piątek, 3 kwietnia 2015

Moriarty | Anthony Horowitz


Pamiętam, że poprzednią powieść Anthony'ego Horowitza, Dom Jedwabny, odebrałam średnio. Akcja bywała momentami nudna i brakowało specyficznego dla spraw Holmesa klimatu, mimo że to byłaby dobra powieść detektywistyczna, gdyby nie fakt, że o Sherlocku Holmesie nikt nie umie pisać tak, jak sir Arthur Conan Doyle. To sprawiło, że do Moriarty'ego nie podchodziłam tak entuzjastycznie, jednak właśnie takie nastawienie, wydaje mi się, sprawiło, że odebrałam powieść dużo, dużo lepiej.

Wszyscy wiemy, co się stało nad wodospadem Reichenbach - zarówno Sherlock Holmes, jak i profesor James Moriarty przepadli po walce nad wodospadem. Sprawy Holmesa kręciły się jedynie wokół Wielkiej Brytanii i to tamten przestępczy świat dane było nam poznać. Moriarty jednak zaczyna mieszać do tego przestępców Stanów Zjednoczonych, których zachowanie jest dużo bardziej nakierowane na rozlanie krwi - lubują się w okrucieństwie, a na ich czele stoi Clarence Devereux. Duet prowadzący sprawę dotyczącą śmierci Moriarty'ego i jego powiązań z Devereux, w którego skład wchodzi inspektor Scotland Yardu Athelney Jones i przedstawiający się jako Frederick Chase detektyw Agencji Detektywistycznej Pinkertona, rozpoczyna śledztwo, które odkryje, jak bardzo zagraniczni przestępcy zaingerowali w brytyjski półświatek.

Myślę, że Moriarty robi największe wrażenie podczas drugiego czytania - coś jak drugie oglądanie Fight Clubu czy Szóstego zmysłu. Był suspens, było zaskoczenie, był diametralny, całkowicie nieoczekiwany zwrot akcji, który dosłownie wbijał w fotel. Odniosłam wrażenie, że Horowitz bardziej przyłożył się do tej powieści i porzuciwszy sterowanie Sherlockiem Holmesem, wciąż obecnym duchem na każdej stronie książki, dużo lepiej skonstruował fabułę i prowadził bohaterów - Athelney Jones co prawda jest znany z opowiadań Doyle'a, jednak jako postać, na którą nie zwraca się szczególnej uwagi, wspomniana zaledwie parę razy w kompromitujących dla niego okolicznościach. Wyciągnięcie Jonesa z tła i stworzenie z niego pełnokrwistego bohatera, kogoś z rodziną, z przeszłością, z celem w życiu, wyszło Horowitzowi doskonale.

Mogę polecić zabawienie się w detektywa i zbieranie wskazówek odnośnie punktu kulminacyjnego powieści, bo to świetna zabawa próbować rozszyfrować zagadkę i odnaleźć głównego złego przed następcami Holmesa i Watsona, którzy tworzą tak samo zgrany duet. Ich droga od wodospadu Reichenbach do Clarence'a Devereux jest niesamowicie emocjonująca, choć próżno szukać w dziewiętnastowiecznym Londynie poszukiwań niczym z filmów akcji, gdzie wybuchy i strzelaniny są na porządku dziennym. Choć i w Moriartym ludzi martwych od postrzałów i wybuchów nie brak, oczywiście.

Moriarty Anthony'ego Horowitza okazał się bardzo przyjemnym zaskoczeniem po średnim Domu Jedwabnym. Zarówno kreacja postaci, nad którą nie ciążyło dopasowanie do kreacji Doyle'a, jak i fabuła, która wciągała od pierwszych stron i roztaczała klimat może nie taki sam jak opowiadania o Holmesie, ale bardzo, bardzo podobny. Gdyby narratorem nie był Frederick Chase, ale doktor John Watson, miałabym trudną zagwozdkę, czy tę powieść napisał sir Arthur Conan Doyle, czy ktoś inny. Podsumowując, mogę z przyjemnością stwierdzić, że poziom prozy Anthony'ego Horowitza skoczył kilka stopni w górę, a Moriarty wbił mnie w fotel mniej więcej w połowie i trzymał w takiej pozycji do samiutkiego końca.

Nic, tylko czytać!


Za powieść dziękuję Domu Wydawniczemu Rebis!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...