środa, 25 maja 2011

„Naznaczona”; P.C. i Kristin Cast

„[...]ciemność nie zawsze oznacza zło, a światło nie zawsze niesie za sobą dobro.”
P.C. i Kristin Cast, Naznaczona

Wampirska szkoła życia” - te słowa, jak się dowiadujemy z dedykacji w książce, rzucił agent P.C. Cast i tak oto powstał owoc współpracy matki i córki, Kristin Cast, powieść młodzieżowa traktująca o modnych na rynku wampirach znana pod tytułem „Naznaczona”. Ów powieść otwiera dziewięciotomowy (informacje są sprzeczne, słyszałam, że ma być ponoć aż dwanaście części) cykl o Domu Nocy. Książka zyskała już ogrom wiernych czytelników, co było nieuniknione patrząc na piętrzące się w księgarniach książki o wampirach, ale nie tylko – „Naznaczona” ma też wielu przeciwników.
Główna bohaterka i zarazem narratorka to nastoletnia Zoey Redbird, normalna nastolatka, dla której tragedią jest nadchodzący sprawdzian z geometrii, wkurzający do granic możliwości ojczym (zwany dalej „ojciachem”) czy to, że jej niedoszły chłopak uchlał się na imprezie. Zwyczajne życie pełne problemów. Ot, rodzinna niesielanka, jak głosi napis na okładce. Zaraz na początku Zoey zostaje Naznaczona przez Trackera, przez co rozpoczyna się jej przemiana w wampira. Musi trafić jak najszybciej do wampirzej szkoły nazywanym przez wszystkich Domem Nocy. Kiedy mówi rodzicom o Naznaczeniu, matka wpada w histerię, a ojczym zwołuje zebranie Ludzi Wiary i wzywa znajomego doktora. Jak przystało na nastoletnią buntowniczkę, dziewczyna ucieka z domu i jedzie do babci, jedynej osoby, która ją zrozumie. Nie obywa się oczywiście bez kłopotów, ale w końcu znalazła się w upragnionej szkole i rozpoczyna swoją wampirzą edukację oraz Przemianę, która niejedną już osobę doprowadziła do śmierci...
Od razu rzucił mi się w oczy młodzieżowy język, zbyt młodzieżowy. O ile Kelly Keaton używała przekleństw oszczędnie i doskonale je umiejscawiała, o tyle autorki w „Naznaczonej” posunęły się za daleko. Rozumiem, że chciały nadać powieści bardzo młodzieżowy i przystępny styl, ale nie wyszło im to za dobrze. Podczas czytania przeszkadzały mi płytkie dialogi i oszczędne do granic możliwości opisy (a jakże, młodzieżowym językiem!), ale to kreacja postaci wytrąciła mnie z równowagi.
Zoey była infantylna i irytująca przez całą książkę, a jej zachowanie budziło u mnie niechęć. Kiedy natrafiałam na wzmiankę o nieprzeżyciu przez któregoś z adeptów Przemiany, cichy głosik w mojej głowie marzył, by i główna bohaterka nie przeżyła. Wiedziałam jednak, że nie jest to możliwe, w końcu cykl ma aż dziewięć tomów, kim byłaby wtedy Zoey? Duchem? Ale każda książka posiada swoje plusy, a w „Naznaczonej” jest nim Erik Night. Choć poznany w dziwnych i dla mnie obrzydliwych okolicznościach (błagam, autorki nie powinny pisać o takich rzeczach w młodzieżowej książce!), to wydawał się naprawdę sympatyczny i przypadł mi do gustu. Jego zachowanie i wypowiedzi nadawały sens tej książce, jest on jedną z postaci, przez które chce się poznać dalsze losy Zoey. Stevie Rae. Do tej dziewczyna mam mieszane uczucia, ale ogólnie nie da się jej nie lubić – ma hopla na punkcie country i jest lekko świrnięta, ale to same pozytywy. Damien nie budził we mnie żadnych emocji, byłam całkowicie neutralna – ot, gej, których coraz więcej w tego typu książkach. A Bliźniaczki, które naprawdę nie są bliźniaczkami? Ciekawy zabieg, pogratulować autorkom, bo to był jeden z niewielu dobrych pomysłów w „Naznaczonej”. Shaunee i Erin po prostu wywoływały u mnie uśmiech.
Co do akcji, której prawie w ogóle nie było, albo była, ale jej nie dostrzegłam. Wszystko kręci się wokół poznawania przez Zoey Domu Nocy, potyczkach z Afrodytą, której nienawidzę, i w zasadzie to wszystko. W większości książek gdzieś trzy czwarte stron od początku następuje zwany przeze mnie „punkt kulminacyjny” - nagła wojna, porwanie, ogółem mówiąc, ogromna dawka akcji. A tutaj... tego nie ma. Jest tylko spotkanie Cór Ciemności, gdzie sytuacja stała się krytyczna, ale nasza główna bohaterka oczywiście wszystko naprawiła.
Okładka wspaniała, musiałam to napisać, bo w porównaniu z amerykańską jest ładniejsza, według mnie oczywiście. Niezwykłe znaki, takie jakby wypukłe na dole okładki, są cudne, podobnie jak zdjęcie Zoey.
Sam pomysł na „Naznaczoną” był świetny, gorzej z wykonaniem, bo płytkie dialogi i wiele przekleństw psuło radość czytania. Ale jest coś w tej książce, że po prostu chce się poznać kolejne części, dalsze przygody irytującej Zoey. Nie mogę jednoznacznie określić, czy mi się spodobało, bo z jednej strony, jak już pisałam, pomysł był cudowny, z drugiej niektóre sceny (dla tych, którzy przeczytali – tu dokładniej chodzi o scenę, kiedy Zoey po raz pierwszy widzi Ericka, wtedy na korytarzu) odrzucają. Polecam wampiromaniakom, bo im z pewnością powinno się spodobać, ale i fanom literatury młodzieżowej, bo w gruncie rzeczy to książka z tego gatunku. Ale uprzedzam, musicie mieć mocne nerwy i przymykać oko. Bardzo często przymykać oko.

Naznaczona
Marked
Phyllis Christine i Kristin Cast
Wydawnictwo Książnica
Stron 328
2009

niedziela, 22 maja 2011

„Z ciemnością jej do twarzy”; Kelly Keaton

„Nie rób sobie nadziei, a nikt cię nie zrani. Nie ufaj i nie kochaj, a nikt cię nie zrani. Złam własne zasady.”
Kelly Keaton, Z ciemnością jej do twarzy

Kelly Keaton pisała już wcześniej powieści dla dorosłych, jednak „Z ciemnością jej do twarzy” skierowane jest raczej do młodzieży. Książka łączy w sobie paranormal romance, ale nie ma nic wspólnego z popularnymi ostatnimi czasy wampirami, wilkołakami czy aniołami. Na niespełna trzystu stronach autorka zmieściła greckich bogów, wampiry, czarowników, Nowy Orlean po kilku wyniszczających huraganach wzięty pod opiekę Novem i – najważniejsze – wyszło jej to wspaniale.
Przyszłość, rok dwa tysiące dwudziesty szósty. Ari w dążeniu do odkrycia swojej biologicznej matki trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie dowiaduje się o jej obsesji na temat wężów i otrzymuje pudełko z listem zaadresowanym właśnie do niej. Po przeczytaniu jak oparzona wybiega z hotelu i chce jechać prosto do Nowego 2, miasta spustoszonego przez huragany, którym rządzi dziewięć rodzin tworzących Novem, a które ona miała omijać i uciekać jak najdalej. Miasto to jest pełne istot nadnaturalnych: hybryd, wampirów, harpii, zmiennokształtnych czy czarowników; właśnie tam Aristanae pozna prawdę o sobie, prawdę, która jest straszniejsza niż może sobie wyobrazić. Matka w liście napisała, że grozi jej niebezpieczeństwo, i jest to prawdą, bowiem zaraz po wyjściu z hotelu dziewczyna zostaje zaatakowana. Jednak Ari wyćwiczona w sztukach walki zabija przeciwnika jego własnym mieczem i wtedy właśnie spotyka Crank, która podwozi ją prosto do Nowego 2.
Atutem „Z ciemnością jej do twarzy” są z pewnością nietuzinkowi bohaterowie, każdy z nich jest odmienny i zarysowany od podstaw. Główna bohaterka, a zarazem narratorka, nie jest tutaj zwyczajną szarą myszką, łamagą czy inną Sierotką Marysią, ale zna sztuki walki, umie posługiwać się bronią, no i zabiła człowieka. O ile to był człowiek, wtedy na parkingu. Jej reakcje są realne, nie sztuczne ani naciągane – robi to, co większość osób zrobiłaby na jej miejscu. Zapałałam sympatią do lubującej się w maskach Violet, do trzynastoletniej Crank, a właściwie Jenny, do reszty mieszkańców „domu wariatów” w Dzielnicy Ogrodowej. No i oczywiście do Sebastiana, bo musi być zawsze jakiś chłopak do wzdychania. Ale nawet tu ich miłość nie jest ani schematyczna i szablonowa, ani nie przyćmiewa głównego wątku książki – szokującej prawdy o Ari. Spodobał mi się też ojciec Sebastiana, Michel Lamarliere, ale nie zdradzę nic więcej o postaciach, bo wtedy zdradziłabym zbyt wiele z zaskakującej fabuły.
Fabuła. No właśnie. Można ją przyrównać do jazdy na zabójczo szybkiej kolejce górskiej z masą zakrętów i obrotów, bo to właśnie akcja w powieści najbardziej ze wszystkiego zaskakuje i czasem nie dowierzałam, czytając kolejne zdania, przewracając kolejne strony. Zdumiewające zwroty akcji ze świetnymi bohaterami, nagłe wydarzenia i wir słów, w który od samego początku jesteśmy wrzuceni i nie możemy się wydostać, nie skończywszy czytać książki – to wszystko nadaje książce charakteru. Spodobało mi się nawiązanie do mitologii, występujący greccy bogowie i nietypowe oblicze Ateny. Dotychczas uważałam tą boginię za spokojną, ale w końcu nie bez powodu jest ona boginią wojny, prawda?
Kelly Keaton piszę lekko, jakby wcale nie musiała się wysilać, jakby słowa same płynęły spod jej pióra czy klawiatury. Mamy rozbudowane opisy i świetnie skonstruowane dialogi, które kiedyś w prawdziwym świecie mogły zostać wypowiedziane. Są przekleństwa, owszem, ale doskonale wkomponowane w treść; nie przeszkadzały one w ogóle w czytaniu, co więcej, dodawały klimatu. Zaskoczyło mnie wyobrażenie o świecie w roku dwa tysiące dwudziestym szóstym, po huraganach i kataklizmach, świat nie zmienił się za bardzo. Kreacja Nowego 2 też przypadła mi do gustu, wyobrażałam sobie miasto jako oazę dla odstających od reszty ludzi. Ari spotkała tam wampiry, czarowników, zmiennokształtnych, hybrydy i harpie, ludzi, którzy zostali odrzuceni przez tych normalnych.
Co mogę więcej powiedzieć? Kelly Keaton popełniła świetną powieść z nurtu fantastyki i z pewnością jeszcze nie raz wrócę do jej twórczości, chociażby po to, by czytając, zamienić się w zombie, które nie odbiera żadnych bodźców świata zewnętrznego. Tak się właśnie czułam, kiedy czytałam – nic prócz uczuć Ari, wydarzeń opisanych w książce i zdumiewających sytuacjach do mnie nie docierało. Nie słyszałam przejeżdżających samochodów, tylko odgłosy parady albo krzyki przerażonej Ari, nie widziałam pokoju, ale stary dom w Dzielnicy Ogrodowej. Byłam jak zombie.
Nie spotkałam tu schematów powtarzających się w książkach paranormal romance, choć bardziej do „Z ciemnością jej do twarzy” pasuje urban fantasy. Owszem, był Sebastian i zakochana w nim Ari, z wzajemnością oczywiście, ale nic w tym schematycznego, bo nie powtarzali co chwila „Och, kocham Cię”, nie było nawet takiego wyznania w książce, o ile się nie mylę. Tajemnica i mroczna prawda o głównej bohaterce? Była, to główny temat powieści, ale wątpię, żeby taka prawda była schematyczna.
Polecam zarówno i fanom fantastyki, paranormal romance, i miłośnikom mitologii, bo sporo jej w książce. „Z ciemnością jej do twarzy” ląduje u mnie na honorowej półce obok moich ulubionych pozycji i z czystym sercem mogę powiedzieć, że polecam. Bo to, co napisała Kelly Keaton, było niesamowitą przygodą i długą chwilą zapomnienia, kiedy absolutnie nic prócz treści do mnie nie docierało. Niezwykłe jest to, że można stworzyć tak zajmującą książkę.

Z ciemnością jej do twarzy
Darkness becomes her
Kelly Keaton
Stron 264
Wydawnictwo Znak
2011

piątek, 20 maja 2011

„Proroctwo sióstr”; Michelle Zink



„Proroctwo sióstr” autorstwa Michelle Zink przypomniało mi, jak dawno nie czytałam naprawdę nudnej książki, która z każdą stroną wciągała coraz mniej. Połączenie dusz i mitologii z domieszką dawnych czasów – wszystko dzieje się bodajże sto lat temu – nie wyszło. Owa książka zbierała zgoła odmienne recenzje – i te dobre, i te bardziej negatywne, do których niestety zaliczy się też moja recenzja.
Wszystko krąży wokół Lii i Alice, bliźniaczek z proroctwa; w ich rodzinie pierwsza z sióstr zostaje Strażniczką, druga zaś Bramą. Dziwne znamię na nadgarstku, które pojawiło się w dniu pogrzebu ojca u Amalii zaniepokoiło ją, podobnie jak znaleziona w jego gabinecie książka z wydartymi stronicami, zawierająca proroctwo dotyczące jej i Alice. Fabuła przedstawia jedynie dociekanie Lii, co też znaczy wąż połykający swój ogon z literą „C” pośrodku na jej nadgarstku. Musicie niestety przeczytać książkę, by dowiedzieć się, co oznacza owo tajemnicze zdanie.
Niewiele mogę napisać. Ze wszystkich bohaterów wymienionych w „Proroctwie sióstr” polubiłam jedynie Jamesa; reszta mnie irytowała, w większym i mniejszym stopniu. Akcja... jaka akcja? No dobrze, bez żartów. Akcja wlecze się w ślimaczym tempie, a pół ponad trzystustronicowej książki to rozważania głównej bohaterki i myślenie nad znamieniem. Nic więcej. Potem zaczyna się coś dziać, jednak nie na tyle, by wciągnąć w wir słów czytelnika. Narracja jest prowadzona w pierwszej osobie, narratorką jest oczywiście Lia, ale co nieczęsto spotykane, jest ona w czasie teraźniejszym, co nadaje trochę dynamiki wydarzeniom opisywanym przez Michelle Zink.
Okładka przyciąga wzrok, częściowo wykonana została z papieru, który pod odpowiednim kątem odbija światło, co jest ciekawym zabiegiem. Dodatkowo wykończenie strony tytułowej i stron rozpoczynających rozdział jest prześliczne – coś jakby ostre liście i dwa węże, jeden spokojny, drugi bardziej nerwowy, wyciągający podwójny język. Symbolizują one z pewnością Alice i Amalie, bliźniaczki naznaczone proroctwem.
Reasumując, czas spędzony na czytaniu „Proroctwa sióstr” upłynął wolno, ale nie był ani zmarnowany, ani przyjemny. Są jednak gusta i guściki, nie zniechęcajcie się moją recenzją. Przeczytajcie, może jednak Wam się spodoba?
Proroctwo sióstr
Prophecy of the Sisters
Michelle Zink
Stron 368
Wydawnictwo Telbit
2009

Wiem, krótko dzisiaj, ale o tej książce niewiele można napisać... Tymczasem w następnej recenzji książka "Z ciemnością jej do twarzy", którą dostałam z konkursu na facebooku.

środa, 18 maja 2011

„Miasto Szkła”; Cassandra Clare

Mimo że na półce czeka „Proroctwo sióstr” i jego drugi tom, a także seria o Błękitnokrwistych, postanowiłam zamieścić recenzje „Miasta Szkła”, bowiem dzisiejszego dnia do księgarni trafiła czwarta część niesamowitego i wciągającego do granic możliwości cyklu „Dary Anioła”, „Miasto Upadłych Aniołów”, które z pewnością niedługo zrecenzuję.

„Mogłaby zamknąć oczy, udawać, że wszystko jest w porządku. Wiedziała jednak, że nie da się żyć z zamkniętymi oczami”
Cassandra Clare, Miasto Szkła

„Dary Anioła” już na samym początku odniosły ogromny sukces, czarując wykreowanym przez Cassandrę Clare światem Nocnych Łowców, aniołów i demonów. Trzecia część znana wszystkim pod tytułem „Miasto Szkła” nie bez powodu okazała się być najlepsza zarówno pod względem fabuły i wykonania. Czytałam ową powieść ponownie, nie wiem już, który raz... Trzeci, czwarty? Wyłapałam kilka nieścisłości i nie wszystkie wydarzenia wyryły mi się w pamięci jak w poprzednich częściach, ale to nie wystarczyło, by oderwać mnie od tej pasjonującej lektury.
Nad Idrisem – ojczyzną Nocnych Łowców – zawisło widmo wojny, a Valentine z każdym dniem rośnie w siłę; ma Miecz Dusz, Kielich Anioła, ale nie zdobył jeszcze Lustra, trzeciego z darów Anioła Razjela, o którym nie wiadomo praktycznie nic. Tymczasem po tragicznym odkryciu tajemnicy Morgensternów, Clary stara się ratować matkę, która leży w szpitalu w magicznie wywołanej śpiączce, zaczyna też trzymać się na dystans od Jace'a. Kiedy okazało się, że są oni rodzeństwem, obojga zaczął kusić zakazany owoc, jakim jest ich miłość. Większość wydarzeń dzieje się na terenie Alicante, gdzie wyjechali Nocni Łowcy z nowojorskiego Instytutu, a za nimi podążyła niczym wierny cień Clary Fray. Spokój w świecie Nocnych Łowców staje pod znakiem zapytania, a jego mieszkańcy muszą wybrać – albo poddają się władzy Valentine'a, albo zgodzą się walczyć u boku Podziemnych. Clave z początku chce wybrać pierwszą opcję przez uprzedzenia do wampirów, wilkołaków i faerie, jednak dzięki głównej bohaterce i jej talentowi tworzenia nowych run walka z Podziemnymi staje się realna. Wtedy też Jace postanawia ponownie wpakować się w kłopoty, co nie jest niczym nowym w tej serii. Śledząc zdrajcę, którego imienia nie zdradzę z wiadomych powodów, dociera do Valentina, gdzie zostaje schwytany.
Jak we większości powieści z tematyki paranormal romance, o ile można uznać „Miasto Szkła” za ten gatunek, wszystko powinno zakończyć się szczęśliwie. Ale osoby, które przeczytały poprzednie tomy, wiedzą, że Cassandra Clare nie zawsze idzie po najprostszej linii oporu i tworzy coś tak oryginalnego, że czytanie sprawia niewysłowioną przyjemność, a z naszych ust padają co jakiś czas okrzyki zdziwienia. Fabuła mknie do przodu w zastraszającym tempie, nagromadzenie bohaterów przyprawia o niewielkie zawroty głowy, ale pod koniec jesteśmy doskonale obeznani we wszystkich sprawach.
Co mi się nie podobało? Niewiele. Jedynie Clary, która ciągle mnie denerwowała, lecz widać, że Cassandra Clare zna tą cienką granicę między irytacją a wkurzeniem nie na żarty i do perfekcji opanowała sztukę nie tylko balansowania na niej, a wręcz fikania na niej koziołków. Wątek Simona także był i jest – bo nie wiadomo jak będzie w następnej części – nieciekawy, ale chyba jedynie dla mnie i nielicznych wyjątków. Nie tolerują chłopaka i już.
Zaletą dzieł pani Clare jest język – prosty, lekki, a zarazem dokładny i szczegółowy. No i rzecz jasna dialogi, które bynajmniej nie są wymuszone i sztuczne. Dodam jeszcze do tego stopniowe, mistrzowskie dawkowanie akcji i powolne, intrygujące odkrywanie prawy o Morgensternach, Jasie i Clary, a otrzymam mieszkankę wybuchową.
Gdybym miała ocenić książkę po okładce, to nigdy nie przeczytałabym „Darów Anioła”. Bądźmy szczerzy, ona jest szkaradna; i to ma być niby Isabelle? Nie żałuję jednak zakupu powieści, bo czas przeznaczony na jej czytanie nie był zmarnowany.
Co mogę więcej powiedzieć? Czytajcie. Polecam z całego serca.

Miasto Szkła
City of Glass
Cassandra Clare
Stron 556
Wydawnictwo MAG


A już dziś w księgarniach czwart tom, „Miasto Upadłych Aniołów”!
Nie skomentuję okładki...

niedziela, 15 maja 2011

Stosownie, burzowo i rozpaczająco

Witam wszystkich, jaka u Was pogoda? U mnie leje jak z cebra, zanosi się na porządną burzę. Ale wracając do tematu - mój pierwszy stos. Jestem z siebie dumna :)


Od góry:
1. Proroctwo sióstr - Michelle Zink
2. Strażniczka bramy - Michelle Zink
3. Błękitnokrwiści - Melissa de la Cruz
4. Maskarada - Melissa de la Cruz

Pierwsze dwie pozycje to efekt zbyt długiego siedzenia w bibliotece, kolejne dwie to moja własność. Rozpaczam, wpadam w depresję i odchodzę od zmysłów, bo miejsca biblioteka, jedyna w moim regionie jest zamykana na spis całego księgozbioru na całe dwa tygodnie. Kiedy tylko się dowiedziałam, zaopatrzyłam się w mnóstwo książek, które czekają w kolejce, ale w stosie się nie znalazły, niestety. I jak ja mam wytrzymać dwa tygodnie bez mojej Świątyni, czyli biblioteki?
Do zobaczenia (może raczej do napisania) niedługo!

sobota, 14 maja 2011

„Pamiętniki Wampirów. Księga II”; L.J. Smith

„Telepatyczna odpowiedź Stefano nie nadaje się do druku.”
„Pamiętniki Wampirów. Księga II”, Lisa Jane Smith

Co by było, gdyby z zaświatów można było powrócić? Co, gdyby zmarli mogli się kontaktować z czarownicami poprzez sny? I co, gdybyśmy wyczerpali już wszystkie możliwe tematy, a dalej brnęli w naciąganej historii wampira i dziewczyny?
Sięgając po „Pamiętniki Wampirów. Księga II”, sądziłam, że Lisa Jane Smith wyczerpała już doszczętnie temat wampirów w tym cyklu i książka będzie aż do bólu przewidywalna; to uczucie potęgował także zbyt wiele zdradzający opis – choć kilku zdaniowy – z tyłu okładki. Co byście zrobili, gdyby wasza ukochana czy ukochany odeszła z tego świata, a potem powróciła jako... właśnie, jako kto? Mimo że skończyłam czytać książkę dwa dni temu, to nadal nie rozgryzłam tego problemu.
Bonnie i Meredith rozpaczają po śmierci Eleny, Stefano wyjechał do rodzinnej Florencji wraz z Damonem, którym wedle prośby swojej zmarłej ukochanej miał się opiekować. Jednakże ciemne moce ponownie odwiedzają Fells Church, dokładnie w momencie, kiedy urocza czarownica wzywa na życzenie swojej przyjaciółki jednego z braci Salvatore – traf chce, że przypadkowo drugiego również. Co się stanie, kiedy Tyler Smallwood sprzymierzy się z jednym z Pierwszych, Klausem, i zostanie przez niego wykorzystany w niecnych celach? Elena, jak głosi opis z okładki, powróci z zaświatów. Stefano zachłyśnie się szczęściem i nie zauważy problemów Damona ani tego, że mroczna istota zawładnie jego umysłem.
Młodszy z braci Salvatore usuwa się w cień i wyrusza do miejsca, gdzie ponownie może stać się człowiekiem. Wtedy to Damon przejmuje rolę opiekuna Eleny, przez co budzi się w nim ludzka część natury. Otwiera się przed dziewczyną, ale czy zdoła pokonać moc, która chce, by stał się jej sługą? I kogo w końcu wybierze panna Gilbert?
Nie można zbyt wiele napisać o tej pozycji. Bo co niby mogłabym napisać? Że jest naciągana, że się poważnie zawiodłam fabułą? Dostrzegam plusy – więcej jest tu Damona, praktycznie on i Elena są głównymi bohaterami księgi drugiej. Stefano schodzi na dalszy plan. Wszystko się niewyobrażalnie ciągnie, a mimo to nie poddam się i sięgnę po kolejne tomy. Porównując tom drugi do swojego poprzednika, jest on gorszy i słabszy, ale za to bardziej mroczny i ponury. Pierwotna siła uwięzi Stefano; czy zostanie on uwolniony? Tej odpowiedzi nie ma w powieści, jest więc moje zaciekawienie, czy się uda, czy nie? Mądre posunięcie pani Smith, bo ja, jako osoba ciekawska do granic możliwości, będę zmuszona przeczytać resztę cyklu.
Zaczęłam dostrzegać, czemu seria ma tylu wrogów. Ale wiem też, że fanów jest więcej i ja się do tej drugiej grupy mogę z czystym sumieniem zaliczyć. Pisarka zbyt dużo chciała nagromadzić w tych pięciuset stronach – malaki, lisołaki, Klaus, wilkołak Tyler, zaświaty i duchy. Kilka razy musiałam przerywać czytanie i układać sobie wszystko w głowie.
Przeczytam resztę serii i wytrwam. Może nie była to najlepsza część, może naciągana i słaba, ale godna choćby rzucenia okiem. Mam jedynie nadzieję, że kolejne tomy mnie nie zawiodą i będą dużo – bardzo dużo – lepsze.
Pamiętniki Wampirów. Księga II
Lisa Jane Smith
Stron 555
Wydawnictwo Amber
2011

wtorek, 10 maja 2011

„Miasto Popiołów”; Cassandra Clare

„Z drugiej strony to był Jace. Wszcząłby bójkę z ciężarówką, gdyby naszła go taka ochota.”
Miasto Popiołów, Cassandra Clare
Mimo że pierwszy tom cyklu Dary Anioła „Miasto Kości” został wydany w 2009 roku, to nadal czaruje wiele osób, a grono jego czytelników powiększa się w zastraszającym tempie. Napisany przez Cassandrę Clare wzbudzał zachwyt i uznanie, stworzony przez nią świat wciągał i nie pozwalał przestać czytać. Jednak czy „Miasto Popiołów”, druga część bestsellerowego cyklu, powtórzy sukces swojego poprzednika?
Świat Clary Fray obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy poznała świat Nocnych Łowców i istoty zamieszkujące Ziemię, które pochodzą z zupełnie innego wymiaru; dowiedziała się też szokującej prawdy o sobie i Jasie, o tajemnicy ich rodziny, jej matka leży w szpitalu w śpiączce, a Simon się w niej zakochał. Główna bohaterka ma dość sekretów, kłamstw, jest zszokowana wydarzeniami rozgrywającymi się w świecie nefilim – jej świecie. Cóż, chyba każdy by tak zareagował, gdyby spotkał swojego martwego ojca, prawda? Jace ma poważne kłopoty. Dla zagorzałych fanów Darów Anioła to nie nowość, ten chłopak po prostu pcha się w tarapaty z własnej woli. Przez bezczelność i cięty język w stosunku do Inkwizytorki prowadzącej w jego sprawie śledztwo, Nocny Łowca zostaje uwięziony. Inktywiztorka bowiem podejrzewa, że chłopak współpracuje z Valentinem; bądź co bądź, łączą ich więzy krwi. Czara przelewa się, gdy z Cichego Miasta skradziony zostaje jeden z trzech Darów Anioła – Miecz Dusz. Głównym podejrzanym jest oczywiście Jace, jednak on był przykuty w więzieniu i nijak mógł ukraść owy artefakt.
Wojna jest tylko kwestią czasu. Wiele osób, nawet najbliżsi przyjaciele, przybrana rodzina Jace'a, wątpi w jego lojalność. Nie wszyscy, przecież Isabelle i jej brat Alec, a także Clary i Magnus wierzą w jego prawdomówność. Pojawia się też większy wątek odnośnie wilkołaków. Poznajemy szesnastoletnią likantropkę Maię ze stada Luke'a. Wracając do ważniejszych wydarzeń – czy Jace zostanie uwolniony? Co się stanie z Simonem? Czy Clary pogodzi się z losem Nocnej Łowczyni? Och, czy wspomniałam jeszcze, że czarny charakter numer jeden, Valentine, chce wezwać armię demonów i opanować Idris?
„Miasto Popiołów” przy swoim poprzedniku wypada słabiej, aczkolwiek nie można zarzucić mu braku napięcia i akcji. Wspaniały świat stworzony przez Cassandrę Clare dosłownie pochłania czytelnika; ja, czytając, znalazłam się w samym środku rozgrywających się wydarzeń, widziałam wszystko dzięki szczegółowym opisom i trafnie dobranym dialogom. Narracja jest dobrana perfekcyjnie, dzięki narratorowi trzecioosobowemu poznajemy każdą postać z osobna. Widzimy oczami Clary, Jace'a, Aleca i Isabelle czy nawet w pewnym momencie Inktywiztorki. Wielki plus dla pisarki za bohaterów, tak różnych i intrygujących; widać było jak na dłoni, że każdy z nich został skonstruowany od podstaw, że włożono wielki wysiłek w ich stworzenie.
Przy czytaniu nie można nie uśmiechnąć się, gdy natrafia się wzrokiem na cięte riposty Jace'a albo gdy jedna z moich ulubionych postaci – czarownik Magnus Bane – pojawia się na kartkach książki. Właśnie ten czarownik najbardziej mi się podobał: nieco szalony, zwariowany, brokatowy i kolorowy. Tak go sobie właśnie wyobrażałam. Jego lojalność jest podejrzana, nie wiadomo, czy jest białym, czy czarnym bohaterem; moim zdaniem Magnus jest w odcieniach szarości, co tyczy się jedynie jego postawy, bo patrząc na ubiór jest to błędne założenie. Wartka, płynnie prowadzona akcja i niesamowite opisy walk to głównie atuty powieści. Świetne wątki, nie dłużące się i intrygujące. Szybkie zwroty akcji. Realne reakcje i przedstawienie Nowego Jorku jako miejsca zamieszkania demonów, wilkołaków, faerie czy wampirów.
Cassandra Clare łatwo manipuluje czytelnikami, umyślnie wprowadza w błąd dotyczący jakiegoś ważnego elementu fabuły i nagle – bam! – pokazuje nam coś zupełnie innego. Mówimy wtedy sobie: „Co? To niemożliwe!”, ale zapisanych zdań nie można zmienić. Wszystkie wątki są ze sobą powiązane w ten szczególny dla pisarki sposób. Bo wszędzie poznałabym – a i nie tylko ja – twórczość pani Clare, gdyby nie znano autora.
„Miasto Popiołów” trafia na szczyt listy moich ulubionych książek tuż pod pierwszym tomem. Nie wiem, co więcej napisać – że to jedna z najlepszych książek? Że czytając, nie zwracałam uwagi na świat zewnętrzny? Że to kawał dobrej roboty i nie bez powodu ma tak wielu fanów? Mogłabym wymieniać zalety bez końca, wszystko mi się podobało, nawet przemiana Simona, o której nie powiem nic więcej, bo nie chcę zdradzić fabuły. Tu nie ma schematów, szablonowych sytuacji – to jest czysta oryginalność.
Tę książkę można albo pokochać, albo znienawidzić. Nie ma żadnej reakcji pośrodku. Ale pamiętajcie – kochać znaczy niszczyć, a chyba nie chcemy zepsuć kolejnych części tego sześciotomowego cyklu, prawda? Kochajcie ją, ale bez przesady. Bo dalsze losy Nocnych Łowców muszą być równie interesujące jak w „Mieście Kości” i „Mieście Popiołów”.

Miasto Popiołów
City of Ashes
Cassandra Clare
Stron 442
Wydawnictwo MAG
2009

niedziela, 8 maja 2011

„Pamiętniki Wampirów. Księga I”; L.J. Smith

„Dom. Jestem w domu. Dlaczego to brzmi jak kłamstwo?”
Pamiętniki Wampirów. Księga I; Przebudzenie, L.J. Smith

Po „Pamiętniki Wampirów. Księga I” sięgnęłam jedynie z powodu serialu pod tym samym tytułem, który wręcz ubóstwiam. L.J. Smith zasłynęła dzięki cyklowi „Świat nocy”, ale to właśnie „Pamiętniki Wampirów” przyniosły jej sławę. W serialu wszystko było świetne, od postaci po fabułę, a w książce... Powiem tyle: nieco się zawiodłam, ale nie na tyle, by nie sięgnąć po kolejne tomy. Otóż miałam bardzo wygórowane wymagania co do tej pozycji i odkładałam ją na półkę przynajmniej dwa razy. W końcu się przemogłam i przeczytałam. Czy było warto?
Z początku schemat stary jak świat – dziewczyna i nowy, tajemniczy uczeń w szkole. Zawiodłam się na Elenie; tutaj jest ona popularną Królową Szkoły i jest po prostu pusta, nie taka jak w serialu, ale nie o nim piszę. Za cel stawia sobie zdobycie niedostępnego Stefano Salvatore, owego tajemniczego faceta. Rzecz jasna, udaje jej się, ale oboje nie mogą zaznać spokojnego życia lub nie-życia w przypadku Stefano, w końcu jest wampirem, a ci są martwi. Pojawia się też jedna postać, jedyna, która nie pozwalała odłożyć książki. Damon Salvatore, brat chłopaka Eleny, cyniczny, arogancki; taki typ, po którym wszystko „spływa”. Jego uwagi, dręczenia Stefano i sam sposób bycia wywoływał u mnie uśmiech. Zachłannie spijałam każde wymienienie na kartce jego imienia, wpatrywałam się w cięte dialogi, obrazowałam sceny z jego udziałem i dodawałam serialowe miny, bez których jednak nie mogło się obyć. Poznajemy też nieodłączną świtę Eleny: niepozorną, uroczą Bonnie, która jest czarownicą; silną charakterem, inteligentną Meredith; zawistną Carolinę. Jest też Matt, były chłopak Królowej Szkoły i nie może zabraknąć najważniejszej postaci – Katherine. Zmieniła ona braci Salvatore w wampiry, a potem upozorowała swoją śmierć. Czy powróciła do spokojnego Fells Church, nad którym teraz ciąży ciemność?
Cóż mogę powiedzieć – to L.J. Smith pierwsza wymyśliła wampira żywiącego się zwierzęcą krwią, więc nie mogę zarzucać jej braku oryginalności, ale czegoś mi brakowało w powieści. Nie powiem, podobała mi się książka, bohaterowie, fabuła. Szczególnie wątki powiązane z Damonem, który podbił moje serce od pierwszego przeczytania. Niby jest „tym złym” typem, dręczy swojego brata, zabija kogo popadnie i nie przejmuje się niczym, ale jednak to właśnie on mi się najbardziej spodobał. Jego zachowanie, cynizm, arogancja i olewanie wszystkiego – albo można polubić wszystko naraz, albo nic. Stefano mnie zawiódł, poważnie zawiódł. Był taki potulny, walczył ze sobą i nie chciał być wampirem; zakochał się w Elenie i całkowicie się zmienił – jego wyznania miłości były, krótko mówiąc, mdłe i przesłodzone, ale przebrnęłam. Brakowało mi w nim nutki drapieżności, jak na krwiopijcę przystało. Wspominałam już, że główna bohaterka okazała się być pusta, interesował ją wygląd i mogła mieć każdego chłopaka w szkole. Wybrała jednak niedostępnego Stefano i siłą starała się go zainteresować. Owszem, zainteresowała go, i to aż za bardzo. Bonnie, Meredith i Matt byli sympatyczni i lubiłam, gdy się pojawiali. No i jeszcze Alaric, którego ubóstwiam zaraz po Damonie. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy byli cudowni, nie licząc dwójki głównych zakochanych.
Akcja płynie szybko, choć trochę czasu trwa wprowadzenie w pierwszych rozdziałach. Wszystko dzieje się w Fells Church, fikcyjnym mieście wymyślonym na rzecz książki. Autorka sama wymyśliła całą historię miasta, kryptę w kościele i jej tajemnice, założycieli i, prawdę mówiąc, wszystko, co znalazło się w książce. Denerwowały mnie niektóre wydarzenia, jak bal szkolny i dziecinne zachowanie Eleny na nim, przysięga krwi, by przyjaciółki pomogły zdobyć jej Stefano... Dużo było takich sytuacji, w których zgrzytałam zębami, jednak one równoważą się z tymi dobrymi, jak pojawienie się Damony czy Alarica.
Niedawno ponownie wydano „Pamiętniki Wampirów” z nowymi, serialowymi okładkami i właśnie one bardziej mi się podobają. Zdecydowanie korzystniejsze było zakupienie tomu z trzema częściami serii. Co do samego stylu pisania – lekki, prosty, aczkolwiek nie było wiele opisów, sporo miejsca zajmowały dialogi i pocałunki Stefano i Eleny. A tych było nie za dużo, nie za mało. Dobrze się czytało, powieść wciąga okropnie, trzeba mieć tylko dobre chęci, by ją przeczytać.
Powiem szczerze, że gdyby nie owe serialowe okładki i serial, na książkę nie zwróciłabym uwagi i popełniłabym niewybaczalny błąd. Owszem, było trochę wad i schematyczności; owszem, miłość Stefano i Eleny była przerysowana, przesłodzona i mdła. Wynagradzają to postacie Damona, Alarica i według mnie również Meredith. Jako pomysł to kawał dobrej roboty, trochę gorzej było z wykonaniem – dopatrzyłam się kilku powtórzeń, ale o tym pisałam już wcześniej. Ja ze swojej strony zakupię kolejne księgi i będę wracała do tej pozycji jeszcze nie raz, mimo że nie jest idealna. Ale powiedzcie mi, kto lub co jest idealne?

Pamiętniki Wampirów
The awakening; The struggle; The fury
Lisa Jane Smith
Stron 508
Wydawnictwo Amber
2010

sobota, 7 maja 2011

„Czerwona piramida”; Rick Riordan

 „Zaczęło się chyba w Londynie, tego wieczoru kiedy nasz tato wysadził w powietrze Muzeum Brytyjskie.
Czerwona Piramida, Rick Riordan
„Czerwona piramida” to dzieło Ricka Riordana, znanego wszystkim dzięki serii o Percym Jacksonie. Ciekawa byłam, w jaki tym razem sposób autor ożywi egipskich bogów i jakie będą tego konsekwencję. Okładka została wykonana w stylu tych z innych serii pisarza, dodatkiem mogą być świecące w ciemności hieroglify. Po przeczytaniu opisu miałam mieszane uczucia. Czy książka była warta przeczytania?
By stworzyć aurę realności, Rick Riordan umieszcza ostrzeżenie, w którym jest napisane, że to wszystko, cała ponad pięćset stronicowa książka, jest spisana z wysłanego mu nagrania. Cóż, ciekawy zabieg, podobnie jak umieszczanie w kwadratowych nawiasach przekomarzań bohaterów opowiadających tą historię. Narrację pierwszoosobową prowadzą dwie osoby, a zarazem głównie postacie – Carter i Sadie, każdy po dwa rozdziały. Dwunastoletnia dziewczyna mieszka z dziadkami, podczas gdy jej czternastoletni brat podróżuje z ojcem po świecie, pomagając egiptologowi w wykopaliskach. W dzień odwiedzin u córki Julius Kane zabiera swoje dzieci do Muzeum Brytyjskiego, gdzie... rozsadza kamień z Rosetty. Od tej chwili wszystko w życiu rodzeństwa się zmienia. Razem z wujkiem Amosem jadą do Nowego Jorku i dowiadują się, że egipscy bogowie istnieją naprawdę. Że to wszystko, cała mitologia, nie jest wymysłem ludzkim, ale rzeczywistością. Muszą uwolnić porwanego przez Seta ojca, w czym pomoże im bogini kotów Bastet, wojownicza Ziya oraz Anubis. Poznają po drodze wiele bóstw, od Horusa i Izydy, przez bogini skorpionów – mniej przyjazną od innych – po trochę zwariowanego Thota. Nie dosyć, że Set porwał ich Juliusa Kane'a i chce zniszczyć świat, to stowarzyszenie magów stara się dopaść Cartera i Sadie. Wszystko dzieje się tak szybko, że rodzeństwo nie ma czasu przystosować się do zaistniałej sytuacji, od razu są rzuceni na głęboką wodę i muszą walczyć o przetrwanie. Nie chcąc zdradzać więcej, dodam jeszcze, że zakończenie powieści jest dziwne i bardzo, ale to bardzo zaskakujące. Nie sądziłam, że sprawy przybiorą taki a nie inny obrót.
Bohaterowie są zróżnicowani, choć powieje czasem schematycznością. Jedynie jeden element oddziela Cartera, Sadie i jeszcze jedną osobę, o której się na końcu dowiadujemy, od zwyczajności. Musiałabym zdradzić zbyt wiele fabuły, gdybym powiedziała, jaki to element. Mimo wszystko moją ulubioną postacią stała się Bastet, uśmiechałam się za każdym razem, kiedy pisano o niej. No i jeszcze Ziya – nie wiadomo było, czy jest postacią dobrą, czy złą, czarną czy białą; można ująć, że była w odcieniach szarości. Z jednej strony pomagała rodzeństwu, z drugiej starała się ich zabić. Ta bohaterka jest plusem, bo lubię, kiedy nie wiadomo, po której stronie się stoi. Z kolei miejsc akcji było wiele, od Londynu i Egiptu, po Nowy Jork i Phoenix. Carter i Sadie podróżowali ciągle, starając się poznać sposób unicestwienia Seta. Po drodze spotykało ich wiele przygód, niebezpiecznych i groźnych.
Jechaliście kiedyś na rollercoasterze? Ja nie, ale słyszałam relację z takiej przejażdżki i mogę powiedzieć, że czytanie owej pozycji przynosi tyle samo wrażeń. Akcja nie jest co prawda wprowadzona na samym początku, w pierwszych rozdziałach poznajemy historię rodzeństwa Kane. Podobała mi się realność postaci i humor, mnóstwo humoru. Gdy wujek Amos zabronił im wchodzenia do biblioteki, co zrobili? Oczywiście weszli do biblioteki. Przedstawienie bogów też wywarło na mnie duże wrażenie – wszyscy są w miarę ludzcy, pokazani może trochę stereotypowo. Nut z gwiazdozbiorami na całym ciele, zmieniająca się w kotkę i zachowująca się kocio Bastet, naukowy geniusz Thot i wiele innych.
Cała książka pisana jest nadzwyczaj lekko, językiem prostym, młodzieżowym, ale przecież jest to relacja Cartera i Sadie, a gdyby zaczęli mówić jak dorośli, używać wielu porównań i epitetów, to wszystko byłoby nienaturalne. Wszystko jednak opisane jest szczegółowo i dokładnie, a wydarzenia trwają tylko kilka dni, bo tyle mają czasu, by unicestwić Seta. Dobrze, nie wdrażajmy się już za bardzo w fabułę, bo element zaskoczenia jest najważniejszy. Dzięki tej pozycji dowiedziałam się naprawdę wiele o egipskiej mitologii w sposób bezbolesny i było to lepsze od nauki i wyuczania się na pamięć imion bóstw. Nie wiedziałam wielu rzeczy, poznałam wreszcie, czym było pióro prawdy, co to jest Duat i kim jest Apopis. Wszystko było przyprószone humorem.
Mówiąc krótko, owa książka do ambitnej literatury nie należy, ale zasługuje na miano jednej z tych lepszych. Polecam szczególnie tym, którzy chcą poznać Egipt i jego mitologię bez uczenia się. Z każdą stroną chciałam więcej, czytałam coraz szybciej, chcąc dowiedzieć się, co będzie dalej. Niewiele jest tak bardzo wciągających książek, aczkolwiek spotykałam lepsze. Prawdę mówiąc, ta powieść przeznaczona jest dla młodzieży i nie polecałabym jej osobom w innym wieku. Ale cóż, są gusty i guściki.

Czerwona Piramida
The Red Pyramid
Rick Riordan
Stron 544
Wydawnictwo Galeria Książki
2011

piątek, 6 maja 2011

„Miasto Kości”; Cassandra Clare

„[...] że kochać to niszczyć i że być kochanym to znaczy zostać zniszczonym.”
Miasto Kości, Cassandra Clare

„Miasto Kości” wyszło spod pióra, lub może raczej klawiatury, debiutującej Cassandry Clare i otwiera ono cykl o Darach Anioła. Pierwsza część od razu zdobyła wielu czytelników i ciągle wywołuje entuzjazm wśród młodzieży. Ja spojrzę jednak na powieść bardziej krytycznym okiem i przekonam się, czy moje początkowe wrażenie się nie zmieniło, bowiem przeczytałam książkę trzeci już raz.
Pisarka wprowadza akcję już w pierwszym rozdziale, nie pisze długich wstępów opisujących główną bohaterkę, ale od pierwszych stron wrzuca nas w sam środek porywających wydarzeń i w wir słów. Narracja trzecioosobowa pozwala poznać prawie każdego z ważniejszych bohaterów, przez co możemy poznać zachowania każdego z nich. Obserwujemy wkraczanie Clary do zupełnie innego świata, kiedy całe jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Jednak czy dziewczyna zechce je z powrotem naprostować? Nastolatka jakich wiele – szczególnie w utartych książkowych schematach – nagle, o dziwo!, dowiaduje się o istnieniu zupełnie innego świata, do którego mieszkańców możemy wliczyć Nocnych Łowców, wampiry, wilkołaki i faerie. Jednakże Cassandra Clare pokazuje to w sposób nietypowy i ciekawy, intrygujący. Jest to świat, który nie jest idealny, nad którym zaczyna wisieć wojna.
Wracając do bohaterów. Autorka kreuje także Jace'a , który mimo wszystko zawrócił mi w głowie. Młody Nocny Łowca wprowadza w swój świat Clary, w dodatku jego sarkastyczne uwagi i zachowanie ciągle wywoływały na mojej twarzy uśmiech. Szczerzyłam się jak głupia, kiedy na stronie widniało jego imię. W Instytucie mieszka również rodzeństwo Lightwood – Isabelle i Alec, którzy naprawdę zyskali moją sympatię. Walczą z demonami razem z Jace'em i tworzą zgraną grupę; i choć często się kłócą, są rodziną i za siebie oddaliby życie. Simona, przyjaciela Clary, nie jest zbyt dużo w tej części, ale kiedy już się pojawiał, irytowałam się strasznie.
Trafiając do Instytutu, Clary nie zdaje sobie sprawy z powagi spraw. Wróg numer jeden Nocnych Łowców, Valentine, odradza się niczym feniks z popiołów i ponownie chce wywołać wojnę, którą pragnie także wygrać. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele fabuły, napiszę tylko, że kolejne zdarzenia będą dla Was nie lada zaskoczeniem.
Akcja toczy się w zastraszającym tempie, każde wydarzenie pociąga za sobą kolejne. Cassandra Clare połączyła realia współczesnego Nowego Jorku z fantastycznym światem i równie fantastycznymi postaciami. Wszystko zostało opisane bardzo szczegółowo, obrazowo; ponad pięćset stron powieści to zaledwie kilkanaście dni. Z jednej sytuacji rodzi się nowa, jeszcze bardziej zaskakująca i intrygująca niż poprzednia. W jednej chwili jesteśmy w klubie Pandemonium, w następnej spotykamy Nocnych Łowców i odrywamy Wzrok, w jeszcze następnej staczamy walkę z demonem. I w końcu docieramy do ostatniej strony, gdzie widnieje spis rozdziałów. Z niedowierzaniem patrzyłam na reklamy innych książek na ostatnich kartkach książki, bowiem nie wierzyłam, że możliwe jest w tak krótkim czasie, tak szybko przeczytać książkę.
Mówiąc szczerze, byłam sceptyczna co do lektury tej pozycji, bowiem wprost nienawidzę opinii innych autorów na okładce, którzy zachwalają książkę. Nie podoba mi się taka reklama powieści. Był jeszcze jeden element, który zniechęcał, mianowicie okładka. Nie łatwiej byłoby po prostu zachować oryginalną, amerykańską, a nie robić coś, co nie zachęcało do kupienia? Cóż, nigdy nie zrozumiem polskich wydawnictw i pracujących tam grafików. I chyba nie chcę zrozumieć. Z tyłu umieszczono opis, zaledwie kilka zdań, w dodatku tajemniczych i nie nakreślających fabuły. To nawet dobrze, bo lubię mieć zaskoczenie podczas czytania. Niemałe wrażenie wywarła na mnie duża ilość patronujących portali. Ale uwierzcie, treść rekompensuje wszystko.
Reasumując, choć przeczytałam książkę już trzeci raz, nadal jest tak samo wspaniała. Wad dostrzegłam kilka, ale są tak małe, że nie warto o nich nawet wspominać, ale ja o jednej napisałam – postać Simona, która irytowała. Oczywiście tylko w moim mniemaniu, przecież każdy ma inny gust. To jest powieść powalająca oryginalnością, jest intryga, walka, miłość, fantastyczne istoty... Czyli wszystko, co powinno znaleźć się w pozycjach z gatunku paranormal romance. Może znajdą się w owej historii schematy, ale ja się nie dopatrzyłam żadnego prócz zwykłej dziewczyny, która nagle staje się niezwykła. Cassandra Clare pisze wspaniale i z pewnością sięgnę, a właściwie już sięgnęłam, po drugą i trzecią część; osiemnastego maja tego roku będzie miał premierę czwarty tom, który z pewnością także zakupię. Polecam każdemu, bez względu na wiek (moja mama przeczytała i jej się spodobało) oraz preferencje książkowe. Powinna spodobać się każdemu. No, może prawie.
Miasto Kości
City of Bones
Cassandra Clare
Stron 508
Wydawnictwo MAG
2009

wtorek, 3 maja 2011

„I nie było już nikogo”; Agatha Christie

I nie było już nikogo
Agatha Christie
Stron 174
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
1999

   Agatha Christie to pisarka głównie kryminałów, której sławę przyniosła postać detektywa Herkulesa Poirota oraz starszej pani, detektyw-amator - panny Marple. Jej książki cieszą się dużą sławą, podobnie jak sztuki teatralne, które nadal są wystawiane w teatrach. Wydała blisko dziewięćdziesiąt powieści, w tym wiele kryminałów, których akcja toczy się w zamkniętych pomieszczeniach, a mordercą może być tylko jeden z mieszkańców.
   Właśnie z taką książką się spotkałam, bowiem w „I nie było już nikogo” dziesięć nie związanych ze sobą osób dostaje zaproszenie na tajemniczą Wyspę Murzynków (w innych wydaniach Wyspa Żołnierzyków bądź Indian), a nieznany nikomu U.N.Owen nie pojawia się, by powitać swoich gości. Sprawa zaczyna się komplikować, kiedy służący puszcza płytę, gdzie właściciel wyspy wyrzuca wszystkim popełnione kiedyś zbrodnie. Wszyscy albo zaprzeczają, albo wymigują się - przecież to nie była ich wina! Jednak kiedy jeden z mężczyzn umiera, dławiąc się, wszystko powoli staje się jasne. Vera, kobieta zaproszona na wyspę, dostrzega w kolejnych zabójstwach pewną zgodność - wszystkie popełniane są jak w wiszącym w pokoju każdego z gości dziecinnym wierszyku. Zaczyna się walka o przetrwanie, wszyscy stają się podejrzliwi. Każdy podejrzewa każdego. Po przeszukaniu całej wyspy nic nie znajdują, a to może oznaczać tylko jedno - mordercą jest ktoś z nich.
   Agatha Christie ma do to siebie, że od jej dzieł nie można się oderwać. Chcemy wiedzieć, co będzie dalej, jak rozwiąże się zagadka. Podczas czytania ciągle snujemy teorie na podstawie poznanych dowodów, myślimy bez przerwy, kto? Kto będzie następny? Kto zabijał? Prawdą jest, że w pewnym momencie wszystkie moje podejrzenia runęły. Postacie są zróżnicowane, mają wady i zalety, każda jest inna. Jednak we wnętrzu jednej z nich kryję się dusza mordercy, ale autorka tak zręcznie pociąga za sznurki, że nie można się domyśleć, kto. Powieść przeczytałam jednym tchem i ciągle myślałam, zmieniałam teorie, aż w końcu, w kulminajcyjnym momencie - epilogu - wszystko ponownie legło w gruzach. Bowiem podejrzewałam każdego, każdego, tylko nie TĄ osobę. Dobrze, nie będę podpowiadała, kim był ów morderca, bo to ciekawe doświadczenie, kiedy szczęka z wrażenia spada z gruchotem na podłogę.
   Pisarka ma naprawdę lekkie pióro i - co tu dużo mówić - naprawdę tęgi umysł. Trzeba mocno się wysilić, by wymyśleć dziecięcy wierszyk i morderstwa na jego podstawie, stworzyć dziesięć odrębnych postaci, zaplanować to wszystko. Pomysł jest naprawdę oryginalny i do tego świetnie wykonany. Wszystko było dopięte na przysłowiowy ostatni guzik, nie znalazłam w powieści niczego zbędnego.
   Polecam każdemu miłośnikowi kryminałów, choć nie tylko. Mimo że to moje pierwsze spotkanie z twórczością Agathy Christie, chętnie sięgnę po inne powieści, choćby po to, by dowiedzieć się, czy reszta jej książek jest równie świetna. To po prostu trzeba przeczytać.