sobota, 29 października 2011

Stos 6 – czyli urodzinowe spóźnienia i nie-szaleństwa

Drogie człowieki!
Kolejny stos, choć marny dość, przed wami! Okoliczności jego zdobycia – 26 październik, moje urodziny, ale nie tylko. Czujcie się poczęstowani czekoladowo-śmietankowo-truskawkowym cukierkiem. ;) W niedzielę zedytuję post i pokażę, o co chodziło w Morderczym Planie Suzan. Ale przechodząc do konkretów.


Od góry:
Wśród oszustów. Wśród ukrytych” M.P. Haddix, czyli niespodziewana przesyłka od Jaguara. RECENZJA
Przepowiednię” P.C. Cast oraz „Córkę burzy” Richelle Mead zawdzięczam mamie. Ona wie, co dobre! Tylko prezent troszeczkę spóźniony – ale bywa. A byłam tak strasznie ciekawa, co też takiego dostanę. ^^
Nevermore. Kruk” Creagh – kocham, kocham, kocham! Varen, nadchodzę! RECENZJA
Mały książę” to lektura. Którą przeczytałam już kilka razy i przed kartkówką przeczytam jeszcze raz.
Kapelusz pełen nieba” Pratchetta – efekt zbyt długiego przebywania w bibliotece szkolnej. ^^

I książką, o której zapomniałam, bo ją czytałam i leżała zupełnie gdzie indziej – „Bezduszna” Gail Carriger. Prezent urodzinowy ode mnie dla mnie. To była taka niespodzianka... ;>


Szaleństw nie było, będą za to jutro na przed-halloweenowej imprezie u Suzan. Boję się jej Morderczego Planu...

Do napisania!

niedziela, 23 października 2011

„Nevermore. Kruk”; Kelly Creagh

PREMIERA JUŻ 9 LISTOPADA!

Martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem,
Tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt.”*

Okoliczności śmierci Edgara Allana Poego są niejasne i posiadają wiele luk, które postanowiła wypełnić Kelly Creagh w swojej debiutanckiej książce „Nevermore. Kruk”. Odkąd tylko ujrzałam okładkę, ignorując powiedzenie, że po niej nie ocenia się książki, wyczekiwałam premiery. Jednak szczęście się uśmiechnęło i mogłam wcześniej zabrać się do czytania. Tak właśnie wpadłam w świat, gdzie granica między snami a rzeczywistością niebezpiecznie się zaciera...
Isobel Lanley to popularna w szkole cheerleaderka, trzymająca się swojej paczki znajomych. Kiedy pan Swanson ogłasza swój koszmarny projekt, o którym są już legendy, dziewczyna od razu zaczyna szukać kujonki, która odwaliłaby całą robotę za nią. Ale nauczyciel okazuje się sprytny i w wyniku losowania jej partnerem zostaje Varen. „Wesoły jak cmentarzysko, ciepły jak granitowa płyta, a na dodatek potwornie zgryźliwy” – doskonały opis gota. I choć Isobel to się nie podoba, podobnie jak jej chłopakowi Bradowi i reszcie „przyjaciół”, Varen ma ogromną wiedzę na temat Poego. Czyli to, co jej jest najbardziej potrzebne. Nawet gotów jest wziąć na siebie prawie cały projekt! Isobel jednak, mimo instynktu mówiącego, by uciekała, spotyka się z chłopakiem i tak właśnie jej cały świat zaczął się burzyć.
Kilka dni, by przyjaciele się od niej odwrócili, by poznała Varena i świat, gdzie sny i rzeczywistość się zacierają. Kilka dni na uratowanie gota od niebezpieczeństwa, które on sam powołał do życia. Kilka dni, w których Isobel poznała prawdę o śmierci Poego i zmieniła swoje podejście do życia. Kilka dni zmieszczonych w prawie pięciuset stronach.
Czytałam praktycznie bez przerwy, a po przeczytaniu jeszcze długo myślałam o „Nevermore”. Jak to...? Dlaczego to wszystko akurat tak się zakończyło? Kelly Creagh zafundowała mi mnóstwo akcji, nietuzinkowy pomysł i szeroką gamę bohaterów. Isobel nie przypomina większości książkowych bohaterek – jest cheerleaderką i myśli o tym, jak się wymigać od projektu, zamiast wzdychać do Varena i dziękować Swansonowi, że jej go przydzielił. A Varen, jak trafnie zauważono, nie jest mroczny z urodzenia, tylko z wyboru. I przez niego muszę zakupić sobie długopis z fioletowym tuszem. :)
Najbardziej spodobał mi się pomysł śmierci Poego. Pokonany własnymi fantazjami. I oczywiście zakochałam się w okładce. Kruk jest ważny dla fabuły, a i sama autorka na swojej stronie chwaliła polskie okładki. Patrzyłam długo na okładkę, na tego kruka, i nie mogłam się napatrzeć. Coś wspaniałego. Jaguar zrobił kawał dobrej roboty!
Nie ma chyba rzeczy, która mi się nie podobała. Co prawda, wszystko posiada wady, ale ja ich nie zauważyłam podczas lektury „Nevermore”. Chociaż... Wadą mogły być niejasności, skąd Varen wiedział o Nokach i o tym wszystkim w tamtym świecie. Innych wad nie zauważyłam i cieszę się, bo to kolejna książka, która ma zaszczyt stać na półce z innymi moimi ulubionymi książkami. Z pewnością przeczytam ją jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze...
Dawno już nie zarwałam nocy dla książki. Miło było znów czytać przy świetle lampki, chociaż powinno się już spać. „Nevermore” wciąga okropnie. Książkę czytanie na własną odpowiedzialność – nie chcę być winna nieodrobionej pracy domowej czy zarwanej nocy. Trudno ubrać w słowa, jak bardzo mi się podobało. Bo recenzja mogłaby się składać wyłącznie z powtarzanych raz po raz zdań: „Kocham Varena!” oraz „Kocham tę książkę!”. Naprawdę starałam się, by tak nie było. Oczywiście nie wyszło. :)
„Nevermore” całkowicie mnie zaczarował. Mogłabym polecić wszystkim, bez wyjątku. Ale przecież nie każdemu może się spodobać Varen, który był mroczny z wyboru, nie z urodzenia. Albo Isobel, głupiutka z początku cheerleaderka. Mnie się podobało i mogę wam powiedzieć, że się wręcz zakochałam w tej książce. Miłośnicy romansów paranormalnych powinni być zachwyceni pomysłem, lubiący twórczość Poego teorią dotyczącą jego śmierci, a znudzeni schematycznymi powieściami – zakończeniem. Które mnie osobiście dobiło i nie mogłam w nie uwierzyć. Ale nie poszłabym teraz do autorki i nie kazała go zmienić. Chyba. Mimo że schemat jest denerwujący, lubię go i lubię zakończenia typu „padli sobie w ramiona”. Nie powiem wam, jak pisarka odbiegła od tego w „Nevermore”. Musicie to po prostu przeczytać.
Nie wahajcie się sięgnąć po tę książkę. Nigdy więcej. Nevermore!
_________________
„Kruk”, E.A. Poe, w tłumaczeniu J. Kozak

Za egzemplarz przedpremierowy po stokroć dziękuję najlepszemu na świecie wydawnictwu Jaguar!
 

piątek, 21 października 2011

„Wśród ukrytych. Wśród oszustów”; Margaret Peterson Haddix

Bez prawa istnienia”

Po przeczytaniu „Igrzysk śmierci” zaczęłam lubić antyutopie, których coraz więcej na księgarnianych półkach. Na „Dzieci Cienie” czekałam, odkąd pojawiła się wzmianka o wydaniu tej serii – przecież tego jeszcze nie było. Margaret Peterson Haddix wydawała się nie pisać dla pieniędzy, teraz, w momencie, kiedy dystopie stają się coraz bardziej popularne. Tak więc z czystą przyjemnością i wysokimi wymaganiami zajęłam się czytaniem „Wśród ukrytych” oraz „Wśród oszustów”.
Dom może być więzieniem, nawet jeśli mieszka się z kochającą rodziną. Po Wielkim Głodzie ustawa populacyjna zabroniła trzymać zwierzęta domowe, a także mieć więcej niż dwójkę dzieci. Karą za złamanie tego prawa było jedno: śmierć. Luke Garner to trzeci potomek w rodzinie. Nielegalny potomek. Wie, jak to jest żyć w ciągłym zamknięciu i kocha chwile, kiedy może wyjść do pobliskiego lasu, oddychać świeżym powietrzem i uprawiać ogród. Nic jednak nie trwa wiecznie. Władze wycięły las i postawiły w jego miejscu domy dla bogatych mieszkańców – notabli. Teraz Luke musi ciągle kryć się w domu, bez nawet wyjrzenia przez okno. Nie może jeść nawet z rodziną przy stole, bo ktoś może go zobaczyć. Bo przecież... nie powinien istnieć. Jego nie ma. Nie powinno być.
Do czasu. Notable mają większą władzę, ale nawet oni nie mogą posiadać trójki dzieci. Jednak czy zawsze słuchają zasad? Luke patrząc przez otwór wentylacyjny w swoim pokoju na strychu, zauważa, że w jednym z domów pali się światło. A potem... gaśnie. Przecież wszyscy wyjechali, liczył ich, był pewien. A to oznacza, że nie jest sam. I wtedy poznaje Jen. Osóbkę strasznie zadziorną i upartą, na swój sposób postrzegającą świat i ludzi. Pokazuje Luke'owi, ile na całym świecie jest Dzieci Cieni, pokazuje mu też czat, gdzie mogą spokojnie pisać. Jen wpadła na genialny pomysł zorganizowania pikiety i przywrócenia praw trzecim dzieciom. Nie zauważyła tylko, że nie wszyscy są tak odważni jak ona. I jak bardzo jest naiwna...
Wydawnictwo Jaguar świetnie postąpiło, łącząc dwie części „Dzieci Cieni” w jednym tomie, dając grubą i wciągającą lekturę. Gdyby „Wśród ukrytych” i „Wśród oszustów” wydane były osobno, nie warto byłoby kupić tak cienkich pozycji, w dodatku zakończenie jest niezwykle zaskakujące i po prostu bardzo sprawia, że chce się poznać dalsze losy Luke'a. Pochwalić trzeba również okładkę – mroczną i tajemniczą, zrozumiałą dopiero podczas czytania książki.
Margaret Peterson Haddix pisze zwięźle i prosto, a przy tym doskonale opisuje zasady rządzące światem po Wielkim Głodzie. W dodatku potrafi kreować świetne postacie, jak na przykład skrajnie różni Luke i Jen. Luke, wiejski chłopak, bojący się wyjść na zewnątrz, wierzący, że Policja Populacyjna podsłuchuje telefony i może go namierzyć przez komputer. Jen z kolei nie boi się iść do galerii handlowej z fałszywą przepustką albo urządzać pikietę. Między nimi był ogromny kontrast. I to było najlepsze w tej serii.
Fabuła skupiała się na Luke'u, a akcja płynęła szybko i niespodziewanie. Świat pani Haddix był zadziwiająco prawdziwy i pełen sekretów i zdrajców. Ci ostatni ujawniają się dopiero w drugiej części i to pod koniec, co nadaje dynamiki fabule. Przecież można tyle z nimi zrobić! Tyle wymyślić! A autorka nie poszła na łatwiznę i szczerze mówiąc, zaskoczyła mnie całkowicie!
Żadna książka – niestety – nie jest bez wad. Czasem trafią się jednak bliskie ideałowi. Czy można uznać „Dzieci Cienie” za jedną z takich? Tak. Ale mimo wszystko, o ile pierwsza część była poruszająca i naprawdę chwytająca za serce, to druga już jej nie dorównuje. Nie spodobał mi się ogólny pomysł na Szkołę dla Chłopców Hendricksona, na tajne zebranie i wieczne sekrety. Chociaż akcja cały czas zaskakiwała. Nie wiadomo było, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Ponadto zakończenie „Wśród oszustów” nie ciekawiło już tak jak w poprzedniej części. Ta książka mogła stanowić jedną całość. Wiadomo jednak, że tomów będzie więcej.
Polecam „Dzieci Cienie”, bo totalitarne państwo wykreowane przez nią tworzy rzeczywisty obraz przyszłości. Ona naprawdę może taka być, może zapanować Wielki Głód, może być ustawa populacyjna... To przerażające, że fikcja literacka może być urzeczywistniona. Miałam wiele refleksji podczas czytania. Jak to by było żyć w domu będącym własnym więzieniem? Jak musiał czuć się Luke, gdy nie mógł już nawet jadać posiłków z rodziną? Ta książka naprawdę porusza.
Ci, którzy „Igrzyska śmierci” mają już za sobą, z pewnością powinni sięgnąć po serię Margaret Peterson Haddix. Innym też to radzę – nie dam sobie ręki uciąć, że „Dzieci Cienie” się spodobają, ale mam taką nadzieję. Chciałabym, żeby jak najwięcej osób ją przeczytało. Bo taka przyszłość może nas czekać.

Za książkę bardzo dziękuję niezawodnemu jak zawsze wydawnictwu Jaguar!

„Księga Sandry”; Tamora Pierce


Obrazek poniżej przenosi do recenzji:

„Enklawa”; Ann Aguirre


Jak zawsze - obrazek poniżej przenosi do recenzji:


sobota, 15 października 2011

„Jak spisali się „Piraci...”, wypływając na nieznane wody?”

Tytuł: Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach (ang. Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides)
Reżyser: Rob Marshall
Obsada: Johnny Deep, Penelope Cruz, Geoffrey Rush, Ian McShane
Czas trwania: 2 godz. 17 min.

Ścieżki kapitana Jacka Sparrowa tym razem skrzyżują się ze ścieżkami pewnej kobiety z jego przeszłości (Penelope Cruz). Sparrow będzie zastanawiał się czy połączyła ich miłość, czy wyłącznie poszukiwania osławionego Źródła Młodości. Kiedy kobieta zmusza go do wejścia na pokład statku pirackiego „Zemsta Królowej Anny” pod dowództwem osławionego Czarnobrodego (Ian McShane), Jack nie wie kogo winien się lękać bardziej – jej czy Czarnobrodego.

 
RECENZJA CZASOWO NIEDOSTĘPNA :)
Gdyż wolałabym nie zostać posądzona w szkole o ściąganie recenzji z internetu! ^^

środa, 12 października 2011

Rozmowy kontrolowane: Na Hearne'a urok

Kevin Hearne – autor Kronik Żelaznego Druida, w których Atticus co rusz wpakowuje się w kłopoty. I tak od dwóch tysięcy stu lat...

Nadeine: Czemu właściwie zacząłeś pisać książki?
Kevin Hearne: Zacząłem pisać po przeczytaniu świetnej książki Lot nad kukułczym gniazdem Kena Keseya. Opowiada ona o potrzebie zachowania indywidualności w społeczeństwie, które wymaga przystosowania się do niego.

N.: Skąd wziąłeś pomysł na postać Atticusa?
K.H.: Poszukiwałem czarodzieja, który mógłby rozmawiać ze zwierzętami – zwłaszcza z psem takim jak Oberon. Kiedyś pomyślałem, by użyć druida i zacząłem szukać informacji, czy długo żyją. Odkryłem, że istnieje kilka różnych sposobów w irlandzkiej mitologii, by to osiągnąć długowieczność.

N.: Ile części będą miały Kroniki Żelaznego Druida?
K.H.: Seria będzie miała do dziewięciu części, zależy, czy kolejne będą się wciąż sprzedawały tak dobrze. W tej chwili mam kontrakt na sześć tomów z USA; Polska nie wykupiła jeszcze praw do części od czwartej do szóstej.

N.: Czy masz swoją ulubioną postać z twojej serii? Jeśli tak, to kim ona jest?
K.H.: Uwielbiam Peruna, rosyjskiego boga piorunów. Jeśli nie czytałyście trzeciej części, nie poznałyście go.

N.: Skąd bierzesz te fantastyczne pomysły? Czy twój boski humor jest cechą wrodzoną? :)
K.H.: Nie jestem pewien, skąd bierze się ten humor. Prawdopodobnie pochodzi z tych wszystkich komiksów, które zwykłem czytać, i sobotnich porannych kreskówek? Niektóre z pomysłów mają swoje źródło w mitologii.

N.: Lubisz Polskę? W Twojej książce są polskie wiedźmy – złe i dobre – ale... mam nadzieję, że jednak lubisz nasz kraj!
K.H.: Nie byłem jeszcze w Polsce, ale oczywiście kocham Polaków! Mam dwójkę polskich przyjaciół tutaj, w Arizonie, Kasię i Leszka, którzy dostarczyli mi polskie tłumaczenie niektórych fragmentów w angielskiej wersji książki. (Jeśli czytaliście polską wersję, możecie nie zdawać sobie sprawy, że w angielskiej wersji są takie fragmenty). I mam też polskich teściów, którzy mieszkają na Rhode Island. Są wspaniałymi, genialnymi ludźmi, ale zauważyłem, że Polacy rzadko (jeśli w ogóle) pełnią role w amerykańskiej fikcji i pomyślałem, że nadszedł czas, aby to naprawić. Mam nadzieję, że Amerykanie zdają sobie sprawę, co powinni zauważyć dawno temu – Polacy żyją wśród nas i są niesamowici!

N.: Masz jakieś hobby?
K.H.: Lubię malować miniatury i grać w grę planszową nazywaną HORDES z moim przyjacielem, Alanem. Oto przykład tego, o czym pisałem: http://privateerpress.com/hordes/gallery/circle-orboros/units/reeves-of-orboros

N.: Jaki był twój ulubiony przedmiot szkolny w młodości?
K.H.: Mój ulubiony przedmiot zmieniał się wraz z wiekiem. Kiedyś lubiłem muzykę; grałem na puzonie. Potem polubiłem bardzo sztukę i nawet studiowałem kilka lat projektowanie graficzne w college'u. Ale potem zdałem sobie sprawę, że to, co lubię najbardziej, to czytanie i mówienie o tym. To angielski był mimo wszystko moim ulubionym przedmiotem.

N.: Jakie książki polecasz?
K.H.: Cóż, przypuszczam, że to zależy od gustu, ale dla mnie jedną z najbardziej niezwykłych książek było Imię wiatru (ang. The Name of the Wind) Patricka Rothfussa. Jestem prawie pewny, że nie ma polskiego tłumaczenia.

N.: Może kilka słów do polskich fanów?
K.H.: Kocham was bardzo! Polska była pierwszym krajem, który przetłumaczył moje książki, i mam nadzieję, że reszta serii również zostanie przetłumaczona tak dobrze! Choć polski sabat zniknie na jakiś czas – wrócą do Polski, by go odbudować – to wrócą silne w szóstej części.

Dziękujemy bardzo za wywiad. Nie zapominaj – w Polsce masz wielu fanów!

PS: Bardzo przepraszamy za ewentualne pomyłki, angielski nie jest naszą mocną stroną.
K.H.: Wasz angielski jest DUŻO lepszy niż mój polski, więc nie martwcie się! Dziękuję wam bardzo za czytanie moich książek i znalezienie czasu na napisanie do mnie.


*


Na pewno powtórzę wywiady z pisarzami. Suzan chyba też! Kevin Hearne ma świetny kontakt z czytelnikami, a to ważne. No i cieszę się, że lubi Polskę ^^
Polubiłam Hearne'a i jego humor w książkach o Atticusie i wiem, że jego książki są sławne, ale jako pisarz nie popadł w samozachwyt. Chętnie poznałabym jego przyjaciół – Kasię i Leszka. Tylko z jakiego miasta pochodzą...
Do napisania niedługo,
Wasza Nadeine
oraz Suzan Dragon, okazjonalnie

„Mroczne szaleństwo”; Karen Marie Morning

Bycie Zerem sprawia kłopoty”

Coraz więcej elfów pojawia się w literaturze, czyżby kolejna fala książek? Cóż, nie wnikam w to bardzo, ważne, by te książki nie były bezsensowne, a wybaczę wszystko. Była już opowieść w tle z Szekspirem, szekspirowskie postacie – Oberon i Tytania, były elfy – aczkolwiek tylko piękne, ale Karen Marie Morning stworzyła je na nowo – piękne i niebezpieczne.
MacKayla Lane straciła siostrę studiującą w Dublinie i zamierza nie słuchać raportów policji, tylko sama zbadać sprawę. W Irlandii wcale nie jest tak kolorowo, jak opowiadała Alina – właściwie to niebezpieczna okolica. A kiedy Mac ma dziwne omamy – widzi wokół siebie Cienie i potwory nie z tego świata – wie, że jest coraz gorzej. Jej siostra zostawiła w komórce wiadomość głosową, całkowicie niezrozumiałą dla Mac. Bo co to jest na przykład szisadu, albo kim są „oni”, do których należał też nieznany przyjaciel Aliny? Kilka odpowiedzi znajduje w księgarni niejakiego Jericho Barronsa – faceta cokolwiek tajemniczego i irytującego.
Zaczyna się wyścig z czasem. Szisadu to w rzeczywistości Sinsar Dubh, księga elfów. Tak, elfów. Bo Mac jest jedną z Widzących Sidhe, a na dodatek jest Zerem – czyli dotknięciem „zamraża” na krótki czas te istoty. Z pewnością pomaga jej to podczas kłopotów. Czyli bardzo, bardzo często.
Nie podobało mi się. Nie wczułam się w położenie MacKayli, w ogóle nie rozumiałam Barronsa, a V'lane mnie wkurzał. Styl pani Morning był dobry i płynny, ale zgrzytała mi fabuła. Nie było co prawda aż tak źle, ale spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Silnej bohaterki, a nie chodzącej Barbie. Tajemniczego faceta, ale nie takiego jak Barrons. Zabójczych elfów, ale pewne ich zachowania naprawdę mi się nie podobały. Piszę krótko – bo i więcej nie będę krytykowała „Mrocznego szaleństwa”. A nuż komuś się podoba lub spodoba się w najbliższej przyszłości.
Ja bym tego nie polecała, ale są gusta i guściki – może akurat Tobie „Mroczne szaleństwo” się spodoba, a przygody Mac i Jericha wciągną cię do samego końca? Ze mną tak się nie stało. Zapowiadało się naprawdę świetnie, ale się zawiodłam. Cóż, moja strata. Ale... zastanówcie się dobrze, zanim kupicie tę książkę. Naprawdę.
Za książkę dziękuję wydawnictwu MAG!

niedziela, 9 października 2011

sobota, 8 października 2011

„Mrok”; Marianne Curley

 „W mroku podziemnego świata”

Osoby znające już twórczość Marianne Curley, mianowicie pierwszą część „Strażników Veridianu” – „Straż” – z pewnością niecierpliwie czekali na kontynuację przygód Ethana, Isabel i Arkariana. Premiera się przedłużyła z wakacji do września, z września do pażdziernika... Ale w końcu mogłam trzymać w łapkach własny egzemplarz, żądna dalszych podróży w czasie i więcej, dużo więcej Arkariana. Czy się tego doczekałam? Och, z pewnością.
Pozornie wszystko pozostało w normie – Ethan został Nauczycielem Matta, Isabel wtajemniczała go w różne sprawy Straży, a Arkarian pozostał Arkarianem. Jednak to nie trwa długo. Bo Chaos jest zła. I Chaos chce się zemścić.
Wszystko leci na łeb, na szyję, kiedy podczas wspólnej misji z Isabel Arkarian zostaje porwany. Więziony w podziemnym świecie, z którego nie ma ucieczki, jest torturowany, by wydobyć z niego informacje. Jednak na marne – nieśmiertelny mimo najgorszego bólu nie zdradza tajemnic Straży. Tymczasem Isabel chce wyruszyć na misję ratowania Arkariana. Nikt nie wyraża na to zgody. Zrozpaczona jest nie tylko ona, ale też Ethan (z dwóch powodów: jego mentor został porwany i Isabel go nie kocha...), a Matt jest zdeterminowany, by pomóc im w tej misji. Ale chłopak nie ma jeszcze żadnych talentów, jedynie nauczył się trochę od Ethana o walce. I to on ma być przywódcą z Proroctwa?
Oczywiście Isabel nie słucha Strażników i wkrótce potem wyrusza na wyprawę poszukiwawczą z Ethanem. Oboje nie wiedzą, że mają pasażera na gapę... Czy wydostaną się z podziemnego świata, skoro niewielu zdołało to zrobić? Czy uratują Arkariana zanim zostanie zabity? Na te i inne pytania odpowie wam treść „Mroku”!
Mogłabym długo rozwodzić się nad lekkością pisania, wspaniałymi bohaterami i świetnym pomysłem na „Mrok”. Marianne Curley właśnie trafiła na półkę z ulubionymi autorami, głównie za wątki historyczne – bo historię uwielbiam! - oraz postać Arkariana oczywiście. Warto przeczytać tę książkę. Nie ma wampirów, wilkołaków, aniołów, demonów czy czego tam jeszcze chcecie. Tylko Strażnicy, bez większych mocy (nie licząc czytania w myślach, teleportacji, telekinezy, iluzji, uzdrawiania i innych). Tym razem narracja również była prowadzono dwutorowo. W większości rozdziałów opowiadała Isabel, jednak w reszcie narratorem był Arkarian. To było... ciekawe doświadczenie. Już w pierwszym tomie chciałam mieć wgląd w jego myśli, a teraz, kiedy to się ziściło, nie zawiodłam się. Dwa silne charaktery opowiedziały tę historię w niemal idealny sposób. Mimo walk i prób, rozlewy krwi i innych drastycznych wydarzeń, chciałabym tam się znaleźć.
Rzecz jasna pojawił się trójkąt miłosny, bo przecież to najciekawsze, prawda? Ale też przesadzone i schematyczne. Nie traktowałam tego jako wadę, jako zaletę niestety też nie. Nie denerwowało mnie to, nie miałam ochoty wejść do książki, złapać Arkariana za fraki, potrząsnąć nim i powiedzieć „Przestać, chłopie! To się robi nudne, do diabła!”. Czyli, uproszczając – nie było źle! Może nawet dodawało swoistego klimatu... Jednak schemat pozostaje schematem. To już było, dziękujemy. Całe szczęście, że autorka znalazła wyjście z tej sytuacji. Jakie? Przeczytajcie!
Będę się powtarzała – „Mrok”, jak i cała trylogia „Strażnicy Veridianu”, są świetni, wspaniali i ogólnie najlepsi. Za co ich kocham? Za podróż do starożytnej Grecji, za twierdzę w Atenach, za podróże w czasie, za twardo stąpającą po ziemi Isabel i rzecz jasna za Arkariana! Właściwie to najbardziej z całej fabuły spodobało mi się zakończenie. Ach, Lorian i te jego „genialne” pomysły... To było zaskakujące i całkowicie nieprzewidywalne. Strona, jedna strona książki, obróciła w proch wszystkie moje teorie tyczące się zakończenia.
Polecam gorąco. Głównie młodzieży, ale starsi powinni być zadowoleni (wypróbuję to na mamie ^^).
I pamiętajcie! Chaos była kobietą! :)

Za „Mrok” dziękuję po stokroć jedynemu w swoim rodzaju wydawnictwu Jaguar! Oni wiedzą, co dobre :)

PS Czy po przeczytaniu ktoś jeszcze śmie wątpić w boskość Arkariana?

piątek, 7 października 2011

Stos październikowy!

Drogie moje człowieki,
dawno nie było i stosu, i notki. Uroki szkoły... -.- No ale stos okazały jest, tylko kiedy to ja przeczytam? Bez dłuższych wstępów – opis jest na zdjęciu, jak coś, to powiększcie je sobie.


niedziela, 2 października 2011

„Pomiędzy”; Tara Hudson


Pomiędzy światem przewidywalnym a krainą duchów...”

Gdybyście byli niematerialni, jedynie duchami błąkającymi się po świecie bez celu, ciągle wracającymi do miejsca własnej śmierci, ciągle powtarzający koszmar utraty życia. Amelia to dziewczyna, która nie zna nic prócz swojego imienia. Wie jednak, że umarła w rzece, ale nie wie, czemu skoczyła z mostu i utonęła. I kiedy Joshua ma umrzeć w podobny sposób, w ciemności rzeki, Amelia go ratuje. Nie wie jak, nie wie czemu – przecież nie może dotykać rzeczy! A jednak dzięki niej chłopak odzyskuje życie po kilku chwilach śmierci. Dziwnie brzmi, prawda?
Przy nim Amelia odzyskuje urywki wspomnień ze swojego życia, poznaje siebie na nowo. A Joshua poznaje dziedzictwo rodziny Mayhew, niebezpieczne dla ducha. Ducha, w którym... się zakochał. Tak, między nimi rodzi się uczucie. Bowiem tylko przy nim Amelia czuje się człowiekiem – może poczuć fakturę skóry, kiedy mają złączone ręce... Ale jak wiadomo, los bywa złośliwy. Otóż na scenę wkracza babcia Ruth, egzorcysta z powołania. Zakazuje Joshui spotykać się z duchem kategorycznie. Rzecz jasna nikt nie przejmuje się jej słowami. Ot, zwariowana staruszka – myślą. Jakże się mylą...
„Bo jaką przyszłość mogą mieć przed sobą atrakcyjny chłopak i dziewczyna z zaświatów?” – pisze na okładce. Ja także zadawałam sobie to samo pytanie. Przecież Amelia jest martwa i niematerialna! Tara Hudson wybrnęła z tego świetnie. Po prostu... Żeby zrozumieć dokładnie, o co chodzi, trzeba przeczytać „Pomiędzy”. Wytłumaczenie tego teraz byłoby z pewnością dobrym rozwiązaniem, ale zdradziłabym zbyt wiele fabuły. Dodam tylko, że takie rozwiązanie całkowicie mnie satysfakcjonuje.
„Pomiędzy” to książka wahająca się pomiędzy „paranormal romance” a zwykłym romansem, pomiędzy zaskakującą akcją i przewidywalnością wydarzeń, pomiędzy sympatycznymi bohaterami a babciami egzorcyzmującymi biedne duchy. Tak właśnie można opisać dzieło Tary Hudson. Zapunktowało u mnie głównie to, że książka jest zamkniętą całością – nie ma kolejnych tomów, części, jest tylko „Pomiędzy”. A przynajmniej tak sądzę po przejrzeniu strony autorki, gdzie nie znalazłam informacji o dalszych losach Joshui i Amelii.
Co do okładki, to zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Jest piękna i doskonale obrazuje Amelię – na moście, w białej sukni, którą miała w chwili śmierci. I to niknięcie postaci... Sprawia po prostu wrażenie, jakby dziewczyna była duchem. Którym, nawiasem mówiąc, jest. Więc okładka pasuje idealnie moim zdaniem i nie mogę się na nią napatrzeć. Choćby dla niej warto kupić „Pomiędzy”. Nie, żeby treść była zła. Bo nie była w żadnym wypadku.
Książkę czyta się zaskakująco szybko! Dzisiejszego ranka ją zaczęłam – i zaledwie kilka godzin później mogłam ją odłożyć na półkę z wielkim uśmiechem na twarzy. Dlaczego? Ponieważ historia Amelii i Joshui to to, czego się często szuka w gatunku „paranormal romance”. I mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że ja to znalazłam na kartach „Pomiędzy”.
Lubię takie historie. Historie miłości dość dziwnej (okej, Amelia jest DUCHEM; trochę dziwne pewnie byłoby całowanie ducha...), z przeciwnościami losu (troskliwa babcia Ruth i te jej egzorcyzmy... ach, czego więcej trzeba?), z zaskakującym, choć przecież jednocześnie przewidywalnym zakończeniem. Wiadomo, jak kończy się wiele historii. Ale i tak nas zaskakują. „Pomiędzy” Tary Hudson to taka właśnie książka – wie się, co się stanie, zna zakończenie, a i tak wiele rzeczy zaskakuje, tak bardzo, że każdą kolejną kartkę przewraca się z zapartym tchem. Nie można się wprost oderwać od treści.
To kawał dobrej roboty, ale niestety głównie dla dziewczyn. Wątpię, by chłopaki znaleźli coś ciekawego w książce – ale oczywiście nie każę wam tego nie czytać! Najlepiej właściwie zapoznać się z treścią i dopiero wtedy ją ocenić. Moim zdaniem „Pomiędzy” jest godne uwagi. To lektura lekka, z humorem i akcją, ale średnio zapadająca w pamięć. A jednak wyjątkowa.

Za książką bardzo, bardzo, bardzo dziękuję niezastąpionemu wydawnictwu Jaguar! Ogłaszam wszem i wobec, że Jaguar jest boski! Dziękuję za uwagę.