czwartek, 27 grudnia 2012

„Znak Ateny”; Rick Riordan

Annabeth jest przerażona. Właśnie gdy ma znowu spotkać się z Percym po sześciu miesiącach rozłąki, na którą skazała ich Hera, Obóz Jupiter szykuje się do wojny. Kiedy dziewczyna i jej przyjaciele Jason, Piper i Leo przylatują tam na pokładzie Argo II, rzymscy półbogowie sądzą, że to inwazja: grecki okręt wojenny – fantastyczne dzieło Leona, z miotającym ogień spiżowym smokiem na dziobie – odbierają jako zagrożenie. Annabeth ma nadzieję, że kiedy Rzymianie zobaczą na pokładzie Jasona, swojego pretora, przekonają się, że goście z Obozu Hercosów przybywają z pokojową misją.
Ale to niejedyny powód jej lęku. Annabeth ma w kieszeni dar od matki, który otrzymała z żądaniem: „Idź za Znakiem Ateny. Pomścij mnie”. Dziewczyna i tak już dźwiga ciężar przepowiedni, według której siedmioro półbogów ma wyruszyć na poszukiwanie Wrót Śmierci, aby je zamknąć i udaremnić powrót potworów na świat. Czego jeszcze chce od niej Atena?
Lecz Annabeth najbardziej boi się tego, że Percy mógł się zmienić. Może przyjął już rzymskie poglądy i obyczaje? Może nie są mu już potrzebni dawni greccy przyjaciele, a w razie konfliktu stanie po stronie Rzymian? Jako córka bogini wojny i mądrości Annabeth jest urodzonym przywódcą, ale nie chce już nigdy rozstawać się z ukochanym Percym, synem boga mórz.
Pełna niesamowitych przygód wyprawa z Ameryki do Rzymu została ukazana z punktu widzenia czworga jej uczestników. W Rzymie czekają na młodych herosów zaskakujące odkrycia, niespodziewane wybory i straszliwe zagrożenia. Od powodzenia ich misji zależą losy całego świata. Wejdź z nimi na pokład Argo II, jeśli masz odwagę…


Obrazek przenosi do recenzji:

sobota, 24 listopada 2012

„Gorączka”; Dee Shulman /+ mała prośba :)

GORĄCZKA, Dee Shulman
Nieustraszony rzymski gladiator. Lekkomyślna dziewczyna z XXI wieku. Tajemniczy wirus, który ich połączył… A.D. 152 Sethos Leontis, nadzwyczaj zręczny wojownik, nieoczekiwanie zostaje ranny i niebezpiecznie ociera się o śmierć. A.D. 2012 Niezwykle inteligentna, ale sprawiająca kłopoty Ewa zaczyna nowe życie w szkole dla wybitnie utalentowanych, ale jedna chwila w laboratorium pociąga za sobą przerażające konsekwencje. Niezwykły związek doprowadza do połączenia Ewy i Sethosa, wspólnie pracują nad rozwikłaniem zagadki dotyczącej śmiertelnego wirusa. Obyczajowa opowieść, antyczny dramat z romantycznym wątkiem są bogatym tłem dla współczesnej powieści obyczajowej dla nastolatków. Całość to ciekawe i rozbudowane postaci, ale również fabuła skonstruowana w bardzo logiczny i przekonujący sposób mimo swojej złożoności. Gorączka podczas lektury

Gorączka podróży w czasie”
Odkąd tylko odłożyłam na półkę ostatnią część Trylogii Czasu Kersing Gier, wiedziałam, że podróże w czasie to świetny pomysł na książkę. Zawsze bardzo mnie to fascynowało. A dodając do tego szczyptę metempsychozy i wirusów, powstała „Gorączka”. Przekonywało mnie do niej wszystko – cudowna okładka, ciekawa tematyka, ale jedno martwiło – napis „powieść obyczajowa” z tyłu okładki. Obawy okazały się całkiem niesłuszne, bo może i nic wielkiego się nie działo – żadnych widowiskowych wybuchów czy strzelanin :) – a mimo to książka niezwykle wciągnęła.
Ewa przyciąga kłopoty niczym magnes. Po kolejnym wydaleniu ze szkoły,jej matka załamała ręce, ale dziewczyna się nie przejęła – bo i po co? Kiedy więc przyjęli ją do szkoły dla wybitnie utalentowanych (jeśli chodzi o Ewę, to w szczególności w hackingu), i rodzice, i ona odetchnęli z ulgą. Ale Ewie, która nie przywykła do spotkań z ludźmi i pozostawała outsiderką, kłopoty się nie skończyły. Magnes zadziałał nawet w St Mag's. Jeden wypadek w laboratorium – ogromne konsekwencje.
Jedną z tych konsekwencji poniekąd stał się Sethos Leontis. Były gladiator, który walczył na arenie w 152 roku, padł ofiarą dziwnej gorączki. Zupełnie jak Ewa. Tylko że Sethos zmarł i zmartwychwstał w Parallonie – dziwnym świecie, gdzie możesz wszystko materializować i nie umierasz. Istny raj? Nie dla Setha, któremu zmarła ukochana. Nie był w stanie obronić Liwii. Teraz szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania – jak podróżował w czasie, co wspólnego z tym ma gorączka i – najważniejsze – czy Liwię da się uratować?
Ewa i Sethos spotykają się w St Mag's. Seth wydaje się Ewie podobny do kogoś. A Sethos w Ewie ujrzał swoją... Liwię.
Reinkarnacja, podróżowanie w czasie – te tematy są dla mnie ciekawe. Dlatego w głównej mierze z tego powodu spodobała mi się „Gorączka”. Początkowe podzielenie rozdziałów między te z perspektywy Ewy i te oczami Sethosa wyszło nieźle – żadna z historii zbytnio nie nudziła, i po nużącym kolejnym dniu szkoły następowała walka na arenie. Nie działo się dużo niespodziewanych wypadków, nie było nagłych zwrotów akcji, ale pokuszę się o stwierdzenie, że w tym może tkwić magia tej powieści. Spokojnie, powolne wprowadzenie do głównej historii – tak to odebrałam. Nie mogę doczekać się kolejnego tomu.
Jedyne, co mogę zarzucić, to zbyt wolny rozwój akcji. Rozwijała się ona naprawdę wolno i mogło denerwować. Akcja zaczyna się prawie na samym końcu, kiedy Seth spotyka Ewę, wcześniej jest zaledwie wprowadzenie. Bardzo dobre wprowadzenie, ale czasem mogło nudzić. Jeśli oczekujecie, że po otwarciu książki zostaniecie wciągnięci w wir akcji, nie polecam „Gorączki”. To nie taki typ książki. Jeśli zaś nie nudzą was zwyczajnie – i nie tylko – szkolne rozterki, na co jeszcze czekacie? Książka w dłoń!
Gorączkę” Dee Shulman oceniam nadzwyczaj dobrze. Określenie jej mianem powieści obyczajowej nieco mnie zmartwiło, jednak niesłusznie, bowiem czytało się naprawdę świetnie.
W następnym wcieleniu również chciałabym przeczytać tę książkę i ponownie zagłębić się w podróże w czasie. Przyjemność z czytania rozprzestrzenia się jak wirus – a ja chyba nie bardzo chcę wyleczyć się z gorączki czytania. :)

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Egmont :)

*

Moi drodzy, już po próbnych egzaminach, a większość działów z przedmiotów jest skończonych, więc będę miała więcej czasu na pisanie. :) Tymczasem mam do Was prośbę – słyszał ktoś o konkursie Tesco Dla Szkół? Konkurs polega na nagraniu filmiku o zdrowym i racjonalnym odżywianiu, a potem etap, którego nigdy nie zrozumiem – głosowanie. Tak więc proszę, jeśli możecie, głosujcie na filmik mojej szkoły~! Chłopaki naprawdę się postarali, a te karabiny są prawdziwe (wciąż pamiętam, jak uczyli składać i rozkładać karabin AK-47 na kółku historycznym), i w zasadzie film jest naprawdę dobry. Ale nie będę się wypowiadała, bo trudno mi jest być obiektywną :)
Głosować można raz dziennie. To wcale nie boli! :)

Pełną wersję, nieocenzurowaną, można znaleźć tutaj:


Odmeldować się!

niedziela, 4 listopada 2012

“Nevermore: Cienie”; Kelly Creagh

NEVERMORE, Kelly Creagh

Drugi tom książki “Nevermore: Kruk”, gotyckiego romansu opartego na twórczości Edgara Allana Poego. Varen zniknął. Schwytany w pułapkę koszmarnej rzeczywistości, gdzie chore sny Edgara Allana Poego stają się jawą, znajduje się poza zasięgiem żywych i umarłych. Ale Isobel nie zgadza się go porzucić. Rusza do Baltimore, by odnaleźć Reynoldsa, tajemniczego mężczyznę, który co roku spełnia toast na grobie pisarza i który w ciągu ostatnich miesięcy oszukiwał ją i zwodził. Tylko on ma klucz do innego świata... Kiedy Isobel znajduje wreszcie przejście, odkrywa, że miejsce, w którym przebywa Varen zdążyło się zmienić. Pełen bólu i przerażających istot świat zamieszkują teraz również stworzenia, które zrodziły się w pełnym gniewu umyśle chłopaka. Miłość przemienia się w nienawiść, radość w smutek, śmiech w płacz. Stając naprzeciw Varena, Isobel zaczyna rozumieć, że jej ukochany stał się jej największym, śmiertelnym wrogiem.



Come little children,
The time's come to play,
Here in my garden
Of shadow”

Pamiętam jeszcze moje zachwyty nad książką „Nevermore: Kruk” (kruczego) pióra Kelly Creagh. Pamiętam, jak bardzo bulwersowałam się zakończeniem bez typowego „padli sobie w ramiona i żyli długo i szczęśliwie”, bo mimo wszystko lubię takie zakończenia. Pamiętam, jak bardzo polubiłam mrocznego Varena – nadal mam specjalnie zakupiony fioletowy długopis :)
Nevermore: Cienie” to już druga część serii opowiadającej o niebezpiecznym świecie sennych koszmarów, o świecie stworzonym z chorych snów Edgara Allana Poego. Pierwsza część zaczarowała czytelników i właściwie sypały się same pochwały na jej temat. Nic dziwnego – tego jeszcze nie było w literaturze młodzieżowej! A czy druga część spełnia oczekiwania?
Tym razem Isobel staje się dzielnym rycerzem i chce wyruszyć na ratunek Varenowi. By to zrobić jednak, musi jakimś cudem spotkać się z Reynoldsem, który zniknął w krainie snów i nie chce widzieć dziewczyny nigdy więcej. Ale... Isobel wpada na genialny plan – w noc urodzin Edgara Allana Poego jego Czciciel przychodzi na jego grób i składa róże. Róże z ogrodu w krainie snów, który widziała Isobel. Czcicielem może więc być tylko jedna osoba – przyjaciel Poego i osoba, która może wchodzić i wychodzić z krainy snów... Reynolds.
Ten pomysł, te postacie, te opisy – idealne. „Nevermore: Cienie” to książka, którą trudno zapomnieć. Kelly Creagh ma lekki i przyjemny styl, ale idealny do opisywanego świata. Wyraźnie widać przemyślaną fabułę i wyraźnyh, nietuzinkowych bohaterów, których można polubić – lub znielubić – już od pierwszych stron. Albo i zmienić zdanie w trakcie czytania, jak było ze mną i Pinfeatherem. Bardzo lubię książki, które są oryginalne – a „Nevermore” nie posiada ani wampirów, ani wilkołaków, ani aniołów, ani duchów czy innych zjaw. Takiej krainy snów jeszcze nie było. :)
Niezwykle pozytywnie zaskoczył mnie Pinfeather. O ile w pierwszej części był dla mnie „tym złym” i raczej nie zwracałam na niego za bardzo uwagi, o tyle w drugim tomie mogłam go poznać z drugiej strony. I właśnie ona bardziej mi się spodobała. Ponadto, Isobel również przestała być całkowicie pustą czirliderką – zmieniła się na lepsze, co mnie niesamowicie ucieszyło. Tego właśnie oczekiwałam po niej. Nie mogę również zapomnieć o Gwen, której było więcej w książce i bardzo ją polubiłam za trochę spaczone poczucie humoru i spryt.
Ogromnym minusem było to, że Varena... nie było. Właściwie wszystko kręciło się wokół Isobel, Gwen i Reynoldsa, a Varen stał się nagle postacią, która nie odgrywała większej roli – prócz roli księżniczki, którą musi ratować rycerz Isobel.
To był pierwszy raz, kiedy z nerwów na zakończenie czytania rzuciłam książką i zaczęłam się „fochać” na epilog. Pewnie gdybym miała kolejną część, tak by nie było – a tak, musiałam zadowolić się zakończeniem idealnym i cudownym, ale zostawiającym ogromny niedosyt. Na szczęście książka stoi już bezpiecznie na półce, a ja z niecierpliwością czekam na następny tom.
Nevermore: Cienie” oceniam absolutnie cudownie. Wciągnął mnie świat koszmarów sennych i choć mam nadzieję, że nie przyjdą one do mnie w nocy, to chciałabym je odwiedzić jeszcze nie raz – ale tylko z Isobel i Varenem. Ta część odpowiedziała na wiele pytań, które zadawałam sobie poprzednio i muszę przyznać, że nie zawiodłam się niczym prócz brakiem Varena. Polecam wszystkim, bo dzięki tej pozycji można przekonać się do dzieł Poego (jak to było ze mną), a fabuła wciąga i nie nudzi. Tylko pamiętajcie – nie wchodźcie do krainy snów, bo możecie się już z niej nie wydostać. Nevermore!

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar! :) Jesteście najlepsi!

sobota, 13 października 2012

„Mechaniczny Książe”; Cassandra Clare

MECHANICZNY KSIĄŻE, Cassandra Clare

W magicznym podziemnym świecie wiktoriańskiego Londynu Tessa znalazła bezpieczne schronienie u Nocnych Łowców. Jednakże bezpieczeństwo okazuje się nietrwałe, kiedy grupa podstępnych członków Clave zaczyna spiskować, żeby odsunąć jej protektorkę Charlotte od kierowania Instytutem. Gdyby Charlotte straciła stanowisko, Tessa znalazłaby się na ulicy… jako łatwa zdobycz dla Mistrza, który chce wykorzystać jej moc do własnych celów. Z pomocą przystojnego i autodestrukcyjnego Willa oraz zakochanego w niej Jema Tessa odkrywa, że wojna Mistrza z Nocnymi Łowcami wynika z osobistych pobudek. Mistrz obwinia ich o spowodowanie tragedii, która zniszczyła mu życie. Żeby poznać tajemnice przeszłości, cała trójka odbywa podróże do mglistego Yorkshire, do rezydencji, w której kryją się nieopisane okropieństwa; do londyńskich slumsów i zaczarowanej sali balowej, gdzie Tessa odkrywa, że prawda o jej pochodzeniu jest bardziej złowieszcza, niż przypuszczała. Kiedy troje przyjaciół spotyka mechanicznego demona, który przekazuje Willowi ostrzeżenie, uświadamiają sobie oni, że Mistrz wie o każdym ich kroku… i że ktoś ich zdradził. Tessa zaczyna zdawać sobie sprawę, że jej serce bije coraz mocniej dla Jema, choć nadal dręczy ją tęsknota za Willem, mimo jego mrocznych nastrojów. Coś jednak zmienia się w Willu, kruszeje mur, który wokół siebie zbudował. Czy odnalezienie Mistrza uwolni Willa od sekretów i da Tessie odpowiedzi na pytania, kim jest i dlaczego się urodziła? Kiedy poszukiwania Mistrza i prawdy narażają przyjaciół na niebezpieczeństwo, Tessa odkrywa, że połączenie miłości i kłamstw może zdeprawować nawet najczystsze serce.

Umrzeć przez miłość”
Świat Nocnych Łowców jest nam znany od czasów wydania „Miasta Kości” autorstwa Cassandry Clare. „Diabelskie maszyny” są kolejną serią osadzoną w tym świecie, jednak opowiadają historię, która wydarzyła się sto lat temu, w czasach wiktoriańskiej Anglii.
Tessa została zdradzona przez własnego brata, a teraz musi pogodzić się z tym, że nie jest ani człowiekiem, ani zwykłą Podziemną. Ponadto Clave wydało rozkaz, by ona, Sophie i Jessamine przeszły szkolenie. Ich nauczycielami zostają bracia Lightwoodowie, których ojciec z całych sił stara się odebrać Instytut Charlotte. To jeszcze nie koniec problemów – Charlotte musi odnaleźć Mortmaina, jeśli chce zachować Instytut. Pomogą jej w tym Tessa, Will i Jem, a wyniki poszukiwań zaskoczą każdego – przede wszystkim Willa, w momencie kiedy trop dotrze do jego rzekomo zmarłej rodziny. Będą łzy, będzie szok i zaskakujące odkrycia, trudne wybory i zawikłane intrygi. Będzie przygoda godna Nocnych Łowców, obiecuję!
Było wspaniałym uczuciem ponownie znaleźć się w świecie przeze mnie uwielbianym, tak bardzo znanym, ale już trochę zapomnianym. Serafickie ostrza, demoniczna ospa czy ifryty – niezwykle łatwo przypomniałam sobie wszystkie pojęcia związane ze światem Nocnych Łowców. Przyczynił się do tego oczywiście styl Cassandry Clare: bardzo lekki i przyjemny, przystępny dla Czytelnika.
Jem i Will oraz ich relacja jest przedstawiona bardzo realistycznie. To najprawdziwsi parabatai. Zwłaszcza Will, który choć szlaja się po nocach po pubach, ćpa narkotyki i jest niemiły dla wszystkich, to opiekuje się Jemem. I mimo że nie darzę Herondale'a jakąś wielką sympatią, to w tej części widać, jak bardzo się zmienił. Jema z kolei uwielbiam za charakter – na tym skończę, ponieważ mogłabym napisać długi wywód o tym, jakiż to on cudowny :)
Zakończenie jest chyba najszczęśliwszym ze wszystkich książek autorki. I mimo że wojna z mechanicznymi automatami się zbliża, a Mistrz pozostaje nieuchwytny, to mieszkańcy Instytutu dalej są w stanie cieszyć się z życia. Nawet jeśli epilog jest szczęśliwy i mamy „happy end”, ciężko jest czekać na kolejną, ostatnią już, część trylogii „Diabelskie maszyny”. Intryga dopiero się rozkręca i mam przeczucie, że trzeci tom będzie zawierał widowiskowy punkt kulminacyjny całej serii.
Tymczasem ja muszę opuścić świat Nocnych Łowców, ale wrócę do niego wraz z wydaniem „Miasta Zagubionych Dusz” lub „Mechanicznej Księżniczki”. Wrócę na pewno – Idris, Podziemni czy Przyziemni to nie rzeczy, które łatwo zapomnieć. A już zwłaszcza trudno zapomnieć o Willu i Jemie, o Tessie, o Jacie, Clary, Alecu i, oczywiście, o Magnusie. :)

czwartek, 27 września 2012

„Magiczna gondola”; Eva Völler

MAGICZNA GONDOLA, Eva Völler

Siedemnastoletnia Anna spędza wakacje w Wenecji. Podczas jednego ze spacerów jej uwagę przykuwa czerwona gondola. Dziwne. Czyż w Wenecji wszystkie gondole nie są czarne? Gdy niedługo potem Anna wraz z rodzicami ogląda paradę historycznych łodzi, zostaje wepchnięta do wody – a na pokład czerwonej gondoli wciąga ją niewiarygodnie przystojny młody mężczyzna. Zanim dziewczyna zejdzie z powrotem na pomost, powietrze nagle zacznie drżeć i świat rozpłynie się Annie przed oczami.

iPod? Nie, lusterko!”
Podróże w czasie to naprawdę szeroki temat, jeśli chodzi o pisanie książek czy nawet kręcenie filmów. Można w zasadzie uznać, że wszystkie chwyty są dozwolone, o ile czytanie czy oglądanie sprawia odbiorcy przyjemność, a całość jest dość spójna. Po Trylogii Czasu autorstwa Kerstin Gier przyszła kolej na następną książkę o podróżnikach w czasie, mianowicie – „Magiczna gondola” pióra Evy Völler.
Anna to zwyczajna, współczesna nastolatka, nudząca się na wakacjach w Wenecji. Wszystko, co robi na wczasach, to schodzenie na śniadanie do hotelowej restauracji, unikanie znajomego Mathiasa czy okazyjne chodzenie po sklepach w poszukiwaniu butów. W czasie jednej z takich wycieczek, dziewczyna znajduje sklep z maskami. Wychodzi z niego z wytargowaną od dziwnej właścicielki maską kota, a następnie udaje się z rodziną oglądać gondolę. Później wszystko dzieje się szybko. Anna wchodzi z rodziną do czerwonej gondoli, wpada do wody, potem wraca z powrotem do gondoli, aż w końcu... budzi się naga.
Żeby jeszcze leżała naga w Wenecji za jej czasów! Ale nie. Anna trafia do piętnastego wieku, gdzie zamiast „iPod” mówi się „lusterko” i nie ma żadnych latarni, tylko pochodnie. O toalecie już nie wspominając. Dziewczyna chce zrobić wszystko, by wrócić do domu, jednak to będzie niebezpieczne, nawet z pomocą tajemniczego podróżnika w czasie – Sebastiano.
Po trylogii Kerstin Gier i Cornelii Funke przekonałam się do niemieckich autorów. Po „Magicznej gondoli” Evy Völler – pokochałam ich! Świat, w który wprowadza pisarka, jest dobrze wykreowany. Podczas podróży w czasie, nawet jeśli zachowasz wspomnienia z poprzedniego życia, istnieje blokada, która nie pozwala ci wypowiadać słów nieznanych w tamtych czasach. Sprawia to, że nie można zmienić przyszłości... Nie można słowami oczywiście, ale czynami jak najbardziej – doświadczają tego i bracia Malipiero, i sama Anna.
Magiczna gondola” to jedna z tych książek, które trudno odłożyć. Owszem, zdarzają się momenty nieco nudzące Czytelnika, co nie zmienia faktu, że nie można doczekać się zakończenia. Ponadto, mocną stroną są postacie. Eva Völler postarała się, by jej bohaterowie byli realistyczni i posiadali wady i zalety. Najbardziej mi się podobało to, że Anna i Sebastiano, Klaryssa, Bart – byli ludzcy. Byli ludźmi i nie zawsze wszystko szło po ich myśli.
Jedyną wadą, która mi przeszkadzała w lekturze, było zbyt szybkie rozwinięcie pewnego wątku. Właściwie to rozumiem, że do zakochania jeden krok, strzały amora i inne serduszka z marcepanu, ale powstanie romansu między bohaterami nie miało podstaw. Moim zdaniem to była jedna jedyna niespójność w „Magicznej gondoli”. Resztę książki, przyznaję się bez bicia, czytałam pod ławką, bo naprawdę mnie wciągnęła :)
Cała książka owiana jest niesamowitą atmosferą, a klimatu towarzyszącego wydarzeniom się nie zapomina. Ucieszyło mnie, że historia Anny i Sebastiana zamknięta jest w jednym tomie i nie będzie drugiej części – co choć jest trochę smutne, cieszy mnie. Brakuje mi jednotomowych, dobrych powieści. Naprawdę brakuje.
Co mogę powiedzieć o „Magicznej gondoli”? Cudowne Włochy tworzące tło dla historii o przypadkowych podróżnikach w czasie, tajemnice i zagadki, to to, co lubię najbardziej. Trudno mi skrytykować książkę, gdyż naprawdę mi się podobała. Wrócę do niej jeszcze, żeby kolejny raz przeżyć historię w piętnastowiecznej Wenecji. Zdecydowanie polecam, głównie miłośnikom podróżników w czasie. Jest co czytać, mówię Wam! :)
I nigdy, przenigdy nie wsiadajcie do czerwonej gondoli, mając przy sobie maskę kota. Chyba że chcecie poznać przystojnego podróżnika w czasie!

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Egmont!

wtorek, 18 września 2012

„Zieleń szmaragdu”; Kerstin Gier

ZIELEŃ SZMARAGDU, Kerstin Gier

Co robi dziewczyna, której właśnie złamano serce? To proste: gada przez telefon z przyjaciółką, pochłania czekoladę i całymi dniami rozpamiętuje swoje nieszczęście. Ale Gwen – podróżniczka w czasie mimo woli – musi wziąć się w garść, chociażby po to, żeby przeżyć. Nici intrygi z przeszłości także dziś splatają się w zabójczą sieć. Złowrogi hrabia de Saint Germain jest bardzo bliski swego celu: Gwendolyn musi stanąć do walki o prawdę, miłość i własne życie.

Cena nieśmiertelności”
Nie mogłam się doczekać finalnego tomu Trylogii Czasu. Po ciekawym wprowadzeniu w „Czerwieni rubinu” i zaskakującej akcji w „Błękicie szafiru”, oczekiwałam – nie będę ukrywać – fajerwerków po „Zieleni szmaragdu”. Jak więc wygląda moja ocena na tę chwilę? Nie tego chciałam, ale jest stabilnie.
Nadchodzi dzień balu z hrabią de Saint-Germain, ale dla Gwendolyn są ważniejsze rzeczy od podróży w czasie, która może zaważyć na jej życiu. Na przykład ten nieczuły drań Gideon, który złamał jej marcepanowe – według Leslie – serce. Gwen nie ma siły ćwiczyć menueta, uczyć się o polityce czy odpowiednio trzymać wachlarz, za to urządza w swoim pokoju fontannę, ku irytacji demona Xemeriusa. Jak na złość, Charlotte na każdym kroku pokazuje swoją wyższość, denerwując dziewczynę, i w dodatku kuzynka węszy tam, gdzie nie powinna. Czy też raczej powinna, jeśliby chciała zbłaźnić się przed Strażnikami, oskarżając Gwenny chociażby o posiadanie skradzionego chronografu (a przecież wszyscy wiedzą, że chronograf ukradli Paul i Lucy, prawda?).
Gwendolyn i Gideon (wciąż będący nieczułym draniem) mają zjawić się na balu i spotkać z hrabią, którego zamiary dziewczyna zdążyła już przejrzeć. Nikt jej nie wierzy prócz Leslie, namiętnie zbierającej wszystkie informacje do segregatora. A dzień balu zbliża się nieubłaganie, więc Gwendolyn zaczyna zmieniać przyszłość na własną rękę... Żeby tylko przeżyć.
Przede wszystkim, zauważyłam zbyt duże skupienie się na Gwen i Gideonie, zamiast zająć się akcją i intrygami. W trzecim tomie Kerstin Gier często opisywała relacje między nimi, nie skupiając się na zawiłościach fabuły. Dla mnie to wada, ponieważ wcześniejsze części zdecydowanie nie były takie przepakowane wyznaniami miłości. Lecz to tylko moje zdanie, Wy możecie ocenić na plus słodką parkę podróżników.
Fabuła jednak wciąż jest wciągająca, postacie – nietuzinkowe i realistyczne, a serce z marcepanu marcepanowe. Wiele można napisać w temacie podróży w czasie i Kertin Gier idealnie to wykorzystała. W dodatku włączenie do planu Gwen Leslie i brata Gideona było strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu i dzięki częstszemu pojawianiu się Xemeriusa „Zieleń szmaragdu” nie tylko okazała się być wciągająca, ale i zabawna i pełna humoru. Styl autorki jest lekki i przyjemny, opisujący wszystko zrozumiale. Nie trzeba zbytnio wytężać mózgownicy, chyba że ktoś bardzo chce rozgryźć zagadki przed bohaterami. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że cała Trylogia Czasu to taki kurs szybkiego czytania – czytajmy szybciej i więcej, żeby się dowiedzieć, czy Gwen zalała już pokój swoimi łzami, czy Gideon naprawdę jest takim dupkiem i o co właściwie chodzi hrabi de Saint-Germain?
Czas to naprawdę interesująca rzecz. Lubię paradoksy czasowe i inne temu podobne rzeczy, a podróże w czasie uwielbiam. Dlatego czytanie całej trylogii było dla mnie wielką przyjemnością. Szczególnie chciałabym wyróżnić tutaj niesamowite umiejętności autorki – widać, że od samego początku miała rozplanowane wszystkie trzy części, czego dowodzą pewne sceny, już znane osobom, które przeczytały chociażby pierwszy tom. Uwielbiam rzeczy tego typu i chyba dzięki temu moja ocena jest tak wysoka. Oczywiście, nie tylko dlatego – ciekawa fabuła, interesujący bohaterowie, wiersze i zapiski Strażników przed każdym rozdziałem... Tym właśnie autorka podbiła moje serce. Oraz oczywiście nie zapominajmy o naszym ulubionych demonie, Xemeriusie! :)
Lubicie podróże w czasie? Romanse nie do końca skupiające się na romansowaniu? Książki osadzone nie tylko we współczesności? Macie serca z marcepanu? Jeśli tak (i jeśli nie, również), polecam Trylogię Czasu. Przeżywanie przygód wraz z Gwendolyn jest wspaniałą rozrywką, i na pewno nie można nazwać tego stratą czasu!

niedziela, 26 sierpnia 2012

„Kamienne ciało”; Cornelia Funke

KAMIENNE CIAŁO, Cornelia Funke

Jakub Reckless przez wiele lat żył po drugiej stronie lustra. Znajdował schronienie i dom w świecie, w którym nawet najposępniejsze baśnie są rzeczywistością, a zaklęcie nimfy zamienia człowieka w kamień. Wędrował przez góry i puszcze w poszukiwaniu magicznych skarbów dla cesarzy i królów. Pewnego dnia Jakub popełnił błąd i pozwolił, aby na drugą stronę lustra przeszedł również jego młodszy brat Will. Teraz ciało Willa powoli zaczyna zamieniać się w nefryt. Jakub ma bardzo mało czasu na uratowanie brata. Znalezienie lekarstwa będzie wymagało sprytu, odwagi,a wręcz szaleństwa…

Nefrytowe ciało”
Świat po drugiej stronie lustra jest rajem dla Jakuba Recklessa. Prowadzi tam życie jako łowca skarbów, szukając pantofelka Kopciuszka czy łóżka Śpiącej Królewny, dostając sowite wynagrodzenie za takie baśniowe skarby. Do swojego świata nie powraca często, woląc krainę, w której najposępniejsze baśni stają się rzeczywistością.
Jednak Jakub był nieostrożny i do świata po drugiej stronie lustra trafił też jego młodszy brat Will. Wskutek zaklęcia Czarnej Nimfy jego ciało powoli zmienia się w kamień – bardzo rzadki jak na goyla (kamiennego człowieka) nefryt. Czarna Nimfa rozkazuje natychmiast odszukać chłopca, wierząc w to, że nefryt przynosi szczęście, a Jakub wyrusza wraz z nim i jego ukochaną Klarą oraz wierną towarzyszką Lisicą do Czerwonej Nimfy, która wie, jak zdjąć zaklęcie. Ale czas powoli się kończy i Jakub musi zrobić wszystko, by jego brat stał się z powrotem zwykłym człowiekiem...
Każdy rozdział opatrzony jest wspaniałą ilustracją, oddającą nastrój powieści i tworzącą baśniowy klimat. Osobiście bardzo lubię takie dodatki, zwłaszcza – jeśli dobrze zrozumiałam – zostały one stworzone przez samą autorkę. Widać wyraźnie, że Cornelia Funke garściami czerpie inspiracje z baśni i bajek. Świat po drugiej stronie lustra nasuwa na myśl „Alicję w Krainie Czarów”, a Jakub poszukuje skarbów ze znanych nam opowieści. Jest Śpiąca Królewna i Kopciuszek, jest nieco zmodyfikowany Edward Nożycoręki, chociaż dużo bardziej krwiożerczy, jest chatka Baby Jagi i drzewo ze złotymi owocami. Taki świat wydawałby się rajem – baśnie na wyciągnięcie ręki, prawda? Jednak tak nie jest. Świat po drugiej stronie lustra jest niebezpieczny i nieprzewidywalny. Wystarczy spojrzeć, co się stało z Willem, kiedy tylko przekroczył lustro...
Język, którym posługuje się autorka, jest niezwykle barwny i idealnie oddaje nastrój baśniowej krainy. Książka naprawdę wciąga i ciężko ją odłożyć, dopóki nie dotrze się do ostatniej strony. Fabuła jednak nie jest zbyt skomplikowana – Jakub podróżuje z Lisicą, Willem i Klarą, by zdjąć klątwę, w międzyczasie walcząc z Tymi Złymi. Jego przygody są naprawdę ciekawe, zwłaszcza spotkania z niebezpiecznymi stworami. Widać wyraźnie, że Jakub jest obeznany z zasadami rządzącymi tym światem i – co tu dużo mówić – nie jest „ciapą”.
Kamienne ciało” to dobra powieść, którą przyjemnie się czyta i można się odprężyć, śledząc losy braci. Aczkolwiek nie zrobiła na mnie dużego wrażenia, takiego, jak chociażby Atramentowa Trylogia. Jestem oczarowana pomysłem na baśniową krainę i wierzę, że kolejne przygody Jakuba będą równie ciekawe, lecz nie wyczekuję tego jak na szpilkach – lecz jeśli będzie kontynuacja, z chęcią ją przeczytam. „Kamienne ciało” polecam przede wszystkim miłośnikom baśni i bajek, bo jest ich tam wiele, i oczywiście wszystkim, którym dzieła Cornelii Funke przypadły do gustu. Nie powinniście się zawieść.
Jeśli zdecydujecie się wejść do świata po drugiej stronie lustra, uprzedzam – do ostatniej kartki nie można stamtąd wyjść.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Egmont :3

wtorek, 7 sierpnia 2012

„Wyrzutki”; John Flanagan

WYRZUTKI, John Flanagan
Skandyjska trylogia Johna Flanagana rozgrywająca się w świecie znanym z bestsellerowej serii „Zwiadowcy”. W Skandii ludzie znają tylko jeden sposób na to, by młody mężczyzna stał się wojownikiem. Nastoletni chłopcy są dzieleni na grupy i wysyłani na trzymiesięczną wyprawę. Uczą się żeglarstwa, walki, taktyki, sztuki przetrwania... Drużyna przeciwko drużynie, wyzwanie za wyzwaniem. Tylko jedna grupa odniesie zwycięstwo. Hal Mikkelson, syn uznanego skandyjskiego wojownika i aralueńskiej matki, musi bardzo się postarać, by udowodnić swą wartość. Nie odziedziczył po ojcu potężnej postury i imponującej siły mięśni. Na tle współziomków wydaje się słaby, mały, niewart złamanego miedziaka... Kiedy Hal staje na czele jednej z drużyn złożonych z jemu podobnych, wyrzutków i odszczepieńców, wie, że walka o zwycięstwo będzie trudna. Zmierzy się z kwiatem skandyjskiej młodzieży, mając po swojej stronie tylko spryt, inteligencję, hart ducha oraz przyjaciół.

Czaple kontra Wilki i Rekiny”
John Flanagan zasłynął bestsellerową serią „Zwiadowcy”, liczącą już około dziesięć tomów. Choć ma ona wielu fanów i jest bardzo zachwalana, wciąż nie miałam sposobności zapoznać się z nią. Tak więc rozpoczynając lekturę „Wyrzutków” kompletnie nie znałam opisywanego świata, a Skandię kojarzyłam jedynie z opisów na tylnej okładce (tutaj dziękuję niezastąpionej Suzan za wytłumaczenie, czym jest Skandia – takiej notki nie powstydziłaby się wikipedia :3). Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale teraz, po przeczytaniu, uważam, że moje pierwsze spotkanie z twórczością Flanagana jest jak najbardziej udane.
W Skandii od dawna panuje rywalizacja Drużyn, składających się z chłopców, którzy uczą się taktyki, sztuki przetrwania czy żeglarstwa i rywalizują ze sobą o wygraną. Ta Drużyna, która wygra, bierze wszystko – szacunek mieszkańców i chwałę, broń, hełmy i możliwość pilnowania najcenniejszego artefaktu Skandii przez jedną noc. Dwójka najsilniejszych młodzieńców wybrała swoje Drużyny, a trzecia powstała z wyrzutków, odrzuconych przez skirlów Wilków i Rekinów.
Czaple mogą pochwalić się wachlarzem różnorodnych osobowości. Skirlem został Hal Mikkelson, syn skandyjskiego wojownika, poległego w walce. Nie odziedziczył po ojcu siły i imponującej postury, za sprawą aralueńskiej krwi jego matki. Z tego powodu też narażony jest na niekończące się zaczepki. Jest też potężny, silny, ale bardzo drażliwy Stig, najlepszy przyjaciel Hala. Ulf i Wulf to tacy skandyjscy Fred i George Weasleyowie, choć bardziej kłótnie niż żarty im w głowie. Ingvar przypomina bardziej niedźwiedzia z porażającą siłą, ale jest ślepy jak kret. Jesper to młody złodziejaszek o zwinnych dłoniach, na dodatek potrafi szybko biegać. Stefan za to potrafi idealnie naśladować głosy innych, a Edvin jest prawdziwym molem książkowym.
Czy Hal poprowadzi Czaple ku zwycięstwu czy raczej ku przegranej? Wilki i Rekiny to bardzo silni przeciwnicy, a jeśli Czaple przegrają, wina spadnie na Hala. Chociaż chyba gorzej być nie może. :)
Czytając „Wyrzutków” właściwie nie poczułam upływu czasu. Usiadłam, otworzyłam stronę tytułową i dopiero, kiedy zauważyłam, jak mało stron zostało do końca, spostrzegłam, że w jeden dzień przeczytałam większość książki. Przyczyną tego były litery – większe niż w przeciętnej powieści, ale oceniam to na plus. Chociaż rywalizacja Czapli, Wilków i Rekinów skończyła się zbyt szybko.
John Flanagan ma bardzo lekkie pióro, pisze prosto i zrozumiale, ale tak... fantastycznie, powiedziałabym. Bardzo czuć klimat Skandii, dużo jest napisane o Skandyjczykach – nie są społeczeństwem idealnym, wyśmiewają takich jak Hal czy Thorn. O Thornie już w ogóle zapomnieli – widzieli tylko obraz pijaka, który pewnie nadal popija po kątach. Widać wyraźnie, że autor w jakimś stopniu wzorował się na Wikingach – zwłaszcza, kiedy młodzież dostawała hełmy.
Szczególnie podobało mi się przedstawienie relacji między członkami drużyny Czapli. Na początku nie byli oni rozgarnięci i nie współpracowali, lecz Hal z duszą przywódcy poskromił nawet przypominającego niedźwiedzia Ingvara i nawet od czasu do czasu potrafi zmusić bliźniaków, by się nie kłócili. Zdecydowaną zaletą są członkowie Czapli, bardzo zróżnicowani pod względem charakteru i umiejętności. Jednak to nie oni wydali mi się najbardziej interesujący, tylko zapamiętany przez Skandyjczyków jako pijak, dawny przyjaciel ojca Hala. Thorn dał radę podnieść się z dna, w które wpadł po utracie ręki, przestał pić i nawet stał się użyteczny w gospodzie matki Hala. To nadaje mu wspaniałego realizmu i wyrazistości.
I Erak. Erak, którego imię kojarzę z tytułu „Okup za Eraka”; który okazał się dziwnym, ale naprawdę dobrym oberjarlem; który ma naprawdę dziwną fontannę. Wielki plus za niego. I za czas do dziesiątej. :)
Wyrzutków” oceniam nadzwyczaj dobrze. Pomysł na historię był niesamowicie prosty – grupka zwyczajnych nastolatków z wadami i zaletami, która rywalizować musi z Tymi Złymi, by wygrać i przestać być wyrzutkami – a John Flanagan świetnie się spisał, opisując go w lekki i wciągający sposób. Kolejny tom z pewnością wyląduje w moich rękach, ponieważ książka zakończyła się w momencie, z którego można wyciągnąć o wiele więcej przygód i wyborów niż z rywalizacji Czapli, Wilków i Rekinów. Krótko mówiąc, czuję, że „Wyrzutki” były jedynie wprowadzeniem do prawdziwej przygody bohaterów. Jeśli seria „Zwiadowcy” napisana jest w podobnym klimacie, muszę jak najszybciej się z nią zapoznać.
Myślę, że „Wyrzutki” spodobają się wielu osobom – z pewnością miłośnikom twórczości Flanagana, osobom żądnym przygód i fantastykomaniakom. :) Ze swojej strony mogę polecić tę pozycję całym sercem. Takich książek powinno być więcej.


Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Jaguar! :)

***
Ponadto, wcześniej nie było okazji, by się pochwalić... Książką. Szkolną. Z projektu. Z moim, Suzan i wieloma innymi opowiadaniami i wierszami uczniów naszego gimnazjum. Tytuł - dobrze widzicie, "Tiru riru kupka żwiru" - to efekt głupawki, o ile dobrze pamiętam. A że opiekunka projektu wzięła to na poważnie... Przynajmniej będzie wesoła pamiątka~! :)
Widzieć własne opowiadanie na papierze to bardzo miłe uczucie, ale jak się pomyśli, że ma to przeczytać ktoś inny... Brr.

 

„Błękit szafiru”; Kerstin Gier

BŁĘKIT SZAFIRU, Kerstin Gier

Błękit Szafiru to już drugi tom Trylogii czasu. Gwendolyn i Gideon zapatrzeni w siebie wrócili właśnie z początku XX wieku. Ale sprawy tylko się skomplikowały. Czy Strażnicy mają rację uznając Lucy i Paula za przestępców, czy też może mylą się w swej wierności Hrabiemu de Saint Germain? Gwendolyn jako jedyna zdaje się mieć wątpliwości. Uczucia Gideona do Gwen wystawione zostają na najpoważniejszą próbę… Podróże w czasie, niebezpieczeństwa, miłość… Trylogia czasu cię pochłonie. Czerwień Rubinu jest już dostępna. Błękit Szafiru trzymasz w dłoni. Zieleń Szmaragdu pojawi się niebawem…

Rubin krąg zamyka”
Czerwień rubinu” Kerstin Gier swego czasu podbiła rynek książkowy, a pozytywnych recenzji nie było końca. Kiedy w końcu w moich łapkach znalazła się druga część trylogii, z równie piękną i przyciągającą wzrok okładką, nie mogłam się doczekać poznania dalszych losów Gwendolyn i Gideona. Podróże w czasie to niezwykle rozległy temat i autorka miała wielkie pole do popisu, które dobrze wykorzystała. Jednakże nie zapomnijmy, że Trylogia czasu wciąż pozostaje romansem – ciekawym i wciągającym, ale jednak. A romansów jest naprawdę dużo na księgarnianych półkach.
Akcja „Błękitu szafiru” zaczyna się w momencie zakończenia pierwszej części. Gwendolyn i Gideon wracają do swoich czasów po burzliwej wyprawie do przeszłości. Po wielu instrukcjach ze strony chłopaka – nic nie mów, tylko potakuj; po prostu siedź cicho, ja będę mówił – Strażnicy przesłuchują ich z przebiegu wyprawy, podczas której pojawili się zdrajcy Lucy i Paul. Wszyscy Strażnicy wierzą w ich złe intencje, a Gwen wciąż ma wątpliwości.
Jednak dziewczyna nie ma wiele czasu na rozmyślania, bowiem w ciągu kilku dni musi nauczyć się większości rzeczy, których nauka zabrała Chalotte całe życie. Kroki menueta, etykieta, dyganie, podawanie dłoni do pocałunku, polityka, historia i fechtunek, a przede wszystkim najtrudniejsza umiejętność – posługiwanie się wachlarzem. W dodatku Gideon zaczyna ją denerwować, raz uśmiechając się szeroko i ucząc kroków tańca w ciemnej piwnicy, w towarzystwie kuzynki zielonej sofy, raz patrząc na nią z gniewnym wyrazem twarzy i rozbrajająco stwierdzając, że czuć od niej papierosy, choć miała nie wychodzić z piwnicy. Gwen albo ma przy nim nogi z waty, albo ma ochotę go porządnie walnąć. Cóż, taki już urok Gideona.
Czy Gwendolyn podoła rozmowie z hrabią de Saint-Germain? Czy nie zbłaźni się podczas soiree? Czy odkryje w końcu intencje Lucy i Paula? Na czym polega moc kruka z przepowiedni? I... czy Gideon naprawdę ją kocha?
Choć „Czerwień rubinu” czytałam dość dawno i na początku opornie szło mi przypominanie wszystkich nazwisk i członków organizacji Strażników, to w końcu ogarnęłam wszystkich bohaterów – i tych złych, i tych dobrych. Akcja obejmuje zaledwie dwa czy trzy z już niezbyt normalnego życia Gwen, nie licząc oczywiście przeskoków w czasie o kilkadziesiąt lat :). „Romans jest – ale tak naprawdę to jeszcze go nie ma” pisałam w recenzji pierwszego tomu. Teraz natomiast wątek romantyczny stał się widoczny i udokumentowany czynami już na samym początku powieści.
Nasza bohaterka dostała w „Błękicie szafiru” pupila – demona-gargulca, Xemeriusa. Choć to właściwie on przyczepił się do Gwen, ale okazał się niezwykle pomocy, bowiem niewidoczny i niesłyszalny dla wszystkich prócz niej, mógł szpiegować i Strażników, i Gideona podczas spotkań z Charlotte. I wie, co to rydykiul. Jest bohaterem drugoplanowym, ale jeśli miałabym wybrać ulubioną postać z Trylogii czasu, byłby to właśnie Xemerius. To najbardziej pozytywna postać, o której czytałam w ostatnim czasie. Jeśli na mojej drodze stanąłby taki demon, zdecydowanie zgodziłabym się na kupno kota. Kolejnego. :)
Jeśli zaś chodzi o resztę ferajny, Gwendolyn pozostała niezmieniona, autorka skoncentrowała się na Gideonie. Choć to nie on jest narratorem, można się dowiedzieć o nim więcej niż w poprzednim tomie. Bohaterowie są największą zaletą całej trylogii, tuż po pomyśle na podróże w czasie i kamieniu szlachetnym dla każdego z dwunastu podróżników. Autorka stworzyła wszystkich bardzo plastycznych i nietuzinkowych, widać również, że wiele czasu poświęciła bohaterom drugoplanowym, którzy nie robili tylko za tło dla romansu Gwen i Gideona.
Wadę zauważyłam jedną – zamiast trzech tomów, dość cienkich, by przeczytać jedną część w jeden, góra dwa dni, można by z całej trylogii stworzyć opasłe tomiszcze, które zawierałoby całą historię Gwendolyn – od samego początku, do samego końca. Niestety, w takim wypadku jednak nie powstałyby te cudowne okładki. Nie dość, że nieźle prezentują się na półce, to jeszcze przyciągają wzrok. Najbardziej lubię właśnie okładkę „Błękitu szafiru”. To oko jest nieziemskie.
Moja opinia o trylogii pozostaje niezmieniona. „Błękit szafiru” nie dość, że utrzymał poziom poprzedniego tomu, to właściwie jeszcze go podwyższył. Akcja zdecydowanie nabrała tempa i mam nadzieję, że kontynuacja i zakończenie mnie nie zawiedzie. Ale ufam Kerstin Gier, że zakończy to idealnie. Wciąż jednak nie mogę uwierzyć, że autorka pochodzi z Niemiec, bo większość książek, które uwielbiam są brytyjskie lub amerykańskie. Już nigdy, przenigdy nie wstrzymam się przed przeczytaniem książki, „bo jest niemiecka”. :)
Zdecydowanie polecam. Podróże w czasie to szalenie interesujący temat, który Kerstin Gier ciekawie ujęła. Sądzę, że wielu osobom powinno się spodobać.

niedziela, 5 sierpnia 2012

„Klątwa tygrysa”; Colleen Houck

KLĄTWA TYGRYSA, Colleen Houck
Literacki fenomen! Powieść odrzucona przez wydawców, ukochana przez setki tysięcy czytelników na całym świecie!
Magnetyczne oczy tygrysa. Pradawna klątwa, którą zdjąć może tylko ona. Namiętność silniejsza niż strach. Razem muszą stawić czoła mrocznym siłom. Czy poświęcą wszystko w imię miłości?





Biały tygrys”
Klątwa tygrysa” autorstwa Colleen Houck zainspirowana została Sagą „Zmierzch” Stephenie Meyer, a droga do jej wydania przypominała J.K. Rowling i Harry'ego Pottera. Czasem wydawcy nie chcą wydać danej książki – szczególnie po wysypie romansów paranormalnych, łudząco do siebie podobnych. Zazwyczaj autor wtedy rezygnuje, postanawia „przeczekać” pewien okres i znowu się starać, albo idzie do innego wydawnictwa. Colleen Houck jednak nie jest takim autorem – po odmowie wzięła sprawy w swoje ręce i wydała powieść własnym nakładem. I wtedy stał się cud! „Klątwa tygrysa” została bestsellerem, który choć nie odniósł sukcesu na miarę Pottera czy „Zmierzchu”, to cieszy się rzeszami fanów. Zresztą, nie dziwię się – i temu, że ma fanów, i temu, że sukces nie był znowu taki wielki.
Kelsey łapie się drobnych prac, by zarobić – i wtedy trafia do cyrku jako dwutygodniowa asystentka do wszystkiego; od przygotowywania sceny przed występami, przez sprzedawanie biletów i dmuchanie balonów, po karmienie prawdziwej cyrkowej gwiazdy: białego tygrysa Dhirena. Niedługo później dziewczyna coraz częściej odwiedza Rena (jak go nazywa) i pragnie dla niego wolności. Czyta mu i rysuje jego portrety w pamiętniku, do czasu, aż dziwny mężczyzna przedstawia dyrektorowi cyrku ofertę kupna tygrysa. Potrzebuje jednak kogoś do opieki nad nim w trakcie transportu do Indii – i pada na Kelsey. Po rozmowie ze swoimi opiekunami zgadza się i wkrótce ląduje w Indiach. Choć jest tam dziwnie i inaczej niż w Ameryce, jeździ się po „złej” stronie jezdni, a kierowcy to prawdziwi wariaci, podoba jej się... Dopóki jej kierowca nie zostawia tygrysa samego na poboczu i odjeżdża.
Okazuje się, że białym tygrysem jest tak naprawdę hinduski książę, nad którym ciąży klątwa. Kelsey jest ponoć wybranką bogini Durgi i jest w stanie uwolnić Rena i jego brata Kishana od zmiany w wielkie koty. Oczywiście dziewczyna chce pomóc braciom i wyrusza na niebezpieczną misję. Kolce z trucizną i chrząszcze w korytarzu to dopiero początek walki o człowieczeństwo Rena i Kishana.
Colleen Houck się postarała, pisząc tę książkę – to muszę przyznać. Zawarła w treści wiele hinduskich mitów, a nawet fragmenty hinduskich tekstów, co było naprawdę oryginalnym posunięciem; mitologia grecka, rzymska i egipska jest doskonale znana, a Indie przecież też mają swoje własne mity. To zdecydowanie jest pewien powiew świeżości w gatunku romansów paranormalnych.
Zauważyłam jednak parę nieścisłości – jedną z nich była sama wyprawa Kelsey do Indii. Którzy rodzice – czy też opiekunowie – puściliby córkę na inny kontynent z widzianym raz obcym mężczyzną i wielkim, groźnym białym tygrysem? Owszem, pan Kadam robi wrażenie bardzo odpowiedzialnego człowieka, któremu od razu można zaufać, ale chyba nie na tyle, by puścić córkę (choć osiemnastoletnią) z nim w podróż. Skoro już poruszyłam temat pana Kadama – jest on jedną z najlepszych postaci drugoplanowych, jakie poznałam. Widząc jego nazwisko, mimowolnie się uśmiechałam. Mam nadzieję, że w kontynuacji go nie zabraknie.
Swoistym fenomenem są dla mnie bohaterki takie jak Kelsey – nijakie. To ich wybranek musi być wampirem/wilkołakiem/elfem/jednorożcem, a one muszą być zwykłe i bardzo, bardzo przeciętne. Z jednej strony to rozumiem, bo wykorzystuje się słabość czytelniczek, które utożsamiają się z główną bohaterką, a tym samym wzrasta sprzedaż, ale... Właśnie, zawsze jest ale. Chciałabym poczytać o dziewczynie, która będzie ratowała z opresji ukochanego (tylko błagam, nie tak jak w sadze „Zmierzch”), która będzie miała super-hiper moce i będzie po prostu „twardą babką”, która nie bawi się w ceregiele. Kelsey taka nie jest (mimo że to ona w pewnym sensie ratuje Rena spod działania klątwy), i powoli zaczynam się denerwować takimi bohaterkami, które ciągle ratować musi ukochany. Oczywiście, są wyjątki!
Uwielbiam tą okładkę, przyciąga ona wzrok, a tygrys ma naprawdę magnetyczne oczy. Wręcz kusi czytelniczki (czytelników? :3), by kupić tę pozycję. Jednak uprzedzam, by nie oceniać książki po okładce, bowiem treść nie jest wysokich lotów. Lecz jeśli ktoś chce nabyć jakiś miły romansowy odmóżdżacz, zachęcam.
Klątwa tygrysa” Colleen Houck to lekka książka, w której romans i przygoda się równoważą, choć to pierwsze jest oczywiście bardziej rozbudowane. Autorka wzorowała się na sadze „Zmierzch” i wyraźnie to widać. Pozycja ta wykorzystuje znany już z dziesiątek innych podobnych pozycji schemat, ale tło w postaci Indii i tygrysów sprawia, że książkę da się czytać. Ba!, nawet można wciągnąć się w treść, głównie przez wspaniałe opisy kraju, w którym znalazła się Kelsey, i hinduskich mitów. Mnie się podobała ta podróż do złamania klątwy tygrysa. I niczym tygrys, zaczynam polowanie na drugą część. :)

niedziela, 22 lipca 2012

„Światła września”; Carlos Ruiz Zafón


ŚWIATŁA WRZEŚNIA, Carlos Ruiz Zafón

Jest rok 1936, Simone Sauvelle po śmierci męża zostaje praktycznie bez środków do życia. Dzięki pomocy sąsiada udaje jej się dostać pracę jako ochmistrzyni normandzkiej rezydencji Lazarusa Janna, wynalazcy i właściciela fabryki zabawek. Pani Sauvelle wraz z dziećmi: 14-letnią Irene i młodszym Dorianem wyjeżdża do Normandii. Podczas pierwszej wizyty u gospodarza rodzina Sauvelle zostaje oprowadzona po części domu pełnego przedziwnych mechanicznych zabawek. Dowiaduje się również o dziwnej chorobie żony Lazarusa. Po pewnym czasie Irene zaprzyjaźnia się z Hannah, kucharką wynalazcy, dzięki której poznaje Ismaela. Kiedy Hannah zostaje odnaleziona martwa, Irene i Ismael postanawiają zgłębić tajemnicę jej śmierci. Aby tego dokonać, będą musieli rozwiązać szereg zagadek związanych z Lazarusem i jego żoną.


Doppelgänger”
Zaraz po skończeniu lektury „Pałacu Północy” sięgnęłam po „Światła września”, łaknąca kolejnych tajemnic i zagadek, więcej niewyjaśnionych zdarzeń i duchów. Zafón oczywiście mnie nie zawiódł!
Normandia. Madame Sauvelle po śmierci męża przeprowadza się wraz z córką Irene i synem Dorianem do Domu na Cyplu, by pracować jako ochmistrzyni u Lazarusa Janna – fabrykanta i wynalazcy, lubującego się w tworzeniu mechanicznych zabawek. Jego rezydencja Cravenmoore to labirynt pełen mechanizmów i – jak się okazuje – demonów przeszłości.
Kiedy dochodzi do morderstwa, Irene i Ismael za wszelką cenę chcą rozwikłać, kto jest mordercą. Nie wiedzą tylko, jak niebezpieczna będzie ta misja – doppelgänger pragnie zemsty na Lazarusie Jannie i jego żonie, a oni również mogą stać się ofiarą sobowtóra. Powoli odkrywając elementy tajemnicy fabrykanta, przeżyją przygodę, której nie zapomną – niekoniecznie w pozytywnym sensie.
Carlos Ruiz Zafón podbił moje serce „Pałacem Północy”, więc czym prędzej sięgnęłam po „Światła września”, ciekawa kolejnych tajemnic, jakie można wymyślić. Nie zawiodłam się, co więcej – przekonałam ostatecznie do jego twórczości i kiedy tylko wpadnie mi w łapki książka jego autorstwa, nie zawaham się jej przeczytać. „Światła września” bardzo ciekawie przedstawiają temat doppelgängera, cienia, prześladującego swojego właściciela. To zły duch-bliźniak, czarny charakter, jakiego potrzebuje prawie każda książka. W dodatku opowieści Lazarusa przedstawiające historie jego i cienia – a były takie dwie lub trzy, choć nie do końca zawsze zgodne z prawdą – niezwykle wciągały i pomagały poukładać sobie pewne fakty.
Autor oczywiście znów zachwyca swoim warsztatem. Pisze prosto i zrozumiale, ale jednocześnie wspaniale opisuje miejsca i wydarzenia i niesamowicie dawkuje napięcie. Fabuła co prawda czasem trochę zgrzytała i czasem nawet można by powiedzieć „nudziła”, ale każdy rozdział posiadał coś ciekawego. Starałam się samodzielnie poukładać elementy zagadki i większość rzeczy odgadłam, więc rozwój wydarzeń nie do końca mnie zaskoczył. Mimo tego, czytanie „Świateł września” było przyjemnością. Szczególnie ujął mnie klimat, jaki mają jego powieści – nastrojowy i tajemniczy.
Ogromną zaletą – znów – są bohaterowie. Przyjemni i sympatyczni, dobrze zarysowani, w żadnym razie nie płascy i „żyjący”, że tak to ujmę. Irene to dorastająca dziewczyna, która jest... zwyczajna. Po prostu jest dziewczyną jakich wiele. Jej młodszy brat Dorian zaś uwielbia rysować mapy i słuchać opowieści Lazarusa Janna, które później pomogą w rozszyfrowaniu zagadki. To naprawdę bystry dzieciak. Ismael jest zapalonym żeglarzem i uwielbia pływać na swojej łodzi i pokazywać Irene uroki miejsca, w którym zamieszkała. Opowiada „straszne” historie – o wraku pirackiego statku i o światłach września – żeby zaimponować Irene. On i ona odegrają ogromną rolę w fabule.
Minusem, dla mnie, okazał się list na początku książki adresowany do Irene, do którego musiałam wracać, aby sobie przypomnieć, o czym pisał Ismael. Nie chciałam wracać na początek książki zaraz po przeczytaniu ostatniej strony, ale żeby lepiej wszystko zrozumieć, musiałam. Mały minus, ale jednak.
Urokowi i magii „Świateł września” nie sposób się oprzeć. Już okładka zachęca do przeczytania, a treść, jeśli już zacznie się czytać, nie pozwala oderwać się od opisywanej historii. Carlos Ruiz Zafón jest naprawdę znany i nie bez powodu, bowiem opisuje ciekawe historie, które mogą spodobać się każdemu. Chciał, jak pisał we wstępie, by mogli je czytać i młodzież i dorośli. Potwierdzam, że mogą, gdyż „Światła września” wcześniej czytała moja mama i ją również zachwyciły losy Irene, Ismaela i tajemnica Lazarusa Janna. Naprawdę polecam, w szczególności osobom, które cierpią na niedobór tajemnic i zagadek. I proszę Was, uważniej patrzcie na swój cień. Kiedyś może się odczepić i chcieć się na Was zemścić...
Od tej chwili zaczynam zupełnie inaczej patrzeć na mój cień :)

niedziela, 8 lipca 2012

„Pałac Północy”; Carlos Ruiz Zafón


PAŁAC PÓŁNOCY, Carlos Ruiz Zafón

Kalkuta, 1932. Ben, wychowanek sierocińca St. Patrick, skończył już 16 lat - podobnie jak jego przyjaciele, będzie musiał opuścić dom dziecka i się usamodzielnić. W dniu pożegnalnej imprezy poznaje swoją rówieśniczkę Sheere i zabiera ją do Pałacu Północy na spotkanie tajnego stowarzyszenia, które założył wraz z przyjaciółmi. Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w opowieści. Nie wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych tajemnic Kalkuty. Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa - to tylko niektóre elementy makabrycznej łamigłówki, którą przyjdzie im rozwiązać… Misja, która miała być niecodzienną przygodą, niebawem okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem.


Ognisty ptak”
Rozpoczynając lekturę „Pałacu Północy” nie znałam „Mariny” ani „Księcia mgły”, ani „Cienia wiatru”, ani nawet nie dane było mi przeczytać „Gry anioła”, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać po znanym ostatnio Carlosie Ruizie Zafónie. Często obijały mi się o uszy opinie o jego książkach – chyba nawet były to same pozytywy. Nie miałam szczególnej chęci poznania tajemnic Czarnego Miasta, ale nuda zrobiła swoje i kiedy tylko zaczęłam czytać, Kalkuta i jej mieszkańcy sprawnie wciągnęli mnie w wir pełen tajemnic i niedopowiedzeń.
W sierocińcu w Kalkucie kilkoro wychowanków zakłada Chowbar Society. Ben, Ian, Siraj, Seth, Michael, Roshan i Isobel przysięgają, że zawsze będą sobie pomagać. Jednak ostatnie spotkanie stowarzyszenia w rozpadającym się Pałacu Północy nie będzie ostatnim – Ben poznaje tajemniczą Sheere i zabiera ją na spotkanie. Warunkiem przyłączenia się do Chowbar Society jest opowiedzenie historii; Sheere więc opowiada tragiczną historię swojej rodziny i wspomina o domu swojego ojca, gdzieś tutaj, w Kalkucie. Członkowie postanawiają przedłużyć działanie stowarzyszenia, chcąc pomóc odnaleźć rodzinny dom Sheere.
Nagle wokół Bena zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Płonący pociąg pełen krzyczących dzieci, nagły wypadek dyrektora sierocińca St. Patrick, mrożąca krew w żyłach historia stająca się rzeczywistością. Ognista zjawa, która chce się zemścić. To jedynie najważniejsze elementy układanki, która miała być ostatnią przygodą Chowbar Society, a stała się niesamowicie niebezpiecznym wyzwaniem.
Przede wszystkim muszę przyznać, że brakowało mi takich przygodowych książek, gdzie nie romans i nie stworzenia takie jak wampiry czy wilkołaki są na pierwszym planie. „Pałac Północy” naprawdę wciągnął mnie w swój pełen tajemnic świat, a Chowbar Society ujęło różnorodnością członków. Każdy z nich miał swoją „chwilę sławy”, Ben, Ian i Sheere nie zepchnęli reszty na margines. Zagadka, którą mieli rozwiązać, również była interesująca, choć jeśliby się trochę pomyślało, jej część można by łatwo odszyfrować.
Styl pisania Zafóna bardzo przypadł mi do gustu. Wszystko opisane było lekko i zwięźle, ale z wspaniałymi opisami miasta, Pałacu Północy czy domu inżyniera. Autor odpowiednio dawkował napięcie i stopniowo odsłaniał rozwiązanie tajemnicy. Nagłe zwroty akcji nie pozwalały przerwać czytania – ciągle działo się coś ciekawego, ciągle pojawiały się nowe elementy układanki.
Autor na początku umieścił notkę, że chciał napisać książkę zarówno dla młodzieży, jak i dorosłych. „Pałac północy” rzeczywiście może być przeznaczony dla starszych osób, chociaż wydany jest w dziale literatury młodzieżowej. Kiedy ja piszę tę recenzję, moja mama właśnie poznaje Bena i resztę i jest naprawdę oczarowana – czyli rzeczywiście jest to książka dla każdego.
Śledzenie przygód Bena i reszty było dla mnie czystą przyjemnością. Jednak „Pałac Północy” nie stał się dla mnie książką, którą zapamiętam na bardzo długo; to był jedynie miło spędzony czas na świetnej, choć niebezpiecznej przygodzie Chowbar Society. Cóż, może i nie będę pamiętała tej pozycji, ale już autora na pewno – poluję na dzieła Carlosa Ruiza Zafóna w bibliotece i chce jak najszybciej poznać kolejne przygody i tajemnice spod jego pióra. Zachęcam wszystkich do jego twórczości, bo naprawdę warto i czas przeznaczony na czytanie z pewnością nie będzie stracony!
Polecam wszystkim poszukiwaczom przygód, a tymczasem ja zagłębiam się w „Światła września” :)