MTV było kiedyś stacją muzyczną. Pamiętam te dawne czasy, kiedy puszczali jeszcze muzykę, a nie Nastoletnie matki czy inne tego typu programy telewizyjne. Kręcą również seriale, chociaż ja znam jedynie dwa: Teen Wolfa, który naprawdę wciąga i ma Dylana O'Briana, i właśnie Eye Candy, który zaskoczył mnie tym, jak dobry się okazał.
Eye
Candy to pseudonim pracującej w branży informatycznej Lindy, która
posługuje się nim w telefonicznej aplikacji Flirtual (która jest
serialową wersją naszego Tindera - pokazuje szukających
miłości/zabawy facetów znajdujących się w pobliżu). Na jednej z
imprez w klubie Lindy umawia się na trzy szybkie randki. Jedne
udane, drugie trochę mniej. Od tamtej pory całe jej życie,
dotychczas skupione wokół imprez, poszukiwań zaginionej siostry i
pracy jako informatyk, zmienia się całkowicie. Ktoś ją obserwuje.
Cały czas. Widzi każdy jej ruch. Wie o niej wszystko. I z czasem
zaczyna mordować...
Lubię,
kiedy w serialu coś się dzieje. To dlatego ostatnio nie ciągnie
mnie do Outlandera, a Daredevila połknęłam raz-dwa w
zastraszającym tempie. Eye Candy plasuje się gdzieś na początku
listy moich seriali pełnych akcji. Trudno, by było inaczej, skoro głównym
tematem jest poszukiwanie mordercy, a co i rusz twórcy podsuwają
nam wskazówki dotyczące tego, kim on jest, co się stało z siostrą
Lindy albo dzieje się coś zgoła innego, całkowicie oderwanego od
wiodącego wątku - jakaś inna sprawa do rozwiązania, w której
udział bierze Lindy. Dzięki temu Eye Candy nie nudzi i ciągle coś
się dzieje - ktoś umiera, ktoś morduje, ktoś infekuje wirusem
system szpitala, co sprowadza katastrofę...
Przede wszystkim jednak: muzyka. Bardzo spodobał mi się chwyt MTV - kiedy jakaś piosenka leciała w tle serialu, na dole po lewo pojawiał się jej tytuł i wykonawca, co oszczędziło mi mnóstwo czasu, który poświęciłabym na przeszukiwanie soundtracku. Eye Candy poszczycić się może nowoczesną, współczesną muzyką, która z pewnością trafi w gusta nastoletnich odbiorców - i w dodatku nie są to kawałki lecące w radiu co i rusz, wiele z nich nie pojawia się w rankingach i topkach. To powoduje, że Eye Candy jest źródłem muzyki. Dobrym źródłem. Zwłaszcza, że ma utwór Raign. To wystarczy, żebym ścieżkę dźwiękową zaczęła ubóstwiać.
Victoria
Justice dotychczas kojarzyła mi się jedynie ze stacją Nickelodeon,
z serialu Victoria znaczy zwycięstwo. Przyznam bez wstydu, że
strasznie lubiłam odmóżdżać się, oglądając go - był zabawny
i obsada ładnie śpiewała, więc nic więcej nie było mi trzeba.
Tylko że dotychczas Victoria Justice otrzymała ode mnie łatkę
aktorki komediowej. Tymczasem Eye Candy całkowicie
zmienił moje postrzeganie - jest naprawdę utalentowaną aktorką.
Nie najlepszą, ale nie mam do jej gry żadnych zarzutów. Dobrze
zagrała Lindy i cieszę się, że odcięła się swoja kreacją od
tej zabawnej, komediowej Victorii.
Poza
wiodącą bohaterką pojawiły się też inne postacie. Oczywiście
najpierw należy wspomnieć o Tommym - przyjacielu ex-faceta Lindy i
policjancie, z którym Lindy współpracuje. Do Caseya Deidricka nie
mam zastrzeżeń: zagrał dobrze, miło się na niego patrzy i robi
odpowiednio maślane oczęta. Za to świta Lindy, czyli George
(Harvey Guillen), Sophie (Kiersey Clemson) i Connor (John Garet
Stoker), że tak to ujmę, zrobili mi dzień, za każdym razem, kiedy
się pojawiali. To może zabrzmieć dziwnie, ale bohaterowie
drugoplanowi wydali się mi dużo ciekawsi.
Eye
Candy to kawał dobrego, rozrywkowego serialu, prawie że
kryminalnego. Zawsze lubiłam typować swoich kandydatów na
morderców, szukać kolejnych wskazówek i zbierać je w całość -
takie skrzywienie od nadmiaru Sherlocka Holmesa w moim życiu - a Eye
Candy dało mi szansę na popisanie się. Nie wiadomo, kto
jest mordercą prawie do samego końca. Z każdym odcinkiem widzowie
poznają nowe poszlaki, nowe tropy - ale i nowe, zupełnie oderwane
od głównej osi fabularnej wątki, które jednak nie irytują, a
nadają serialowi smaku. Bez nich, byłby zapewne dużo nudniejszy.
Nie był to najlepszy serial, jaki oglądałam, ale spędziłam miło czas i praktycznie odkryłam mordercę nim zrobili policjanci. Miałam ogromną frajdę ze składania wskazówek. A zakończenie - cliffhanger w stylu Moffata, ostrzegam! Zaostrza apetyt, jednak nie ma dużych szans na drugi sezon (tak słyszałam). Szkoda, bo można byłoby ciekawie poprowadzić wątek siostry Lindy. No cóż, może ktoś zmieni zdanie, a tymczasem zachęcam was do obejrzenia Eye Candy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz