nawet bardzo.
Kamila i Dorota to koleżanki znanej z „Ogona kici” Ani Sawickiej, które mają naprawdę dużo problemów i muszą podjąć wiele decyzji – tych błahych i tych bardzo ważnych dla ich przyszłości. Przyjaźń dziewczyn będzie wystawiona na próbę, a one przekonają się, czy była prawdziwa, czy to tylko zwyczajna znajomość. Kama od dziecka uczyła się tańca i teraz po raz kolejny wyjechała na obóz taneczny z najlepszym trenerem w Polsce, Matysem. Jednak pasja ta nie daje jej już tyle frajdy i szczęścia, co wcześniej, i dziewczyna podejmuję niebezpieczną w konsekwencjach decyzję, która zaważy na jej przyszłości tanecznej. Której, nawiasem mówiąc, już nie będzie. Tymczasem w jej domu mama i tata kłócą się coraz częściej, jest więcej spięć niż wcześniej pomiędzy nimi. Rodzina Jutrzenków jest w rozsypce i niedługo wyjdą na jaw sprawy, które powinny być ukryte po wsze czasy. U Dory natomiast rodziców nie ma w domu przez większość – żeby nie powiedzieć cały – czasu. Sama Dorota uważa siebie za nieatrakcyjną i brzydką, a nowy wuefista utwierdza ją w tym przekonaniu. Obie dziewczyny popełnią wiele błędów i będą musiały je albo odkręcić, albo nauczyć się na nich prawidłowego postępowania.
Tu nie ma dobrych odpowiedzi albo złych. Jest dobro i zło przemieszane ze sobą, są błędy, wielkie i małe decyzje. Bohaterki to my, zwykli ludzie, którzy po prostu – jak każdy chyba – mają swoje problemy, te większe i te mniejsze. A że to wszystko czasem wydaje się nierealne? Ot, uroki książek. Nierealne dla czytelnika na czas czytania wydaje się całkowicie prawdziwe.

Wiem, wiem. Jak ktoś mówi „kiedyś”, to tak jakby krzyczał: „ludzie, uwaga, zmyślam”, a „na pewno” na tym świecie nie istnieje – z ironią wyrecytował Sławek. – Słyszałem to sto razy.

Ewa Nowak pokazała w „Kiedyś na pewno” lekki i przyjemny styl, dzięki któremu całkowicie zagłębiłam się w rozterki Kamy i Dory. Z początku z rezerwą podchodziłam do treści i nie wciągnęło mnie – nie lubię książek obyczajowych. Jednak ja – zatwardziała fanka fantastyki wszelakiej – mówię wam, że to pozycja dla każdego, a już najbardziej nastolatek. Polubiłam autorkę za ciekawe opisywanie zwyczajnych, codziennych zdarzeń. Spotkania z przyjaciółką, babskie wieczory, wyjazd do dziadków na wieś? Myślałam, przyznam szczerze, że „Kiedyś na pewno” będzie mnie śmiertelnie nudzić, bo nie widziałam nic w tym ciekawego. Myliłam się, bardzo się myliłam. Ta książka jest naprawdę warta przeczytania i nie zrażajcie się do niej. Spróbujcie przeczytać, a dopiero potem oceniajcie. Ja tak zrobiłam i nie żałuję.
Autorka ciekawie opowiada historię dziewczyn – raz obserwowałam poczynania Kamili, by za chwilę patrzeć na to, co robiła Dorota. I choć obie były przyjaciółkami, to wiele je różniło. Ewa Nowak poruszyła wiele ważnych dla mnie, dla nas kwestii. Między innymi młodsze rodzeństwo, z którym sama się zmagam. Nie sądziłam, że będę się nad tym zastanawiać. Ale chwila refleksji, o której mowa z tyłu okładki, w opisie książki, jednak mnie także dopadła. Inaczej spojrzałam na niektóre sprawy, ale nie tak, by jakoś się diametralnie zmienić. Ot, po prostu wszystko przemyślałam, na spokojnie, podczas czytania. To naprawdę dobra książka i – nie wierzę, że to mówię – powinno się ją wpisać w kanon lektur szkolnych. Przynajmniej u mnie w szkole.
Nic z „Miętowej” serii Ewy Nowak nie czytałam, prócz recenzowanego właśnie „Kiedyś na pewno”. Może kiedyś to zmienię i na dobre pozbędę się ogromnego dystansu do polskiej literatury? Mam taką nadzieję. Sądzę, że książka spodoba się głównie nastolatkom z problemami – takim właśnie jak Kamila i Dorota. A ja do tej pozycji wrócę jeszcze za jakiś czas. Kiedyś na pewno.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu Egmont!

niedziela, 21 sierpnia 2011

„Uciekinierzy”; Robert Muchamore

Agenci na ratunek Francji!”

Nigdy jeszcze nie czytałam żadnej książki autorstwa Roberta Muchamore'a – ani bestsellerowej serii „Cherub”, ani „Agentów Hendersona” – do teraz. „Uciekinierzy” zachwycili mnie wspaniałą, pomysłową okładką i bardzo tajemniczym opisem, który praktycznie nic nie zdradzał. Po przeczytaniu tej pozycji wiem jedno – uwielbiam Muchamore'a i chcę poznać więcej jego twórczości.
Czasy II wojny światowej, Francja. Marc to francuski sierota, mieszkający w miejscowym sierocińcu, gdzie dyrektor jest istnym tyranem. Dopiero kiedy decyduje się uciec, czuje, że żyje, czuje wolność. Dość chłosty, bicia, wyczerpującej pracy... Zatrzymuje się w opuszczonym na pierwszy rzut oka domu, a tam po kilku niekoniecznie miłych przygodach poznaje Charlesa Hendersona, brytyjskiego agenta specjalnego. To dopiero początek walki z Hitlerem. Tymczasem Brytyjczyk musi ocalić dwójkę dzieci, mających ważne dokumenty – które chcą zdobyć także Niemcy.
Paul i Rosie stracili ojca, ale według jego ostatnich słów wzięli ważne teczki i postanowili znaleźć za wszelką cenę Hendersona, któremu mieli przekazać dokumenty, a on miał pomóc im dostać się do Anglii. Jednak dotarcie do agenta nie jest łatwe, a samotna wędrówka rodzeństwa może przynieść im wiele niebezpieczeństw. Niemcy dowiedzieli się, że posiadają plany miniradiostacji i zaczęli na nich „polować”. Charles Henderson będzie musiał ich odnaleźć przed nimi, ale nie poradzi sobie bez Marca. On będzie odgrywać dużą rolę w tej historii.
Rzecz jasna, oficjalnie nieletni szpiedzy nie istnieją.
„Uciekinierzy” to swoiste wprowadzenie do historii agentów Hendersona. Samego Charlesa Hendersona poznałam dopiero w połowie książki, a i wtedy nie wpadł jeszcze na pomysł nieletnich agentów. Mimo to akcja wciąż mknęła – wybuchy, bombardowania, rozstrzeliwanie... Ot, okrutne uroki wojny. Choć książka była moim zdaniem za krótka – zdecydowanie za krótka – i czytało się ją w zastraszającym tempie, to nie narzekam. Druga część już na mnie czeka i wkrótce poznam dalsze losy rodzeństwa Clarke, Marca i Hendersona.
To było jak oglądanie filmu w głowie. Widziałam walące się budynki, wybuchy, słyszałam okrzyki przerażenia i nawet czułam unoszący się wszędzie pył, drażniący oczy. Naprawdę dziwnie się czułam, czytając o tylu zabójstwach – nawet jeśli zabity został wróg. Hendersona polubiłam. Miły agent specjalny mający bardzo ciekawe metody – szczególnie kiedy próbował połączyć się telefonicznie z rodzeństwem Clarke. Marc też zdobył moją sympatię, ale dopiero z czasem – na początku raczej nie spodobało mi się włamywanie do cudzego domu, ale bądź co bądź, była wojna. Rosie i Paul z kolei byli bardzo weseli. Chłopak uwielbiał rysować i szkicować, czym u mnie zapunktował.
Reasumując, „Uciekinierzy” to lekki i przyjemny wstęp do historii II wojny światowej. To bezbolesna nauka i poznanie tamtych czasów bliżej. Naprawdę szybko przeczytałam tę książkę, w tempie ekspresowym. Opowieść o Marcu, Rosie i Paulu była bardzo ciekawa i zakończyła się w takim momencie, że natychmiastowo będę musiała wziąć się za kontynuację - „Dzień orła”. Robert Muchamore zobrazował walką o Francję i czasy wojny realistycznie – czasem nawet zbyt prawdziwie, ale to tylko nadawało książce specyficzny klimat. Ciągłe bombardowania, rozstrzeliwanie i walka o Francję – wszystko było przerażające. Ale Francuzi się nie poddają. Jednak do czasu. Nie zdradzę więcej z fabuły, zakończenie wojny znacie z historii przecież. Ale nie znacie losów Marka, Rosie i Paula ani Charlesa Hendersona. Nieletni agenci mogą zrobić naprawdę wiele w tej wojnie. Może pomogą nawet pokrzyżować plany Hitlerowi.
Myślę, że książka spodoba się głównie czytelnikom interesującym się historią, w szczególności II wojną światową. Osoby lubiące szybką akcję, tajnych agentów i dużo rozlewu krwi także nie powinni być zawiedzeni twórczością Roberta Muchamore'a. To naprawdę wciągająca książka, pełna okrucieństwa wojny. „Uciekinierzy” zasługują na ogromne polecenie, tak więc wszyscy, którzy mają możliwość jej przeczytania, powinni to zrobić. Jak najszybciej.

Za książkę dziękuję bardzo wydawnictwu Egmont!

„EONA. Ostatni Lord Smocze Oko”; Alison Goodman



By przejść do recenzji, wystarczy kliknąć na obraz.

Taka maleńka prośba...


Kochani moi! Wiecie, jak bardzo, bardzo Was kocham? Naprawdę mocno. Tak, czegoś chcę. Koszulki klubu herosów. Mój komiks wygrał „Ognisty tron”, ale teraz trwa głosowanie, kto dostanie dodatkowo koszulkę. Pal licho mój monolog o „sprawiedliwości, byście zagłosowali na ten komiks, który Wam się najbardziej podoba”. Hekate tam jestem. Tristezza mnie poznała :)
Bardzo proszę o pomoc, jeśli rzeczywiście Wam się mój komiks (czyt. bazgranina) spodoba.

sobota, 20 sierpnia 2011

„Deklaracja”; Gemma Malley


Ludzie nie powinni żyć wiecznie”

Książki o tematyce antyutopijnej zaatakowały księgarniane półki: „Igrzyska śmierci”, „Dobrani”, „Neva”... Jedną z pierwszych takich pozycji jest „Deklaracja” Gemmy Malley – opowieść o świecie w bardzo dalekiej przyszłości, o ludziach żyjących wiecznie i okrutnej Władzy. Ale od początku.
W roku 2140 wynaleziony został lek Długowieczności, tak więc osoby, które podpisały Deklarację, nie starzeją się. Co za tym idzie, jeśli rodzą się dzieci, na świecie jest za dużo ludzi! Toteż w Deklaracji zakazano kategorycznie mieć potomstwo. Jedynie pięć największych szych może i żyć wiecznie, i posiadać jedno dziecko. Reszta synów i córek jest nielegalna. Są nadmiarami. Taką właśnie dziewczyną jest Anna – uczy się pilnie w Grange Hall, by być wartościowym zasobem i służyć komuś legalnemu. Jednak po tylu latach pracy nad sobą wszystko burzy nadejście nowego nadmiaru o imieniu Peter. Jest inny – wie o świecie na Zewnątrz, mówi, że zna rodziców Anny. Sęk w tym, że ona ich nienawidzi całym sercem za to, że sprawili jej taki los; w murach Grange Hall karą są izolatki i bicie, a nadmiary często chodzą z pustymi brzuchami albo posiniaczonymi twarzami. Peter podpadł na samym początku; nie spuszczał wzroku, dyskutował niegrzecznie z instruktorami... A Anna zaczęła mu powoli wierzyć. W to, że rodzice jej szukają i wysłali po nią Petera, że Deklaracja jest zła i że istnieje ruch oporu przeciw niej, zwany Podziemiem.
Czy Anna zgodzi się uciec z Grange Hall pod osłoną nocy, by poznać swoich rodziców? Czy w ogóle uwierzy Peterowi w jego „niestworzone” według niej historie? Czy zazna życia bez nieustannego poniżania i usługiwania, bez izolatek i nieludzkich kar? W „Deklaracji” dowiecie się tego i jeszcze więcej – o tym, że ludzie nie powinni żyć wiecznie, że to nie dzieci zawiniły, tylko dorośli. Że taki świat nie jest idealny. Nie ma młodzieży. Nie ma śmiechu dzieci. To jest okropne. I przerażająco realne, mimo że nie wiadomo, czy wynajdą lek na wieczne życie. Jednakże ta wizja przyszłości jest prawdziwa. Naprawdę.
Nie spotkałam się dotychczas z Gemmą Malley, toteż byłam ciekawa wszystkie – fabuły, stylu pisania... Cieszę się, że się nie zawiodłam. Autorka pisze lekko i prosto, łatwo w zrozumieniu, a przy tym wspaniale opisuje wszystko. Miałam przed oczami surowe, szare mury Grange Hall, straszne wnętrze pełne ponurych nadmiarów. Naprawdę mi się spodobała książka. Ciągłe zwroty akcji, zaskoczenia co kilka kilka stron. I stopniowe poznawanie tajemnic bohaterów. „Deklaracja” zakończyła się jakby była tylko jednym tomem – Gemma Malley natomiast napisała trylogię o swojej wizji przyszłości.
Może to dziwne, ale nie polubiłam Anny. Była zbyt... dumna, można rzec. Ciągle obnosiła się z tym, że dyrektora ją „lubi”, że jest prefektem. Nie podobało mi się to. Peter zaś był bardzo sympatyczny, ale rozgadany i czasem nieumyślny – ciągle trafiał do izolatki. Jednak po skończeniu lektury dowiedziałam się, po co ta cała maskarada była potrzebna. Najbardziej zadziwiła mnie pani Pincent, dyrektorka Grange Hall. Z początku niemiła i bezuczuciowa, zyskała w moich oczach, kiedy poznałam jej ogromną tajemnicę.
Gemma Malley stworzyła przerażająco prawdziwą wizję dalekiej przeszłości. „Deklaracja” to chwila odprężenia, ale nie tylko – podczas czytania rozmyśla się, co by było gdybyśmy my żyli tak, jak bohaterowie książki. W szarych murach Grange Hall, gdzie nie ma litości. Gdybyśmy nie znali życia na Zewnątrz. Gdybyśmy byli nielegalni...
Pozycja ta bardzo mi się podobała – zarówno pod względem pomysłu, jak i wykonania. Choć czasem, ale bardzo, bardzo rzadko, niektóre wydarzenia były przewidywalne, to i tak była to świetna książka. Pełna zwrotów akcji i zaskakujących zdarzeń. Sądzę, że spodobałaby się głównie fanom antyutopii, choć inni też powinni w niej dostrzec wartościową lekturę. Warto przeczytać „Deklarację”, by poznać okrutne życie Anny. To książka o poświęceniu i niebezpieczeństwach pozornie idealnego świata. Jest naprawdę godna polecenia.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu Wilga!

sobota, 13 sierpnia 2011

„Zagubiony heros”; Rick Riordan

Herosi znów w tarapatach”

Uwielbiam mitologię, a początek tego uwielbienia zasiał we mnie autor przygód Percy'ego Jacksona oraz Cartera i Sadie. Rick Riordan pisał już o greckich bogach i synu Posejdona („Percy Jackson i bogowie olimpijscy”), poznaliśmy początek przygody rodzeństwa Kane z egipskimi bóstwami („Kroniki rodu Kane”). Teraz przyszedł czas na Rzymską mitologię!
Trójka najwyższych bogów Olimpu przysięgła, że nie zrodzą już dzieci ze śmiertelnikami, bowiem ci herosi są dużo silniejsi od innych. Cóż, trudno było utrzymać się z dala od ludzi. Pierwszy wpadł Zeus, później Posejdon. Tylko Hades, o dziwo, dotrzymał obietnicy. A potem... pan nieba okazał się wpaść jeszcze raz.
Jason obudził się w autobusie pełnym dzieciaków i zupełnie nie wiedział co tu robi, kim jest dziewczyna trzymająca go za rękę i kim w ogóle on jest. Po wielu tłumaczeniach Jason dowiaduje się, że owa dziewczyna to Piper, a jego przyjacielem jest Leo. Sęk w tym, że chłopak nie pamięta absolutnie nic – ani przyjaźni, ani faktu, że chodzi do Szkoły Dziczy. Kiedy podczas wycieczki nad Wielki Kanion atakują ich ventusy, a trener Hedge okazuje się pół-kozłem, cała trójka wie, że to tylko początek poważnych kłopotów. W Obozie Herosów, do którego trafili, usłyszeli przepowiednię. I wcale nie była ona taka wesoła. Olimp nie odpowiada, Hera została uwięziona przez tajemniczą patronkę, martwi odradzają się na nowo. Czyżby nadciągała wojna? „Podjąć musi herosów siedmioro wyzwanie...” Trójka już jest, ale gdzie pozostała czwórka? Herosi będą musieli stawić czoła wielu niebezpieczeństwom i poznają różnicę między greckimi a rzymskimi bogami – co będzie ważne dla dalszego rozwoju wydarzeń. Czemu Jason mówi płynnie po łacinie, a nie po grecku? Dlaczego Piper potrafi nakłonić osoby do zrobienia tego, czego chcą? Czy Leo na pewno poskromi swój dar ognia? Przeczytajcie, a się dowiecie!
Jason będzie musiał poznać na nowo siebie, Piper chciałaby w końcu zwrócić na siebie uwagę ojca, gwiazdora filmowego, a Leo poczuć się ważny. Kolejna Wielka Przepowiednia, kolejne przygody młodych herosów i kolejna dawka zabójczego humoru, tak charakterystycznego dla Ricka Riordana.
Znowu zauroczyła mnie fabuła – powiązania greckich i rzymskich bóstw? Nie czytałam jeszcze o tym, ale mając świadomość, że napisał to jeden z moich ulubionych pisarzy, nie martwiłam się i byłam stuprocentowo pewna, że „Zagubionego herosa” pochłonę jak najszybciej. Nie myliłam się. Zaskakujące wspomnienia Jasona często sprawiały u mnie ogromne zdziwienie, życie Piper nie było usłane różami, choć przecież była bogata, a ognisty dar Leo był także jego przekleństwem. Najbardziej jednak pokochałam trenera Hedge'a! Satyr ten, bardzo sympatyczny zresztą, ciągle wymachiwał swoją pałką, wołając „Giń!”, a jego niektóre teksty powalały!
Kocham ten świat pełen potworów, herosów i bogów. Kocham zabawne sytuacje, które często się pojawiają w twórczości Ricka Riordana, jego niezwykły dar do snucia ciekawych opowieści i wplatania wątków mitologicznych w zaskakujących sytuacjach. Ponadto kreacja bogów szczególnie mnie urzekła, choć pojawili się tylko Hera, Hefajstos i Afrodyta, jeśli chodzi o tych olimpijskich. Autor pozostanie w mojej pamięci na długo, bardzo długo. Zawsze będę powracała do jego twórczości. Dzięki niemu pokochałam na nowo mitologię i poznałam wiele ciekawych mitów.
Jak zwykle Riordan pisze lekko i ciekawie, prosto i łatwo w zrozumieniu, a jednak opisuje wszystko dokładnie – tytanów, bogów, herosów czy potworów. „Zagubiony heros” to kolejne jego dzieło, które pokochałam. Pierwszy tom „Olimpijskich Herosów” nie był lepszy od Percy'ego, ale też świetny. Kiedy tylko wyjdzie kolejna część, bez wahania po nią sięgnę.
Żałuję, że przeczytałam „Zagubionego herosa” nim sięgnęłam po kolejne części przygód Percy'ego Jacksona. Dowiedziałam się wiele rzeczy, które mogłyby mnie zaskoczyć w serii o synu Posejdona. Jednak czas spędzony na czytaniu nie był zmarnowany, ale minął o wiele za szybko. Ponownie Rick Riordan okazał się być pomysłowy, jeśli chodzi o fabułę. Przy tylu napisanych książkach chyba trudno było nie powielać tych samych tematów. Autorowi wyszło to idealnie.
Fani „Percy'ego Jacksona” będą na pewno usatysfakcjonowani, bo Rick Riordan ponownie czaruje i humorem, i wieloma informacjami o mitologii. To bardzo miłe wprowadzenie do mitów i nauka ich w bezbolesny i przyjemny sposób. Mam ogromną nadzieję, że autor nie poprzestanie na tych trzech seriach i napisze jeszcze wiele książek. A ja z pewnością je wszystkie przeczytam.
Syn Neptuna, Rick Riordan Premiera światowa: 4 października 2011
Premiera polska: styczeń 2012
W „Zagubionym herosie” trójka półbogów – Jason, Piper i Leo – odbyli pierwszą wizytę w Obozie Herosów, gdzie dowiedzieli się o płynącej w ich żyłach przepowiedni:
Podjąć musi herosów siedmioro wyzwanie
Inaczej pastwą ognia lub burz świat się stanie
Przysięga tchem ostatnim dochowana będzie
A wróg w zbrojnym rynsztunku u Wrót Śmierci siędzie
Kim jest pozostała czwórka wymieniona w przepowiedni? Odpowiedź może leżeć wiele mil od Obozu, gdzie nowy heros wydaje się być synem Neptuna, boga morza...
Dzięki walecznym sercom bohaterów i wrogów, druga część „Olimpijskich Herosów” obfituje w akcję, patos i humor, za który Rick Riordan ma tylu fanów.
(Tłumaczenie – moje, prócz przepowiedni, przetłumaczonej przez – tak sądzę – Andrzeja Polkowskiego.)

wtorek, 9 sierpnia 2011

„Miasto Upadłych Aniołów”; Cassandra Clare


Wojna nadal trwa”

Wszystko zakończyło się pozornie szczęśliwie – Valentine nie żyje, wojnę wygrali Nocny Łowcy wraz z Podziemnymi, wszystkie trzy Dary Anioła zostały odnalezione, Jace okazał się nie być bratem Clary... Jednak los potrafi płatać złośliwe figle i ciągle rzucać kłody pod nogi. Nigdy nic nie było pewne w świecie Clave, a teraz równowaga i Porozumienia między nimi a wilkołakami, faerie i wampirami wiszą na włosku. Kiedy Nocni Łowcy zostają zamordowani i podrzuceni na tereny Podziemnych, Clary i Jace – a przede wszystkim Simon – wiedzą, że zaczęły się kłopoty.

Mimo że największy wróg zginął, znów zaczyna się źle dziać. Simon zmuszony będzie wybierać między dwoma ważnymi dla niego dziewczynami, miłość Aleca i Magnusa zostanie wystawiona na poważną próbę, dodatkowo czarownika nawiedzą duchy przeszłości w postaci wampirzycy Camille Belcourt, Jace'a nękać będą koszmary o Valentinie, a Clary nie będzie mogła mu pomóc. Niebezpieczeństwo się zbliża, a młodzi Nocni Łowcy, czarownik i wampir staną w obliczu większego zagrożenia niż sądzili na początku. Ujawnią się tajemnice niektórych, a przeszłość zmieni ich życie. Kolejny wróg powrócił i zamierza się zemścić.

Długo Cassandra Clare kazała czekać na czwarty już tom „Darów Anioła”, choć początkowo miało to być jedynie trylogia. I mimo że myślałam, że „Miasto Upadłych Aniołów” nigdy nie dorówna poprzednim częściom, musiałam zmienić zdanie. Autorka ponownie wspięła się na wyżyny swoich możliwości, tworząc zaskakującą fabułę i nowych, ciekawych bohaterów, wciągając czytelnika kolejny raz w cudowny świat Nocnych Łowców i nie dając chwili wytchnienia ciągłymi zwrotami akcji. Cassandra Clare była, jest i będzie przez jeszcze długi czas moją ulubioną pisarką, znajdującą się w czołówce najlepszych. Wszystko, co tworzy, wręcz porywa i nie pozwala wyjść do ostatniej strony... A nawet jeszcze później można by powtarzać czytanie ulubionych scen. Coś wspaniałego.

Obawiałam się nieco „Miasta Upadłych Aniołów”, bowiem główną rolę w nim grać miał właśnie Simon, którego nie darzyłam sympatią w pierwszych trzech częściach. Jednak Cassandra Clare sprawiła, że polubiłam tego nadzwyczajnego wampira, a i nie szczędziła scen z Jace'em i Clary, a także z Alekiem i Magnusem – których to uwielbiam po wsze czasy. Czarownik ten zawsze był dla mnie najlepszą postacią, bohaterem numer jeden. Jego styl był... dość dziwny, ale mimo to chyba nie można było go nie polubić. Dziękuję pani Clare za stworzenie Magnusa Bane'a! Pojawiła się też nowa postać, Jordan Kyle, który – jak w większości kreowanych przez autorkę bohaterów – był świetny. Po prostu cud, miód i wilkołak.

W tej części zawiódł mnie Jace. Przedtem był sarkastyczny aż do bólu, ciągle rzucał ciętymi uwagami i nie narzekał na swoje życie, na koszmary. Nie oddalał się od Clary. Teraz jednak... nie uświadczyłam wielu jego popisów sarkazmu, nie był już tym samym Nocnym Łowcom, który potrafił ukraść wampirom motor na demoniczną energię i szybować na nim z ukochaną. Chociaż nawet nie umiał jeździć na motorze. Gdzie się podział ten szalony Jace, który rzucał się na demony, mimo że nie miał przy sobie broni? Który gotów był wejść do siedliska wampirów tylko dlatego, że zmieniony w szczura przyjaciel jego dziewczyny tam był? Znikł, po prostu znikł. Brakowało mi Jace'a Waylanda, chłopaka, który igrał z ogniem i bał się jedynie swojej przeszłości.

Miasto Upadłych Aniołów”, podobnie jak cały cykl „Dary Anioła”, na zawsze pozostanie jednymi z najlepszych książek, jakie czytałam. Cassandra Clare nadal będzie moją ulubioną autorką i wszystko, co wyjdzie spod jej pióra, będę musiała przeczytać. Może i w książce są jakieś niedociągnięcia, może i czasem wiało nudą, może zakończenie było zbyt emocjonujące i sprawiające, że po prostu trzeba przeczytać kolejną część, ale to całe „Miasto Upadłych Aniołów”. Sądziłam, że temat Nocnych Łowców autorka wyczerpała doszczętnie, a zakończenie „Miasta Szkła” – pozornie szczęśliwe – ukazywało wyraźnie, że nic więcej nie mogło pokrzyżować losów Jace'a i Clary, Simona, Magnusa i Aleca... Ale z Cassandrą Clare jest tak, że w najmniej oczekiwanym momencie wyskakuje z wspaniałym pomysłem.


Polecam. Ot, tak. Po prostu. „Dary Anioła” to wspaniała przygoda z Nocnymi Łowcami, Aniołami i demonami, wampirami, wilkołakami... Z całą gamą barwnych postaci, ze zdradą i z zemstą, z miłością i mnóstwem krwi...

Za książkę bardzo, bardzo dziękuję wydawnictwu MAG!


Mechaniczny książę, Cassandra Clare
 Premiera światowa: wrzesień 2011
W Mechanicznym Księciu, z Mortmainem, który zniknął, i zegarem odliczającym, jak długo Charlotte zdoła utrzymać kontrolę nad Instytutem z dala od Benedicta Lightwooda, Will, Jem i Tessa muszą zgłębić tajemnice Mortmaina, by przewidzieć jego przyszłe ruchy. Jednak nie tylko jego sekrety odkryją – Tessa pozna prawdę o własnym pochodzeniu, a duchy przeszłości ponownie nawiedzają Willa. Podczas gdy Jem staje się coraz bardziej bliższy Tessie, zazdrość i poczucie winy doprowadzają Willa na krawędź szaleństwa. Czy odkryją prawdę zanim Mortmain wprowadzi w życie kolejny etap swojego diabelskiego planu?


sobota, 6 sierpnia 2011

„Wschodzący księżyc”; Keri Arthur

Księżycowa gorączka”

Australia? Melbourne? Tego jeszcze nie było! Dziewięciotomowy cykl poświęcony przygodom Riley Jenson to najpopularniejsze dzieło Keri Artur, autorki wielokrotnie nagradzanych i nominowanych powieści (między innymi: Career Achievement Best Author w kategorii „urban fantasy”, nominacje do P.E.A.R.L. Czy Romantic Times. Book Review). „Wschodzący księżyc” otwiera cykl „Zew nocy”, opisywany jako „zaskakującą i bardzo zmysłową opowieść”. Czy taka była? Aż za bardzo.
„Riley Jenson, na co dzień zatrudniona w biurze Departamentu Innych Ras w Melbourne, skrywa niezwykłą tajemnicę. Jest rzadko spotykanym połączeniem wilkołaka i wampira, ale jej wilcza natura dominuje. Nie chce być Strażnikiem, jak jej brat bliźniak, Rhoan, który musi zabijać, aby ochraniać ludzi. Jednak nie zawsze okoliczności sprzyjają naszym planom, czasem życie decyduje za nas... Zbliża się pełnia, która wilczą część Riley bierze w posiadanie i doprowadza do burzy zmysłów. Gdy Rhoan znika w trakcie misji, a tajemniczy, nagi i niezmiernie pociągający wampir staje na progu jej mieszkania, Riley wie, że zbliżają się kłopoty...” – tak wydawca opisuje „Wschodzący księżyc”. Nie zdradza on prawie nic z fabuły, bo tylko dwa, może trzy pierwsze rozdziały zostały wyżej opisane, dalej jednak... było zaskakująco, mówiąc bardzo delikatnie.
Riley nie uniknie kłopotów, tym bardziej, że zbliża się pełnia, a za tym idzie – księżycowa gorączka, którą zaspokoić może jedynie... seks. W tym wypadku Keri Arthur zachowała umiar – dzięki Bogu – i nie przekraczała pewnych granic. Główna bohaterka, mająca temperament tak ognisty jak jej włosy, ma także zagmatwane relacje ze swoimi partnerami, bynajmniej nie życiowymi. Misha i Talon to dwa różne światy, w których się obraza, ale łączą ich wspólne, dziwne interesy, które stanowią cel jej niespodziewanej misji. Riley musi odnaleźć brata i dowiedzieć się, kto chce poddawać ją genetycznym eksperymentom. Pomogą jej: dyrektor Departamentu Jack, wcześniej wspomniany wampir o imieniu Quinn oraz partner Rhoana – Liander.
Wszystko przemija jak z bicza strzelił. Już na samym początku w pierwszym rozdziale jest bójka z wampirami, za chwilę zaginięcie brata Riley... Nie wiadomo kiedy, zbliżałam się do rozwiązania zagadki. A tu nagle bum! Ludzie otaczający się główną bohaterkę okazują się zupełnie innymi osobami, niekoniecznie lepszymi. Keri Arthur dość dobrze dawkuje napięcie, choć czasem przewidywałam dalsze wydarzenia. Autorka pisze lekko, łatwym do zrozumienia stylem. Książka wciąga dzięki dynamicznej narracji oczami Riley. Fabuła jest... oryginalna, jak na erę „paranormal romance”, gdzie wątki są powielane w wielu pozycjach.
Choć mieszaniec wampira i wilkołaka chyba gdzieś występował, tak samo jak sam wampir czy pomysł, że istoty nadnaturalne i ludzie żyją w „zgodzie”, to... naprawdę ciekawie opisała to Keri Arthur. Badania genetyczne są zdecydowanie ulepszają fabułę, i tak już dobrą, ale dopiero one starły cały schemat ze „Wschodzącego księżyca”.
To naprawdę dobra książka, ale nie zamierzam do niej często wracać. Owszem, podobała mi się i była ciekawa, ale nie spodobał mi się pomysł księżycowej gorączki. Aczkolwiek polecam, tylko i wyłącznie fanom „paranormali”. Nic więcej tam nie znajdziecie.

czwartek, 4 sierpnia 2011

„Dziewczyn z Hex Hall. Diable szkło”; Rachel Hawkins

Ukrywana prawda”

Po pierwszej części „Dziewczyn z Hex Hall” i intrygującym zakończeniu jak najszybciej sięgnęłam po „Diable szkło” autorstwa Rachel Hawkins, kolejny tom trylogii o Sophie Mercer. Teraz dziewczyna zna już prawdę o sobie i swojej rodzinie – jest demonem, który w każdej chwili może przejąć kontrolę nad jej ciałem i umysłem, co z pewnością doprowadziłoby do niechybnej śmierci kilku lub kilkunastu osób.
Życie Sophie nie przypomina sielanki – ma moc silniejszą od zwykłych czarownic, jest zdolna zamordować niewinnych ludzi, a Archer Cross... okazał się być zdrajcą. No bo jak inaczej mogłaby nazwać chłopaka, który jest łowcą demonów? Powinna już nie żyć, wtedy w piwnicy. Tylko dlaczego jej wtedy nie zabił...? Wszystko się wali, kiedy przyjeżdża na wakacje z ojcem do Thorne Abbey. Może i to wielka willa, ale Sophie ma przeczucie, że nigdy nie wróci do Hex Hall. Razem z nią wyjeżdżają Jenna i Cal, z którym... jest zaręczona od trzynastego roku życia. To nie koniec niespodzianek. W siedzibie ojca spotyka dwójkę demonów, na przyjęciu urodzinowym ktoś chciał ją zabić, omal nie dopadło ją Oko, ma zostać przyszłą przewodniczącą Rady, a Archer Cross z n o w u pojawił się w jej życiu!
Czy ja naprawdę muszę znów pisać, jak bardzo pokochałam „Dziewczyny z Hex Hall”? Rachel Hawkins tak sprawnie łączyła znane schematy, że wyszło jej coś niesamowitego i z pewnością niezapomnianego. „Diable szkło” wzbogacone zostało o wiele więcej zwrotów akcji i zaskakujących wydarzeń. Więcej jest tu też tajemnic – głównie rodzinnych, ale nie tylko, i odkrywanie ich kawałek po kawałku to niesamowite uczucie. Autorka idealnie tworzy napięcie. Nieraz chciałam zerknąć kartkę, może dwie w przód, bo chciałam już teraz wiedzieć, co się wydarzy, ale jak na dobrego czytelnika przystało, nie zrobiłam tego. A było tuż-tuż.
Jestem „Team Cal”, bezdyskusyjnie. Archera przestałam tolerować teraz, okropnie zachowywał się w stosunku do swojej „ukochanej”. Ciągle mówił zagadki i zmieniał co rusz zdanie: „Pocałowałem cię, bo kazało mi Oko”, a za chwilę: „... bo sam chciałem”. Rozumiem, że kobieta zmienną jest, ale facet? O ile w pierwszej części wzdychałam do niego jak Sophie, o tyle teraz przejadł mi się, ot co. Cal za to... jest zupełnie inny. Szkoda, że już zaręczony. Spokojny, uczynny, potrafi leczyć osoby będące jedną nogą na tamtym świecie oraz rośliny. O głównej bohaterce pisałam już recenzując „Dziewczyny z Hex Hall”, ale muszę dodać jedno – nieprzewidywalne zachowania. Sądziłam czasem, że zachowa się jak w prawie każdej książce, ona zaś... zrobiła coś zupełnie przeciwnego! I za to wielki plus.
Wybaczcie mi tę recenzję, ale żarty Sophie upadły mi na głowę. Niemniej jednak nadal jestem przy werdykcie spod „Dziewczyn z Hex Hall”. To naprawdę świetny „paranormal”, lekki i w sam raz na wakacyjną nudę. Czyta się go w tempie błyskawicznym – mi zajęło to jeden dzień i... chcę więcej! Po t a k i m zakończeniu każdy chciałby dowiedzieć się, co się stanie z naszymi bohaterami, którzy będą musieli stawić czoła wielu, wielu niebezpieczeństwom. Nie rozumiem, czemu nie ma już trzeciej części?! Rachel Hawkins nadal ją pisze, ale najchętniej włamałabym się do jej posiadłości i ukradła wszystko, co dotyczy trzeciej części serii.
Polecam przede wszystkim fankom (fanom?) „paranormal romance”, bo to coś specjalnie dla nich. Następnie – sądzę – że spodoba się ona osobom cierpiącym na wakacyjną nudę, chcącym szybkiej akcji i miłości oraz dużej, dużej dawki humoru, co w „Diablim szkle” daje głównie Sophie. Nie zwlekajcie z lekturą tak jak ja! Nie popełniajcie tego samego błędu!

„Kiedy Bóg odwrócił wzrok”; Wiesław Adamczyk

Podróż życia”

Wiesław Adamczyk swoje wspomnienia zaczyna od rozstania z ukochanym ojcem i deportacją na daleką Syberię. Zimno, a przede wszystkim poniżające warunki życia dają się we znaki całej rodzinie. Bo czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić jak chodzą po nas setki pcheł, a zamiast łóżka mamy klepisko? Pokazane jest przerażające i prawdziwe życie i próba przetrwania w ekstremalnych warunkach. My przy minus dwudziestu stopniach Celsjusza mówimy, że marzniemy. Adamczyk jako siedmiolatek musiał wytrzymywać nawet wtedy, gdy temperatura spadała do minus pięćdziesięciu stopni. Cała jego rodzina żyła nadzieją na powrót do ojczystej Polski. Ale... czy ta Polska jeszcze istnieje?...
O komunizmie i zsyłaniu na Syberię słyszałam tylko w rozmowach rodziców czy w telewizji. Ale ten temat był dla mnie bardzo odległy. Dopiero po przeczytaniu tej książki odkryłam, przez co Polacy musieli przejść podczas drugiej wojny światowej. Zawsze myślałam, że to Niemcy byli głównym wrogiem mojej ojczyzny, jednak był i drugi okupant – Rosja. Dowiedziałam się bardzo wiele o Katyniu. Do tej pory wiedziałam o nim tylko, że byli tam mordowani polscy oficerowie. Teraz wiem, jak okrutną śmierć mieli i dlaczego ich to spotkało.
Niewiele książek tak mną wstrząsnęło. „Kiedy Bóg odwrócił wzrok” z pewnością zalicza się do tej niewielkiej grupy. Cały czas myślałam o jednym – jak to dzieciństwo różniło się od mojego. Nie byłabym w stanie przejść tyle co on.
W porównaniu z autorem w wieku siedmiu lat wychuchani, dobrze odżywieni, czasem wybrzydzający na jedzenie po przeczytaniu tej książki zastanowimy się, zanim wyrzucimy kawałek chleba. Nie znam bardziej pouczającej i wzruszającej książki o historii Polski.
Pozycja ta jest pięknie wydana, w twardej oprawie i dodatkowo z cienką okładką. Widać na niej jeszcze szczęśliwą rodzinę autora. Piękny papier i co najważniejsze zdjęcia w środku książki z prywatnego archiwum Wiesława Adamczyka. Dzięki tym fotografiom mogłam wyobrazić sobie wygląd poszczególnych bohaterów.
„Kiedy Bóg odwrócił wzrok” Wiesława Adamczyka to książka, która naucza naprawdę wiele. To opowieść o przyjaźni, tęsknocie, ale przede wszystkim o nadziei. Autor opisuje swoje dzieciństwo, tak inne od mojego czy waszego. Chociaż to jego jedyne dzieło literackie, według mnie zasługuje na miano bestselleru. Opisał przerażająco prawdziwą i wstrząsającą historię, którą przeżył – Wiesław Adamczyk mieszka bowiem obecnie w Stanach Zjednoczonych.
Polecam tę książkę wszystkim, od nastolatków aż do osób starszych. Młodzież czytając ją nauczy się historii, a przede wszystkim zacznie inaczej patrzeć na swoje dzieciństwo. I nieraz podziękuje Bogu, że żyje w tych, a nie w tamtych czasach. Część dorosłych z pewnością przypomni sobie, jak wtedy to było. Jestem pewna, że wszyscy przeczytają tę książkę z zapartym tchem. Bo oparta jest na prawdziwych zdarzeniach i uczy przede wszystkim tego, że nigdy nie należy tracić nadziei i że rodzina oraz ojczyzna to najważniejsze rzeczy w życiu.


Za książkę bardzo dziękuję Domu Wydawniczemu Rebis!

wtorek, 2 sierpnia 2011

„Dziewczyny z Hex Hall”; Rachel Hawkins

Witaj w Hex Hall!”


Wydawało się, że „Dziewczyny z Hex Hall” Rachel Hawkins to nie lektura dla mnie. Ciągle powtarzające się motywy znudziły się nawet takiej face „paranormal romance”, jaką jestem. Czarownice, wilkołaki i wampiry – to już wszystko było. Chciałam jakiegoś powiewu świeżości w tym gatunku i dostałam go – najdziwniejsze jest to, że od książki, którą spisałam na straty.
Sophie Mercer jest czarownicę i z n o w u użyła czarów, co przyniosło efekty zupełnie inne od oczekiwanych. Kolejny raz wywalono ją ze szkoły. W końcu trafia do Hekate Hall, ale ta placówka nie jest taka, jak poprzednie. Potocznie nazywana Hex Hall, szkoła przyjmuje wyłącznie czarownice, zmiennokształtnych i elfy w swoje progi, by nauczyć ich przydatnych w przyszłym życiu rzeczy. Akurat! Sophie pierwszego dnia zostaje zaatakowana przez wilkołaka, broni ją największy przystojniak w szkole, w dodatku ma zamieszkać w jednym pokoju z wampirem, który ubóstwia kolor różowy we wszystkich odcieniach, a przede wszystkim w barwie „elektryzującej truskawki”. Jednak dziewczyna nie załamuje się. Choć bycie „nową” bywa trudne, a w jej przypadku bardzo trudne, jakoś sobie radzi – zaprzyjaźniła się ze swoją współlokatorką, zdobyła trójkę wrogów i... zadurzyła się w Archerze Crossie, chłopaku, do którego wzdychają wszystkie dziewczyny ze szkoły.
Kiedy życie Sophie w miarę się układa i zaczyna popadać w monotonię, okazuje się, że w Hex Hall ktoś pozbawia całej krwi uczniów. Jej przyjaciółka Jenna, a zarazem jedyna w szkole wampirzyca, oraz nauczyciel Lord Byron (skądinąd także wampir) są głównymi podejrzanymi w tej tajemniczej sprawie. Sophie wie, że to żadne z nich nie „wysysa” ludzi, ale nikt jej nie słucha, kiedy podejrzewa, że ktoś z Oka (odłamu zakonu templariuszy, od wieków zabijającego czarownice, wilkołaki, elfy oraz wampiry) stoi za tymi zbrodniami. Akcja nabiera tempa, liczba ofiar się powiększa, a dziewczyna pozna smak intryg, rodzinnych tajemnic, zakochania i... bolesnej zdrady.
Humor, humor i jeszcze raz humor. To ogromny plus „Dziewczyn z Hex Hall”. Na niewielu książkach śmiałam się w głos podczas czytania, a ta właśnie się do nich zalicza. Główna bohaterka ma naprawdę cięty język, jej riposty wręcz zwalają z nóg. Rachel Hawkins opisuje zdarzenia oczami Sophie, przez co miałam ciągle wgląd w jej myśli, jednak nie mogłam poznać zdania Archera czy Jenny na temat niektórych wydarzeń. Mimo wszystko, narracja poprowadzona jest płynnie, a przemyślenia dziewczyny są adekwatne do jej wieku.
Zaskoczenie, kiedy czytałam końcowe wydarzenia, sięgnęło zenitu. Owszem, podejrzewałam to samo, co Sophie, jednak... nie spodziewałam się. Po prostu mnie zatkało. Moja szczęka zapewne wylądowała z hukiem na podłodze, zupełnie jak w kreskówkach. Autorka świetnie dawkowała napięcie, pozostawiała niedomówienia i zmuszała mnie, bym wysiliła mózgownicę. No i całkowicie bawiła się schematami. To, co w innej książce zapewne byłoby wzruszającymi scenami, w „Dziewczynach z Hex Hall” jest wprost wyśmiewane. I to mi się podoba.
Archer, Archer i jeszcze raz Cal. Bohaterowie są cudowni. Zacznę możne od głównej bohaterki – Sophie. Nie jest ona wredna, tylko po prostu niemiła. Nie jest szczera do bólu, tylko mówi, co myśli. Spodobały mi się najbardziej jej riposty, zwłaszcza te w rozmowach z Archerem. Skoro o nim mowa... Jego nie da się nie polubić, przynajmniej na początku. Mimo że jest arogancki, niemiły i czasem bezczelny, to... Przystojniak z niego. Nie dziwię się Sophie, że tak jak większość uczennic zadurzyła się w nim. Cala nie było za wiele, ale myślę, że w kolejnej części będzie pojawiał się częściej. Tego przynajmniej oczekuję, bo pomimo że właściwie wcale nie brał większego udziału w wydarzeniach, to zdążyłam go polubić. Ciekawie byłoby, gdyby autorka rozwinęła jego wątek.
„Dziewczyny z Hex Hall” to bezsprzeczny wywoływacz śmiechu i lektura na jeden wieczór. Bynajmniej nie dlatego, że nie chce się do niej wracać, ale dlatego, że nie można się od niej oderwać. Ja zaczęłam ją czytać popołudniu. Godzinę temu skończyłam i chcę więcej, więcej, więcej! Całe szczęście, że na półce czeka sobie kolejna część, bo po ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez Sophie... Po prostu muszę poznać jej dalsze losy.
Polecam fanom „paranormal romance”, bo to niezobowiązująca lektura, która na pewno zapadnie w pamięć. Aczkolwiek sądzę, że innym też się spodoba, bo to nie jest zwyczajny „paranormal”, Sophie to nie zwyczajna czarownica, a Archer... cóż, to Archer.

„Igrzyska śmierci”; Suzanne Collins

I niech los zawsze wam sprzyja!”

„Igrzyska śmierci” autorstwa Suzanne Collins okazały się bezsprzecznym bestsellerem. Ochy i achy spływały z klawiatur czytelników tonami, wszędzie wychwalano, jaka to świetna książka, jak prawdziwie przedstawia daleką dość przyszłość. I ja w końcu uległam pozytywnym recenzjom i wreszcie trzymałam swój egzemplarz w rękach, podziwiając piękną okładkę. Od pierwszej strony wpadłam do okrutnego Panem. Co ważne – nie zamierzam stamtąd wyjść.
Ameryka Północna stała się ruiną, na której powstało rozległe państwo Panem z Kapitolem otoczonym przez dwanaście – niegdyś trzynaście – dystryktów. Trzynastka uległa zbombardowaniu po wznieconym buncie, przestała istnieć na powierzchni Ziemi. Prezydent i władze zmuszają każdy z dystryktów do dania daniny w dzień dożynek: chłopca i dziewczynę w wieku od dwunastu do osiemnastu lat, którzy będą musieli walczyć na śmierć i życie na arenie podczas Głodowych Igrzysk. Zwycięzcom może być tylko jedna osoba, ta, która przeżyła krwawą rzeź.
Katniss Everdeen została głową rodziny po śmierci ojca, straciła zaufanie do matki, a swoją siostrą Prim opiekuje się jak najlepiej potrafi. To ona wyżywia całą rodzinę upolowanymi poza obszarem Dwunastki zwierzętami. Razem z Gale'm sprzedają je na Ćwieku, tamtejszym czarnym rynku, lub zachowują zdobycze dla swoich rodzin. W dożynki Katniss omal nie spóźnia się na najgorsze chwile swego życia – burmistrz ma wylosować trybutów. Nie pada na nią. Tylko na Prim.
Dziewczyna zgłasza się na ochotnika za swoją siostrę, choć i tak wie, że nie przeżyje na arenie. Potem wszystko toczy się jakby we śnie. Drugim trybutem zostaje Peeta Mellark, chłopak, który wiele lat temu uratował jej życie. Teraz Katniss będzie musiała wybierać – przeżyć, jak obiecała to Prim, czy pozwolić żyć Peecie, by wyrównać rachunki. Siedemdziesiąte czwarte Głodowe Igrzyska uważam za otwarte. I niech los zawsze wam sprzyja!
„Igrzyska śmierci” to majstersztyk, prawdziwa perełka wśród książek. Suzanne Collins ukazała w nich całą brutalność ludzi, pokazała, do czego są zdolni, by utrzymać władzę. Walki na śmierć i życie w dżungli? Nie ma sprawy, byle telewidzom się podobało i by nie zapomnieli, co władze mogą zrobić. A mogą co tylko zechcą. Długo po przeczytaniu nie mogłam się otrząsnąć po końcowych wydarzeniach. Przeżywałam wszystko z Katniss, czułam to, co ona. Nawet poparzenie na łydce wydawało mi się realne. Autorka opisuje wszystko w piękny sposób, a przy tym niesamowicie dynamiczny, więc nie nudziłam się ani chwili.
Kolejny raz miałam do czynienia z narrację pierwszoosobową – przez co zżyłam się z główną bohaterką – w czasie teraźniejszym, więc wszystko działo się bardzo, bardzo szybko. Lecz i tak nic nie przebije pomysłu na fabułę. Nigdy, przenigdy nie spotkałam się z igrzyskami na śmierć i życie, i to tak opisanymi, że wciągnęło mnie od pierwszej strony. Suzanne Collins z pewnością miała wszystko zaplanowane od samego początku, bo w „Igrzyskach śmierci” nie ma bezsensownych scen czy zachowań. Cóż, jak to w młodzieżowych książkach, i tu pojawia się wątek miłosny. Jednak nie jest on taki, jak w wielu innych powieściach – obie strony zakochane na zabój – tylko... zresztą, przekonajcie się sami.
Bohaterowie są chyba największym atutem książki, po fabule rzecz jasna. Katniss to nie ofiara losu, umie walczyć o swoje i... przetrwać w prawdziwym buszu. Peeta też mi się spodobał, tak jak wszystkim mieszkańcom Kapitolu. Nie było wiele Gale'a, więc nie mogę się dużo o nim wypowiedzieć. Mam tylko nadzieję, że będzie go więcej w kolejnej części. Jednak moim bezsprzecznym numerem jeden jest Cinna. Jego pomysł na zaprezentowanie trybutów z Dwunastki był świetny, wręcz wspaniały. Wyobraziłam sobie minę Katniss, kiedy ta peleryna jej się paliła...

W oddali łąki, wejdźże do łóżka,
Czeka tam na cię z trawy poduszka
Skłoń na niej główkę, oczęta zmruż
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż

Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu
Stokrotki polne zaradzą złu
Najsłodsza mara tu ziszcza się
Tutaj jest miejsce, gdzie kocham cię.”*

Co mogę jeszcze dodać prócz tego, że to cudowna lektura, którą czyta się w niesamowicie szybkim tempie? Zakochałam się w tej książce, wręcz ją pochłonęłam w niecały dzień. Najgorsze jest to, że chcę więcej, że chcę poznać dalsze losy Katniss, Peety i Gale'a, że chcę wiedzieć, jak Kapitol się zemści za robienie z nich pośmiewiska na arenie. Jak najszybciej będę musiała zdobyć „W pierścieniu ognia”, by się o tym przekonać.
Komu polecam? Wszystkim! „Igrzyska śmierci” są FENOMENALNE!

*Igrzyska śmierci, s.202

23 marca 2012 na ekrany kin wejdzie ekranizacja „Igrzysk śmierci”!