wtorek, 20 września 2011

„Upadłych”; Lauren Kate

W każdym życiu...”

Gatunek „paranormal romance” jest już bardzo znany. Przyszedł czas na wampiry, potem wilkołaki, a teraz zaczęto coraz więcej pisać o aniołach. Osobiście lubię takie „czasoumilacze”, ale bądźmy szczerzy – to nie zawsze jest lektura wysokich lotów. Po przeczytaniu „Upadłych” Lauren Kate mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony – typowa książka dla młodzieży. Z drugiej – jakiś ledwie wyczuwalny powiew świeżości. Choć i on nie zawsze jest dobry. Ale od początku.
Lucinda Price trafia do więzienia... – och, przepraszam – ...szkoły dla dzieciaków z przeszłością, po tym, jak w pożarze zginął jej znajomy Trevor, a ona, mimo że także była w płomieniach, nie ucierpiała tak bardzo. Policjanci potakiwali jej słowom, kiedy wszystko opowiadała, ale wiedziała, że jej nie wierzą. Kiedy pierwszego dnia w Sword & Cross Luce widzi Daniela Grigori, ma dziwne wrażenie, że go zna, że już wcześniej go spotkała. Po miłym powitaniu środkowym palcem przestaje się nim interesować. Nie na długo jednak – w końcu i ona, jak wiele dziewcząt przed nią, zaczyna szukać jakichkolwiek informacji o Danielu. Pomaga jej w tym Penn, która ma dostęp do akt uczniów, ale to niewiele daje – chłopak nadal pozostaje jedną wielką niewiadomą.
Ale oczywiście, jak to zwykle bywa w takich historiach, Daniel zaczyna rozmawiać z Luce, być o nią zazdrosny i jeszcze bardziej skryty. A Lucinda rzecz jasna nie poprzestanie, póki nie dowie się o nim wszystkiego. Zwykła historia? Nie do końca. Rozwiązanie sprawy Grigoriego, faktu, że Luce go dobrze zna, jest zadziwiające i to jest jeden z nielicznych powiewów świeżości. W „Upadłych” jest wojna – ale tylko w tle, miłość – ale naprawdę długotrwała, przyjaźń – choć nie zawsze kończąca się szczęśliwie. I oczywiście trójkąt. Bez tego chybaby nie było „paranormal romance”. Cam i Daniel zakochani w Luce – czy może to tylko jakaś gra? By się dowiedzieć, wystarczy przeczytać książkę.
Nie chodzi o to, że „Upadli” mi się nie podobali – bo podobali się, jak większość pozycji z tego gatunku. Chodzi o to, że to wszystko – prawie wszystko – już było. Chłopak nie z tego świata. Dziewczyna, oczywiście nim zainteresowana. I zakochana w nim. Oraz drugi chłopak, chcący poderwać główną bohaterkę – ot, trójkąt. To jest cały schemat. Owszem, nie spotkałam się jeszcze z zakładem poprawczym w „paranormal romance” ani z reinkarnacją, jednakże to naprawdę niewiele w porównaniu ze schematycznością.
Z początku akcja szła dość szybko – opowieść o cieniach, które widzi Luce, i ich atakach, poznawanie poprawczaka i zapoznanie się z Arianne – ale potem... wszystko ucichło. Było dość opornie. Główna bohaterka ciągle myślała o Danielu i chciała się do niego zbliżyć, a ten uparcie ją odrzucał. Ale nie poddawała się. Poznawanie przodków chłopaka także wydawało się być nużące, głównie dlatego, że nie przynosiło to większych efektów. A potem znów Lauren Kate przyspieszyła tempo i ostatnie pięćdziesiąt stron czytałam na jednych wdechu, rozkoszując się zaskakującym epilogiem. Przyjaciele stali się wrogami. Dowiedziałam się, że miłość nie zawsze zwycięża.
Nie powiem „nie” kontynuacji noszącej tytuł „Udręka”. Chętnie poznam dalsze losy Daniela i Luce. Aczkolwiek ta książka nie wniosła zbyt wiele. Ot, kilka godzin czytania i koniec. Poleciłabym ją wszystkim, którzy chcą spędzić niezobowiązujący wieczór z lekką książką w dłoni. I oczywiście fanom „paranormal romance”, którzy z pewnością lubią takie opowieści o niespełnionej miłości... No dobrze, kończę, bo za dużo fabuły zdradzę :)

„Porta Coeli. Czarne Żniwa”; Susana Vallejo


By przejść do recenzji, wystarczy kliknąć na obraz poniżej:

sobota, 17 września 2011

„Złodziej pioruna”; Rick Riordan

Jak Percy (prawie) doprowadził do wojny”

Rick Riordan – to nazwisko jest mi już bardzo dobrze znane po przeczytaniu pierwszych części Kronik Rodu Kane. Przypuszczam też, że wielu młodszych czytelników również zna tego pana za jego pierwszą serię o herosie Percym Jacksonie. I właśnie tą serią się niedawno zajęłam, a konkretniej „Złodziejem pioruna”. Cóż mogę powiedzieć po lekturze? Na przykład to, że Riordan znów rozbudził we mnie miłość do mitologii.
Percy Jackson jest dyslektykiem i ma ADHD, przy czym posiada również wyjątkowego pecha – mimo dwunastu lat wyrzucono go już z kilkunastu szkół w Nowym Jorku. Yancy Academy, do której tymczasowo uczęszcza, przestaje być dla niego bezpieczna, kiedy znienawidzona nauczycielka matematyki pani Dodds zmienia się w potwora, a pan Brunner uczący Percy'ego mitologii, greki i łaciny, daje mu miecz do obronienia się. A chwilę później okazuje się, że te wydarzenia nie wydarzyły się. Dziwne, prawda? Percy też tak myśli, więc kiedy „przypadkowo” podsłuchuje rozmowę swojego przyjaciela Grovera z panem Brunnerem, wie, że oni coś wiedzą na ten temat. A potem sprawy lecą na łeb, na szyję...
Mitologiczny Minotaur atakuje Percy'ego, jego mamę i przyjaciela, chłopak trafia do Obozu Herosów – dzieci bogów i ludzi, dowiaduje się, że ślini się przez sen, jest synem jakiegoś starego boga i zyskuje sobie wroga w postaci dzieciaków od Aresa, boga wojny. Tak, Percy Jackson nie ma łatwego życia. Kiedy otrzymuję misję i przepowiednię od zmumifikowanej wyroczni, wybiera na swoich towarzyszy: satyra Grovera i... Annabeth, która właściwie sama pcha się w świat pełen potworów. A podobno dzieci Ateny miały być mądre... Tak więc Zeusowi zaginął jego bezcenny piorun piorunów, a podejrzenia spadają oczywiście na Percy'ego. Chłopak będzie musiał udowodnić swoją niewinność, odnaleźć najsilniejszą broń na świecie, urządzić sobie wycieczkę do Hadesu. A po drodze z pewnością spotka tłum potworów chcących go z przyjemnością zabić i skonsumować.
Kolejna książka Ricka Riordana, którą polubiłam od pierwszego przeczytania. Ten styl, ta lekkość snucia opowieści, humor i łatwy przekaz najważniejszych informacji o mitologii – to wszystko sprawia, że wszystkie dzieła tego autora będą zapamiętane. Seria o Percym Jacksonie to debiut Riordana. Naprawdę udany debiut, można dodać.
Polubiłam Percy'ego Jacksona tak, jak polubiłam Sadie Kane. Naprawdę, chłopak czasem w najgorszej sytuacji potrafi powiedzieć coś śmiesznego. Nawet jeśli znajduje się w Hadesie i z każdą sekundą trafi życie. Zaczęłam się zastanawiać, do którego domku w Obozie Herosów by mnie przydzielono. Do Ateny? Wszak lubię czytać... Apollo? No, tworzę recenzję, a to już coś. Nie, nie. Hypnos! Lubię spać do dziesiątej, to byłby istny raj na ziemi... :)
Dzięki wszystkim książkom Riordana na powrót zakochałam się w mitologii i poznałam wiele szczegółów, które wcześniej pewnie przeoczyłam, ucząc się z podręcznika do historii. Percy pokazał, że bogowie mogą nadal istnieć, że nie zniknęli i niektórzy o nich nadal pamiętają. Rzecz jasna wiadome jest, że to tylko mity, ale... Czy na pewno? Każda książka tego autora znajdzie u mnie miejsce, każdą z nich przeczytam po kilka razy – jestem tego pewna. Chciałabym tylko, żeby napisał jeszcze więcej powieści, o każdej możliwej mitologii. Bylebym mogła dłużej poznawać jego twórczość.
Polecam wszystkim. To wieczór, góra dwa, dobrej rozrywki zmieszanej z mitologią, posypanej solidną garścią humoru, z którego znany jest Rick Riordan. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – walki na miecze, choć niezbyt dokładnie opisywane, ale jednak; mitologię i wiele mitów, choć zabarwionych humorem; i oczywiście wspaniałą fabułę!

piątek, 16 września 2011

Top 10: książki, które powinny mieć swoje adaptacje filmowe

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.

Dziś przyszła pora na... Dziesięć książek, które powinny mieć swoje adaptacje filmowe.

Zaraz, zaraz. Jak to... już kolejne Top 10? To tak szybko minął tydzień? No ale teraz to nawet dobrze, że wszystko tak szybciutko mija – szkoła prędzej się skończy :) Powiem, że musiałam nieźle się wysilić, żeby znaleźć książki bez adaptacji filmowych, a które chciałabym żeby sfilmowano. Tak więc zapraszam na kolejne Top 10!
(O, i znów jest piątek!)


Seria Dary Anioła

No wiem, wiem, ekranizacja ma być na pewno, ale... Mimo wszystko, seria musiała się znaleźć. Nawet jeśliby miała setki adaptacji, i tak by była. Bo ją kocham całym sercem i jak zobaczycie dziewczynę w koszulce z napisem „I want to South Carolina with Magnus”, to albo ja, albo Suzan. Forumowiczki powinny wiedzieć, cóż ten napis oznacza ^^ No i jestem zadowolona z doboru aktorów – Lily Collins jako Clary wypada według mnie idealnie – ale na razie tylko wygląd, po wyjściu filmu zobaczymy jeszcze... :) A Jamie Campbell Bower? Jak już przeżyłam pierwsze załamanie, uważam, że nawet pasuje... Ale kto – pytam się, KTO? – będzie grał Magnusa?!



Seria Diabelskie Maszyny
Musiałam. Jem, mój kochany Jem, zobaczyłabym go chętnie na srebrnym ekranie... I wiktoriański Londyn również, kocham te czasy, są wspaniałe! I Churcha też bym ujrzała. I Tessę. I Charlotte. I MAGNUSA! 








Kroniki Rodu Kane 
Uwielbiam Cartera i Sadie, uwielbiam Anubisa, i zobaczenie ich na wielkim ekranie byłoby wspaniałe... Jednakowoż, jeśliby popsuli moje wyobrażenie boga papieru toaletowego, byłabym zła. Baaardzo zła. Ciekawa jestem, jak przedstawiono by tych wszystkich bogów, „hedżiowanie” Sadie, te wszystkie walki! Tak, bardzo chciałabym zobaczyć ekranizację. 






EON i EONA
To MUSI być zekranizowane, choćbym miała wywlec dobrego reżysera z jego własnego domu, zrobić to samo z resztą ferajny (tj. kamerzyści, oświetleniowcy, etc.) i z aktorami. Po prostu ta historia jest tak świetna, że adaptacja byłaby tu jak najbardziej na miejscu. Kygo mój kochany... Tak, tak, Suzan – Ido też... 








Las Zębów i Rąk
O, to też chętnie bym obejrzała. Te ułamane palce i kończyny zombie, gnijące twarze... Cud, miód! (Mimo że mam tymczasowo dość zombie... No ale mnóstwo czasu minie, nim nakręcą adaptację, nie?) Poza tym, może wreszcie by ktoś stworzył w miarę dobrą ekranizację. No dobra, wiadomo, że to niemożliwe... 






Seria In Death...
...autorstwa niezrównanej Nory Roberts. Kocham Eve Dallas, po prostu jak zobaczę jakąś książkę z tej serii, muszę albo ją wypożyczyć (a są tylko cztery czy pięć w miejscowej bibliotece... -.-''), albo kupić. Do tej pory kupiłam jedną, bo... omijam kryminały z tegoż powodu. No i widziałam idealnego Roarke'a! Ale nie znam nawet nazwiska aktora, ech... 




Intruz
Autorstwa Stephenie Meyer. I planowana jest ekranizacja, powiem Wam! Tylko żeby w rolę Melanie wcieliła się Sophia Bush, to już byłabym w siódmym niebie! 











Kroniki Żelaznego Druida
Bo Atticus jest świetny z tym jego poczuciem humoru, no i chętnie obejrzałabym oczywiście Oberona!
 







Dziewczyny z Hex Hall
Sophie i spółka powinna mieć adaptację – ot, film na babski wieczór, nic wielkiego, ale jednak. Lubię tą trylogię za to, że naśmiewa się (w delikatny sposób) z tych wszystkich schematów „paranormal romance”. Są wampiry, wilkołaki, czarownice i demony. Jest trójkąt miłosny. I to wszystko tylko sprawia, że chce się więcej! Osoby czytające takie książki z pewnością znajdą wiele motywów z innych książek. Jestem tego pewna. 





Strażnicy Veridianiu
Bo Arkarian. I tu całe uzasadnienie. Uwielbiam tę historię i nadaje się ona na film, bo – cytuję (ale nie siebie :) ) – akcja leci „byle szybciej, byle więcej”, jak w filmach. Ot, i cała filozofia :) 

sobota, 10 września 2011

„Ognisty tron”; Rick Riordan

Wróg powstaje, bogowie są wyzwoleni, a magowie chcą ich zabić – czyli witamy w codzienności Kane'ów!”

Carter i Sadie Kane nie mają łatwego życia. Po pierwsze – ich matka jest duchem, a ojciec ma w sobie boga Ozyrysa. Po drugie – egipscy bogowie zostali wyzwoleni we współczesnym świecie i raczej nie są przyjaźnie do nich nastawieni. Po trzecie – Apopis, wąż chaosu, rośnie w siłę i dwudziestego pierwszego marca, w równonoc, prawdopodobnie uwolni się z trzymających go w więzieniu więzów. Rodzeństwo będzie musiało odnaleźć trzy części Księgi Ra, które pomogą powstać na nowo bogowi słońca, jednak zanim to zrobią, staną przed bardziej przyziemnymi dla nich problemami. Jak atakiem ogromnego pawiana, na przykład. Będzie też wiele decyzji do podjęcia. Trudnych decyzji. Czy Carter pomoże siostrze odnaleźć zwoje, czy raczej pójdzie odnaleźć Ziyę? Czy Walt – uczeń Kane'ów – powie wreszcie prawdę o sobie i wyzna, co się z nim tak naprawdę dzieje? Czy Bastet nie załamie się powrotem do więzienia Apopisa? Czy karlemu bogowi Besowi można zaufać? Kogo wybierze Sadie – Walta czy Anubisa? I czy da radę odnaleźć pradawną Księgę Ra, a potem ją przeczytać – i nie zająknąć się przy zaklęciu, bo wtedy umrze?
Przed młodymi magami długa droga do odrodzenia Ra. Mają tylko kilka dni do wyzwolenia się Apopisa. Potem nastąpi koniec świata, całkowity chaos. Ale... jeśli wąż chaosu chce, żeby Carter i Sadie pomogli powstać Ra? Jeśli to mu pomoże opanować Ziemię? Czy Kane'owie podejmą ryzyko? I czy w ogóle znajdą boga słońca – przecież nikt nie wie, gdzie on się znajduje? Tyle pytań, a wszystkie odpowiedzi znajduję się w czterystu sześćdziesięciu stronach „Ognistego tronu” autorstwa niezrównanego Ricka Riordana.
Och, czy wspominałam jeszcze, że magowie z Domu Życia chcą ich zabić?
Rick Riordan to dla mnie jeden z najlepszych pisarzy – o mitologiach dowiedziałam się więcej czytając jego książki, niżbym nauczyła się w szkole na lekcjach historii. Jego humor, ciągła akcja i fantastyczne przygody to już dla mnie chleb powszedni. I dlatego to kocham. Bo uczenie się o bogach nie musi być wcale męką i nie trzeba „zakuwać”, kto był kim – wystarczy przeczytać „Percy'ego Jacksona” albo „Czerwoną piramidę”, by mieć spore mniemanie w tym temacie. Chciałabym mieć takiego nauczyciela – który by tak ciekawie opowiadał o Egipcie czy starożytnej Grecji. Podziwiam też ten gąszcz pomysłów – pięć tomów o mitologii greckiej, teraz kolejne tomy innych historii – egipskich i rzymskim. Trzeba mieć naprawdę bujną wyobraźnię, żeby mity wcielić w rzeczywistość.
Cartera i Sadie polubiłam w „Czerwonej piramidzie”, i teraz to się nie zmieniło. Nadal jestem zagorzałą fanką panny Kane i jej „hedżiowania”. Po „Ognistym tronie” do grona moich ulubieńców dołączył bóg pogrzebów i śmierci, Anubis! Nie wiem dlaczego, ale według wiarygodnego źródła, kiedy dochodziłam do fragmentów z nim powiązanych (a tych było mało, za mało!), uśmiechałam się głupkowato. Nie będę temu zaprzeczała. Anubis rządzi!
Porównując pierwszą część Kronik Rodu Kane do drugiej, to właśnie ta druga wydała mi się lepsza – lepiej poprowadzona akcja, dojrzalsi bohaterzy (aczkolwiek Sadie nadal lubi „hedżiować”, co mnie niezmiernie cieszy) i oczywiście wciągająca fabuła! Mam też sentyment do tej serii, bo od niej właśnie rozpoczęłam swoją przygodę z panem Riordanem. I nie chce jej skończyć. Najlepiej byłoby, gdyby autor opisał wszystkie mitologie w kolejnych książkach – jak najwięcej jego twórczości! To to, czego mi trzeba. Aha, zapomniałabym – Anubis rządzi! :)
„Ognisty tron” to kilkugodzinna wycieczka do świata pełnego egipskich bogów, gdzie nie wiadomo, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. To niezapomniana przygoda w towarzystwie magii, pawiana, gryfa z zaburzeniami psychicznymi, kociej bogini i karlego boga, a także niezrównanego i boskiego (w dosłownym i przenośnym sensie) Anubisa! Bardzo spodobała mi się koncepcja kasety z nagraniem całej tej historii – sprawia, że naprawdę możliwe jest, że Kroniki Rodu Kane to prawda! Chociaż... może naprawdę to prawda? Wtedy cały świat miałby przechlapane...
Sądzę, że „Ognisty tron” spodoba się na pewno wielbicielom twórczości Riordana, mitologii albo po prostu Egiptu. Ale innym też się spodoba, być może nawet osobom dorosłym – sama sprawdziłam to na mamie i polubiła przygody Cartera i Sadie. Tak więc – polecam. Rick Riordan tymczasem trafia na wyższe miejsce w liście moich ulubionych autorów.

wtorek, 6 września 2011

„Oddech nocy”; Lesley Livingston

PREMIERA JUŻ 21 WRZEŚNIA!

Elfie tajemnice”

A gdyby Oberon i Tytania ze „Snu nocy letniej” Szekspira istnieli? Gdyby istniały cztery elfie królestwa – Lata, Zimy, Wiosny i Jesieni? Gdyby tylko Brama dzieliła nas, nasz ludzki, zwyczajny świat, i Zaświaty? A co by było, gdyby ta Brama podczas jednej nocy w roku stawała się tak słaba, że elfy i inne istoty mogły przedostać się na Ziemię? I co ma z tym wszystkim wspólnego początkująca aktorka o imieniu Kelley?
Elfy – maleńkie stworzenia ze skrzydłami jak u ważek albo piękne i smukłe istoty o dziwnych kolorach skóry, ale z natury miłe i przyjazne? Nic z tego, a przynajmniej nie do końca! Kelley Winslow, dublerka z teatrze, dowie się o nich aż za wiele, o wiele więcej niżby chciała. Dziewczyna nagle awansuje i ma zastąpić poprzednią aktorkę w roli Królowej Elfów, Tytanii, ze sztuki Szekspira. Nie wie jeszcze, że wiedza z tego dramatu jej się przyda w przyszłości. Strażnik Bramy Sonny tymczasem spotyka Króla Zimy, Oberona, swojego „szefa”, jeszcze przed Dziewięcionocą, kiedy to elfy mogą dostać się na Ziemię – a Sonny pilnuje właśnie wraz z grupką pozostałych Janusów tego, by tak się nie stało. No ale cóż, Central Park w Nowym Jorku jest dość duży, i czasem istoty mają szczęście dostać się do nas.
Los rzecz jasna lubi płatać figle i podczas pierwszej z dziewięciu nocy poprzedzających Samhain, Kelley i Sonny spotykają się. Dla młodego Janusa aura dziewczyny zdaje się być niczym petarda, nie taka jak zwyczajnych ludzi – niczym wątły płomień świecy. Młodzieniec daje jej, zapłakanej i zasmuconej, różę, co chyba każdą dziewczynę wprawiłoby w romantyczny nastrój. Kelley nie jest „każdą dziewczyną”, bo podczas kolejnego ich spotkania, Sonny zostaje przez nią znokautowany.
„Czy mogę się poślubić z tą książką?” – to była moja pierwsza myśl po przeczytaniu „Oddechu nocy” autorstwa Lesley Livingston. Jeden dzień zajęło mi przeczytanie tej cudownej książki, tak wciągnęłam się w niesamowitą historię Kelley i Sonny'ego. Motyw elfów był mi do tej pory całkowicie nieznany, ale czuję, że „Oddech nocy” to zmienił. Dzięki niemu też przeczytałam „Sen nocy letniej” Szekspira, żeby po prostu wiedzieć, na czym stoję – choć nie jest to konieczne, polecam przeczytanie najpierw tego dramatu. Wtedy czytanie jest jeszcze większą frajdą.
Polubiłam Kelly za to, że nie była taką „ciepłą kluchą”, a już całkowicie podbiła moje serce, kiedy nie zachwyciła się od razu Sonny'm, tylko potraktowała go prawym sierpowym. Zuch dziewczyna! To chyba największa (ale nie jedyna!) zaleta „Oddechu nocy” - bohaterowie. Brak schematyczności i powtarzających się motywów. Wspaniale zarysowane postacie, które właściwie mogłyby wyjść z książki i zniknąć w tłumie. Nie byli przerysowani, tylko zwyczajni. Oczywiście pomijając pewną tajemnicę związaną z przeszłością i pochodzeniem Kelley i fakt, że Sonny strzeże Bramy i zabija elfy próbujące się przez nią wydostać. Sonny – właśnie. Polubiłam tego chłopaka od momentu podarowania głównej bohaterce róży. W dziwny sposób budził on u mnie sympatię, a za każdym razem, kiedy się pojawiał, uśmiechałam się mimowolnie.
Mimo narracji trzecioosobowej w rozdziałach na zmianę śledziłam poczynania Sonny'ego i działania Kelley, co bardzo mi się spodobało – poznałam i dziewczynę, i Janusa. Lesley Livingston umiejętnie poprowadziła akcję i zafundowała mi przejażdżkę bez trzymanki. Tajemnice, zdrady, intrygi – to wszystko mnie oczarowało. A końcówka to było mistrzostwo, zaskoczyło mnie całkowicie! Naprawdę nie sądziłam, że ta historia tak się może skończyć. Mam nadzieję, że wydawnictwo Jaguar wyda kolejne części jak najszybciej.
Okładka wcale nie jest mdła, tylko przyciągająca uwagę i naprawdę śliczna – choć przyznam, że napis mógłby być nieco ciemniejszy. I mimo że „nie ocenia się książki po okładce”, wiele osób tak robi, a w przypadku „Oddechu nocy” i oprawa graficzna, i treść są jednakowo cudowne. Zakładam, że dziewczyna na okładce to Kelley, chociaż nie wspomniano ani razu, że miała ona rude włosy. Ale i tak modelka przypomina mi bardzo główną bohaterkę.
VENI, VIDI, VICI – przybyłam (do Empiku), zobaczyłam (na półce), zdobyłam (za niecałe trzydzieści osiem złotych). Tą właśnie metodą się kierujcie, moi drodzy! Świat Kelley i Sonny'ego, świat Tytanii i Oberona, to wspaniały świat, pełen tajemnic, intryg, zdrad i kłótni. Ale jednak cudowny w swej niezwykłości. Pokochałam Kelley, polubiłam Sonny'ego, uśmiechałam się przy scenach z Bobem, tudzież Robinem Filutem. Kolejne części trylogii o Zaświatach Lesley Livingstone z pewnością zdobędę, nieważne, w jaki sposób, ale jak najszybciej, by poznać dalsze losy bohaterów po strasznie pobudzającym wyobraźnię zakończeniu.
Polecam z całego serca, z czystym sumieniem, przygotowując ślub z „Oddechem nocy”. Czy każdemu? Nie do końca. Wielbicieli szekspirowskich dramatów, elfów czy tylko „Snu nocy letniej”, powinni być zachwyceni, natomiast fani bardziej przyziemnych książek – obyczajowych czy kryminalnych – mogą spokojnie ominąć tę książkę. Aczkolwiek wolałabym, żeby wszyscy, którzy mają sposobność, ją przeczytali!

Za książkę bardzo, bardzo, bardzo dziękuję wydawnictwu Jaguar!

niedziela, 4 września 2011

Top 10: bohaterowie książkowi, z którymi chcielibyśmy się zaprzyjaźnić

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.

Dziś przyszła pora na... Dziesięciu bohaterów książkowych, z którymi chcielibyśmy się zaprzyjaźnić!
 
Kreatywa wpadła na wspaniały pomysł, to i ja dołączyłam do akcji Top 10, dość późno wprawdzie, jednakże lepiej późno niż wcale, prawda? Zachęcam do udziału w zabawie, naprawdę pomysłowej. Nie musiałam się wiele przy tym temacie namyślać, a nawet musiałam wykluczyć kilku bohaterów, bo było ich za dużo. Cóż, za dużo książek uwielbiam, za dużo :)


Magnus Bane
Czy tutaj trzeba jeszcze coś dodawać? Suzan i ja jesteśmy zakręcone na punkcie Wielkiego Czarownika Brooklynu, kochamy go i wielbimy pod niebiosa. Podawałam już link do tematu z naszymi „bazgrołami”, ale nie radzę tam wchodzić – trwały uraz psychiczny gwarantowany. Bez Bane'a „Dary Anioła” to nie byłoby to samo. I niech Magnus będzie z Wami!



Jem Carstairs
I ponownie postać spod pióra Cassandry Clare. Cóż, Jem podbił moje serce. Jest taki uroczy i silny, mimo... jego wiadomej choroby, można rzec. No i gra na skrzypcach... Już wiem, czemu Tessa go tak lubi :)




Damon Salvatore
Bo to Damon. I kropka. I bardziej wolałabym serialowego, ale książkowy też może być. Okej, może i z nim nie da się zaprzyjaźnić, tylko drzeć koty, ale naprawdę, naprawdę chciałabym spróbować. No i przez niego ilekroć zobaczę wronę albo kruka, mam wiadome skojarzenia :) 


 

Katniss Everdeen
„Igrzyska śmierci” zawładnęły mną całkowicie, więc Katniss musiała się w rankingu znaleźć. Ona ma w sobie ogromną siłę i upór, ja nie dałabym rady wytrzymać na arenie. To byłoby ciekawe doświadczenie, spotkać dziewczynę, która igra z ogniem.





Percy Jackson
No, syna Posejdona nie mogło zabraknąć, jako że Ricka Riordana naprawdę lubię. Ciekawe, jak wyglądałaby rozmowa o bogach olimpijskich w czasach teraźniejszych i czego ciekawego bym się dowiedziała... Może pomógłby mi na testach z historii starożytnej Grecji? :)


 

Arkarian
Ze „Strażników Veridianu”. No kto by nie polubił fiołkowych oczu i szafirowych włosów?






Remus Lupin
Oj, z tym wilkołakiem spotkałabym się z chęcią. Nie wiedzieć czemu, z „Harry'ego Pottera” najbardziej go polubiłam. Chyba za ten spokój, choć to nie jest pewne... W końcu był przecież Huncwotem, prawda?


Sophie Mercer
Bo to Sophie, bo jest pełna humoru, bo to demon pierwszej klasy, bo w końcu bym ją przekonała, żeby wybrała Cala, nie Archera!


Atticus O'Sullivan
W pakiecie z Oberonem. Z chęcią posłuchałabym o jego kłopotach z różniastymi bóstwami. Ciekawe, ile jeszcze bogów z różnych mitologii istnieje nadal w naszym świecie? No i druid pomógłby szybciej urosnąć kwiatom w ogródku :)



 
Prezes Miau
Z „Darów Anioła”. Oj, już trzecia postać pani Clare. Hm... za kiciaśność i tęczowość chciałabym się zaprzyjaźnić. Ot.

sobota, 3 września 2011

„THOR”; Wolfgang Hohlbein


By przejść do recenzji, wystarczy klinknąć na obraz.

„Raz wiedźmie śmierć”; Kevin Hearne

Paranoja powraca w wielkim stylu”

Atticus O'Sullivan powraca w „Raz wiedźmie śmierć” z jeszcze większymi problemami! Wydawałoby się, że kiedy pokonał Aenghusa Óga, mógł sobie wziąć wakacje od kłopotów. Nic bardziej mylnego. Inni bogowie ciągle zawracają mu głowę, by zabił ich wrogów, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że umrzeć powinien też nordycki bóg piorunów Thor. Cóż, Atticus grzecznie odmawia, a tymczasem kłopoty same znajdują jego. I znów ujawnia się paranoja druida.
W „Raz wiedźmie śmierć” problemami druida będą: obrażony wampirzy prawnik, który za nic nie chce mu pomagać dopóty, dopóki Atticus nie zgodzi się pokonać Thora; niewielki sabat pod wodzą Maliny znów poprosi o „pomoc”, tym razem w sprzątnięciu diabolicznych nazistowskich wiedźm, dybiących na życie Atticusa i jego przyjaciół; indiański bóg-oszust Kojot, żądający pomocy w unicestwieniu upadłego anioła, zabijającego ludzi w okolicy; na dodatek do miasta przybędzie horda bachantek, chcąc uczynić tam kolejne ogromne gniazdo rozpusty. Pomijając już rosyjskiego, wnerwiającego rabina z tajnej organizacji, ciągłą ochronę swojej druidzkiej uczennicy Granuaile i wdowy pani MacDonagh oraz ukochanego wilczarza irlandzkiego Oberona, siedzącą nadal na karku policję z niemiłych i wkurzającym gliną na czele, złowróżbną przepowiednie bogini śmierci Morrigan, oświadczyny bogini poezji Brighid i latanie z gołym tyłkiem po ulicach, to właściwie Atticus już i tak ma przerąbane.
Kevin Hearne podbił moje serce szalonym, paranoicznym druidem i słodkim Oberonem, a także szaloną fabułą i naprawdę wielkim, wielkim humorem, toteż miałam ogromne wymagania względem „Raz wiedźmie śmierć”. I cieszę się, że się nie zawiodłam! Bo Atticus ma jeszcze więcej problemów, ale nie przeszkadza mu to pomaganiu przyjaciołom. Prawdę mówiąc, to te jego kłopoty są trwale związane z jego przyjaciółmi, więc i tak nie miał zbyt wielkiego wyboru. Żałowałam tylko, że nie było dużo Oberona, chyba mojego ulubionego zwierzęcego bohatera. O ile w pierwszej części grał ważniejszą rolę dla fabuły, o tyle w tym tomie było go po prostu za mało jak na mój gust. Polubiłam za to Granuaile, mimo dziwnego imienia, i jej pomysł na tajne przemycanie informacji przez telefon. To było po prostu idealne dla Atticusa i jego paranoi!
„Urban fantasy” w najczystszym wydaniu, wspaniale poprowadzona akcja, boscy bohaterowie, cudowny pies - „Raz wiedźmie śmierć” to istne cudo. To lektura na jeden, góra dwa wieczory. Ja czytałam najszybciej, jak mogłam, bo chciałam się dowiedzieć, co będzie dalej, jak to się zakończy. Nie muszę chyba wspominać, że ciągle na mojej twarzy widniał ogromny uśmiech przez zabawne sytuacje. Jak można nie śmiać się z ripost Atticusa, jego udawania chłopaka mającego „IQ mniejsze niż osiemdziesiąt”, cytując książkę, latania z gołym tyłkiem po ulicy i tekstów wdowy, która zasłużyła chyba na mojego prywatnego Oskara za ogromny wybuch śmiechu.
„Raz wiedźmie śmierć” to naprawdę humorystyczna, wciągająca książka z szybką akcją, szaloną i ciekawą fabułą oraz fantastycznymi postaciami! Fani fantastyki powinni być zachwyceni natłokiem mitologii w jednej – właściwie dwóch, doliczając też „Na psa urok” - książce. Pod koniec jednak zwolniłam z czytaniem, bo... nie chciałam się rozstawać z Atticusem, z Oberonem i z Granuaile. Wiedziałam, że trzeba będzie czekać na kolejną część „Między młotem a piorunem”, i nie chciałam tak długo czekać. Jednak w końcu skończyłam i jestem zachwycona i rozżalona zarazem. Bo książka jest świetna i cudowna, ale trzeba czekać na kontynuację. Myślę, że dla druida i jego kolejnych kłopotów warto. Naprawdę warto.
Za książkę bardzo dziękuję Domowi Wydawniczemu Rebis!

czwartek, 1 września 2011

Podsumowanie wakacyjne


To jest już koniec...
Tak, moje drogie człowieki! Wakacje minęły jak z bicza strzelił, a ja je prawie całe przeczytałam. Czas na wakacyjne, dwumiesięczne podsumowanie przeczytanych książek. W lipcu i sierpniu przeczytałam łącznie 26 książek, z czego 17 jako egzemplarze recenzenckie. 24 pozycje zrecenzowałam i można te rekomendacje przeczytać na blogu (lub będzie można niedługo na Nastku). Łączna suma ich stron wynosi 9776. Okej, to jest dziwne. Nie wiem, kiedy przeczytałam aż tyle, ale skoro zliczyłam wszystko, to... trzeba temu uwierzyć.
I miejsce bezkonkurencyjnie zajęły dwie książki: „Eona. Ostatni Lord Smocze Oko” oraz „Igrzyska śmierci”, które będę teraz wielbić pod niebiosa i być może w najbliższym czasie wraz z Suzan Dragon zrobimy im niewielki ołtarzyk. Pierwszą pokochałam za prawdziwe i naprawdę dobre fantasy (Kygo! <3... No dobra, Suzan, Ido też <3). Drugą natomiast za... za całokształt. I za Katniss z kosogłosem. I za Gale'a. No.
II miejsce zajmuje „Miasto Upadłych Aniołów”, które byłoby na pierwszym miejscy, aczkolwiek okropna okładka (bądźmy szczerzy) zniechęciła mnie trochę. No ale był mój kochany, kiciaśny Magnus, więc mogę wszystko MAGowi wybaczyć.
III miejsce otrzymały również dwie książki: „Zagubiony heros” i „Dziewczyny z Hex Hall”. Ricka Riordana ubóstwiam (tak, może też dostanie własny ołtarzyk...), a „Dziewczyny...” polubiłam za – niespodzianka! - Archera i Cala. Oni byli boscy! Chciałabym poznać jak najszybciej ich dalsze losy, bo zakończenie było okropne – w sensie, że tak wzbudzające ciekawość...

W wakacje wzięłam także udział w zabawach: „One Lovely Blog Awards” oraz „Jak piszesz? Pokaż to!”. (Ludzie, zbieramy się za kilka dni, by zabić Suzan. Przyjdziecie?). Byłam także na skromnym zlocie „Darów Anioła”, na który przyszła tylko jedna osoba, nie licząc mnie i Suzan. Mid, pozdrowienia dla Ciebie!
Zrobiłam też sześć zakładek do książek, trzy poleciały do Jennifer i Matta, jedną dałam Suzan Dragon, pozostałe dwie spokojnie leżą u mnie na półce. O, tutaj zdjęcia.




Na takiej zasadzie działają.

Pora na stos, w którym kilka książek (większość właściwie) przyszła dziesięć minut temu. A ja się raduję na myśl, że jutro w planie mam dwie lekcje, na których można spokojnie czytać :)


Od dołu:
Złodziej pioruna” Riordana. Przed wcześniej wspomnianym zlotem wpadłyśmy z Suzan do Empiku. Wyszłyśmy stamtąd uboższe o kilkadziesiąt złoty, ja właśnie ze „Złodziejem pioruna”, ona z kolejną częścią „Kronik Wardstone” i „Ognistą”. A mogłam wziąć więcej pieniędzy...
Raz wiedźmie śmierć” Hearne'a. Atticus powraca w wielkim stylu i z wielką paranoją! Kończę już czytać, na dniach pojawi się recenzja. Od Domu Wydawniczego Rebis, bardzo dziękuję!
Jak poślubić wampira milionera” oraz „Wampiry wolą szatynki” autorstwa Kerrelyn Sparks. Kupione w AmaZonce, no kto by się nie pokusił na dwie książki za 10 (słownie: dziesięć) złotych?!
Wakacje...” i „Bale maturalne z piekła rodem”, zbiór opowiadań. Te dwie pozycje wybrane ze względu na Stephanie Meyer (kocham!) oraz Cassandrę Clare (<3). Również dziesięć złotych, również z AmaZonki.
Tajemnica grobowa” Franklin, zamówiona ze względu na mamę. Ona mnie namówiła! No i ona płaciła, ale to szczegół...

Jak po rozpoczęciu roku szkolnego? Cieszycie się? Ja trochę... W końcu będę mogła czytać na lekcjach i przesiadywać w bibliotece! :)