sobota, 31 grudnia 2011

Szczęśliwego Nowego Roku!

Podsumowanie noworoczne
Rok się kończy, czas na podsumowanie – wypadałoby jakoś skomentować zdobycze roku 2011, wśród których znalazło się wiele perełek. Nie sądziłam, że mogę stać się recenzentką... A wszystko zaczęło się od recenzowania książek dla Jaguara i – oczywiście – od Nastka, którego wielbię :). Teraz czas na najlepsze książki w kategoriach, które na bieżąco, z nudów, wymyśliłam.
Najlepsza książka 2011: „Nevermore” Kelly Creagh
Najlepszy romans paranormalny: „Drżenie” Maggie Stiefvater (Sam <3)
Najśmieszniejsza książka: całe „Kroniki Żelaznego Druida” Kevina Hearne'a
Najbardziej wciągająca: „Czerwona piramida” Ricka Riordana
Na której kontynuację czekam z niecierpliwością: „Las Zębów i Rąk” Carrie Ryan oraz „Mrok” Marianne Curley (Arkarian <3)
Najlepsza fantastyka: „Eona” Alisson Goodman (Kygo <3)
Najlepsza dystopia: „Igrzyska śmierci” Suzanne Collis, „Dzieci Cienie” M.P. Haddix
Najlepsza książka o duchach: „Pomiędzy” Tary Hudson
Najlepsza okładka: „Kosogłos” Suzanne Collins (ta prostota mnie wprost oczarowała)
Największe zaskoczenie: „Jutro” Johna Marsdena

Dzięki blogowi poznałam też wiele wspaniałych osób (Jenny, Tris, Matt – tak, to o was chodzi), namówiłam Suzan D. do założenia własnego bloga, poznałam też wielu przemiłych przedstawicieli wydawnictw, z kochanym Entym Adminem na czele :).
Moim postanowieniem noworocznym jest zacząć czytać więcej, jeszcze więcej książek, ponieważ listopad i grudzień były miesiącami dość... martwymi, że tak to ujmę. Poprawię się, obiecuję!
Poza tym, Suzan zaraziła mnie anime, które nie jest „chińskimi bajkami”, i tak sobie pomyślałam... może stworzyć taki Kącik M&A od nowego roku? Nie wiem, czy pomysł wypali, ale recenzje anime to byłoby ciekawe doświadczenie :).

W nadchodzącym nowym roku, 2012, życzę Wam:
możliwości wpisania jeszcze kilku osób do Death Note (sama zrobiłam sobie taki prezencik, zdjęcie poniżej),

Dobrze, że nie zadziała. A jak zadziała... cóż, będę miała problem :)
własnego demonicznego kamerdynera,
2012 książek, o których marzycie,
wytrwałości w blogowaniu,
szczęścia,
zdrowia nie, bo na Titanicu wszyscy byli zdrowi, ale nic im to nie dało :),
pomyślności,
spełnienia marzeń,
i żeby następny rok był niezapomniany!
Akemashiteomedetōgozaimasu!
Czyli Szczęśliwego Nowego Roku!

sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt wszystkim!

 
Życzę Wam wszystkim wesołych, rodzinnych świąt, pełnych ciepła i książek! Żebyście mieli własnego Sebastiana, możliwość wpisania kilku osób do Death Note, na własność Varena z „Nevermore”, górę książek i moc wyczytywania postaci, jak Meggie z „Atramentowego serca”! Życzę Wam własnego smoka (tutaj spojrzenie w stronę Suzan Dragon), szalonego, szampańskiego Sylwestra – którego pewnie nie będziecie pamiętać ^^ – oraz dużo, dużo książek. Czy wspominałam już o książkach?
By następny rok był niezapomniany!
Wesołych Świąt!

poniedziałek, 19 grudnia 2011

„Czerwień rubinu”; Kerstin Gier

Rubin to początek, lecz i zakończenie”

Nieliczni ludzie na świecie posiadają gen podróży w czasie – dokładniej, dwanaście osób, których daty urodzenia dokładnie wyliczył sam Isaac Newton. Niektórzy już zmarli, niektórzy nadal żyją i działają w organizacji Strażników. By poznać tajemnicę – czego dotyczącą, nie wie nikt – krew całej dwunastki musi znaleźć się w chronografie. Lecz dwójka podróżników w czasie skradła jedno z dwóch urządzeń, więc by to drugie zadziałało, zbieranie krwi trzeba przeprowadzić od nowa. Sęk w tym, że nie poznano jeszcze ostatniego z dwunastki.
Charlotte od dziecka była uczona języków, manier i fechtunku, by w przyszłości poradzić sobie z podróżami w czasie. Nikt nie spodziewał się, że to jej kuzynka Gwendolyn Sheperd posiada gen zamiast niej. Rodzina jest zszokowana, kiedy mama Gwen oświadcza to wszystkim w kwaterze głównej Strażników. Wkrótce dziewczyna przenosi się ponownie na oczach członków i wtedy wszyscy zyskują pewność, że mają do czynienia z ostatnim, brakującym podróżnikiem – rubinem. Co się stanie, kiedy Gwen zacznie wątpić w Strażników? Kiedy podzieli zdanie uciekinierki Lucy – że tej tajemnicy lepiej nie poznawać?
I co, jeśli Gideon, podróżnik pomagający Gwen (choć jest chamski i arogancki, a na dodatek zabójczo przystojny), wierzy całym sercem w dobre zamiary Strażników, zaczyna... zakochiwać się w dziewczynie? Dla niej to niemożliwe – ale romans będzie na pewno, uwierzcie mi! ;)
Od przeczytania informacji o premierze „Czerwieni rubinu” tylko czekałam na okazję, by tę pozycję nabyć jak najszybciej. Cóż, może „najszybciej” się nie udało, ale dzieło Kerstin Gier mam już za sobą, a szkoda – chciałabym cofnąć czas i poznać losy Gwen od nowa, a szczególnie ponownie zaskoczyć się zakończeniem, które wbiło mnie w fotel. Niesamowite, jak bujną wyobraźnię ma autorka i z jaką pomysłowością rzuca bohaterom kłody pod nogi.
Dużo pisano o „Czerwieni rubinu”, głównie same pozytywne opinie. Nie sposób się z nimi nie zgodzić, gdyż po przeczytaniu chce się więcej, jeszcze więcej przygód Gwen i – oczywiście – Gideona, który w tej części nie pojawiał się aż tak często. Fabuła skupia się na przeżyciach głównej bohaterki i jej podróżach w czasie, które są naprawdę wciągające. Szczególnie, kiedy dziewczyna zabiera ze sobą telefon ukryty w gorsecie, a potem prezentuje go osobom z poprzedniego wieku :). W zasadzie akcja kręci się wokół kilku podróży w czasie, w ciągu których Gwen może zmienić swoje nastawienie do Strażników. Mimo że prolog ewidentnie wskazywał na romans – kto by nie chciał ślubu na Titanicu? – to właściwie poza rozmowami z duchem i Gideonem Gwendolyn nie ma kontaktu z płcią przeciwną. I za to kocham „Czerwień rubinu”! Romans jest – ale tak naprawdę to jeszcze go nie ma! :)
Kerstin Gier ciekawie przedstawiła podróżników – jako kamienie szlachetne. Ponadto nie mogli oni podróżować ot tak sobie, ale by przenieść się do danej epoki, trzeba było użyć chronografu. Podobało mi się to spojrzenie na przeskoki w czasoprzestrzeni. Było przede wszystkim wiarygodne, zwłaszcza fakt, że podróżnicy nie mogą znaleźć się w dowolnym miejscu w przeszłości, ale w tym, w którym akurat się znajdują. Na przykład stojąc w Hyde Parku w Londynie, nie można nagle cofnąć się do piętnastowiecznej Francji. Tylko do piętnastowiecznego Hyde Parku w Londynie – o ile oczywiście wtedy istniał :).
Wydanie jest bardzo staranne, nie doszukałam się błędów (trudno było je zauważyć, kiedy w myślach ciągle się powtarzało: „No dalej, Gwen, daj popalić Gideonowi!”). Całkowicie zauroczyła mnie okładka, nad którą mogę wzdychać, gładzić ją i gapić się na nią bez końca. Strzałem w dziesiątkę było też umieszczenie przed rozdziałem różnych... dodatków, typu: drzewo genealogiczne, fragment Kronik Strażników albo pewien tajemniczy wiersz, który w kółko sobie powtarzałam, tak bardzo mi się spodobał.
Podobało mi się. Historia Gwen wciągnęła mnie na dobre, aczkolwiek jestem zawiedziona, że właściwie niewiele się działo. Albo że było to tak krótko opisane. Książka jest dość cienka, zdecydowanie za cienka, i mam nadzieję, że kontynuacja – „Błękit szafiru” – będzie dłuższa. Patrząc na tytuł, pewnie będzie mówiła o kolejnym podróżniku, czyli szafirze. „Czerwień rubinu” polecam przede wszystkim jako lekką i naprawdę wciągającą lekturę na mroźne, zimowe wieczory. Gwarantuję, nie zawiedziecie się!

„Inne Anioły”; Lili St. Crow


Obrazek, jak zawsze, przenosi do recenzji:


„Jutro 2. W pułapce nocy”; John Marsden


Obrazek poniżej przenosi do recenzji:

piątek, 2 grudnia 2011

„Jutro”; John Marsden


Obrazek prowadzi do recenzji:

„Dom Jedwabny”; Anthony Horowitz

Biały jedwab”
Kto by nie znał sławnego detektywa Sherlocka Holmesa i doktora Watsona, bohaterów serii opowiadań sir Arthura Conana Doyle'a? Autor stworzył niezwykłe postaci, a Sherlock już na zawsze pozostanie jednym z najlepszych – choć nieistniejących – detektywów. Anthony Horowitz postanowił wplątać go w sprawę, której szczegóły opublikowano dopiero sto lat po wydarzeniach, czyli właściwie niedawno. I tak rozpoczęła się najniebezpieczniejsza przygoda Holmesa.
Dopiero teraz, po stu latach od tamtych pamiętnych wydarzeń, szczegóły zostały wystawione na światło dzienne. Największa sprawa Sherlocka Holmesa. Najtrudniejsza. I najdłużej ukrywana, bowiem brało w niej udział wiele ważnych osobistości, których doktor Watson, kronikarz sławnego detektywa i jego najlepszy przyjaciel, nie chciał ujawniać. Aż do teraz. Intryga, kłamstwa, niebezpieczeństwo. Sherlock Holmes będzie musiał stanąć na wyżynach swych umiejętności, by rozwiązać sprawę Domu Jedwabnego. Ale nie będzie to łatwe – jest wiele osób, które nie chciałby zostać schwytane przez detektywa, więc starają się go... wyeliminować. Czy sprawa zostanie rozwiązania? Przekonajcie się, sięgając po powieść Anthony'ego Horowitza!
„Nowy Sherlock Holmes” – pisało na okładce, co spowodowało, że sceptycznie zaczęłam podchodzić do „Domu Jedwabnego”. Wątpiłam, by ktokolwiek odtworzył klimat, jaki miały historie Doyle'a. Wyznam szczerze, że spotkało mnie miłe zaskoczenie, aczkolwiek nikt, nawet Anthony Horowitz, nie zdołał w pełni stworzyć czegoś tak klimatycznego jak stwórca Holmesa. Zaczęło się wspaniale, wyśmienicie – Sherlock był Sherlockiem, tym samym, który zawsze zadziwiał Watsona swoimi domysłami. Jak mógł wiedzieć, że dziecko jest chore? Przecież Watson przyszedł kilka chwil temu i nawet słowem się nie odezwał! Cóż, cały detektyw ;).
Akcja czasami nudziła. Z utęsknieniem czekałam na pojawienie się Holmesa, bo on trzymał poziom „Domu Jedwabnego”. Nie chce zbyt dużo narzekać, więc dodam, że samo rozwiązywanie zagadki – nie rozwiązanie, ale rozwiązywanie – choć dość wolne, było momentami ekscytujące. Starałam się nadążać za tokiem myślenia Holmesa i nie raz mi się to nie udawało – i to było coś, co mi się spodobało, bo przypominało mi oryginalnego Sherlocka. Anthony Horowitz poprowadził fabułę przemyślanie, aczkolwiek daleko mu do Doyle'a. Gdybym nie porównywała autora do sir Arthura Conana, to z pewnością książka byłaby dużo, dużo lepsza. Niestety, taka moja wada – ciągle mówiłam sobie: „Holmes zrobiłby to inaczej” albo „Całkiem jak Sherlock!”.
Przeczytaliście opowiadania Arthura Conana Doyle'a? Możecie się zawieść, ale nie gwarantuje tego! Są różne gusta! Nie przeczytaliście? Sądzę więc, że bardziej może się Wam spodobać.
„Domu Jedwabnego” nie będę krytykowała – to dobra książka, naprawdę niezła powieść detektywistyczna – ale wychwalać pod niebiosa również nie mam zamiaru. Nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia, nie było tego „czegoś”, co miał Doyle, pisząc przygody Sherlocka Holmesa. Podobała mi się fabuła i tajemnica Domu Jedwabnego, rozwiązanie z kolei trochę mnie... Zdenerwowało? Zasmuciło? Cóż, możliwe, że nie przypadło mi do gustu, gdyż nie lubię trwać w niepewności i nienawidzę wręcz, kiedy postacie dobre stają się nagle złe... Nie będę już więcej zdradzała z fabuły. Książka może się podobać albo nie – oceńcie sami.
Czy polecam? Owszem. Mimo że do oryginalnego Holmesa jest daleka, to jednak kawał dobrej powieści detektywistycznej. Zdecydowanie wszyscy miłośnicy tego detektywa powinni ją przeczytać. Innym zresztą też powinna się spodobać – szczególnie ucieczka Holmesa, ale cii! Ja już nic a nic nie powiem. Przekonajcie się sami.

Książkę otrzymałam od Domu Wydawniczego Rebis, za co serdecznie dziękuję!

Sporo czasu mnie nie było, za co naprawdę przepraszam. Ale siedem sprawdzianów w trzy dni to jednak trochę za dużo jak dla mnie :). Zachciało mi się wtedy chorować... Ale wracam! Teraz recenzje postaram się dodawać dużo częściej. Na tyle, na ile mnie stać. Dodam jeszcze, że nie leniłam się za bardzo w listopadzie – do Nastka poleciały trzy recenzje kolejnych części Jutra, przeczytałam Bezgrzeszną, Czerwień rubinu i Inne Anioły, a ich recenzje już niebawem!