wtorek, 23 grudnia 2014

The perks of being wallflower




Nigdy nie przepadałam za opowieściami o zwyczajnym, ale w pewien sposób idealnym życiu nastolatków. Filmy i powieści obyczajowe rzadko do mnie trafiały. Nie lubię oglądać idealnej młodzieży, której problemy i tak się rozwiążą, a oni będą żyć długo i szczęśliwie. A potem obejrzałam film Charlie, znany też pod tytułem The perks of being wallflower.

Pierwszy dzień w liceum dla Charliego (Logan Lerman) jest drogą przez mękę. Ani siostra, ani dawni znajomi nie zamierzają ułatwić mu tego dnia, więc chłopak spędza przerwy samotnie, a na lekcjach pozostaje bierny. Do czasu aż poznaje Patricka (Ezra Miller) i Sam (Emma Watson), którzy pokazują mu, czym jest przyjaźń i pierwsza miłość...

Problemy nastolatków w amerykańskich filmach zawsze były dla mnie nieco odległe. Matka, która przyłapała córkę w łóżku ze swoim facetem, narkotyki i uzależnienie od nich, dzikie imprezy, w czasie których setki osób niszczą dom, a auto trafia do basenu... To nie jest mój świat. A Charlie... Charlie opowiada o czymś zupełnie innym. O przyjaźni, o przystosowywaniu się do nowych warunków, o potrzebie zrozumienia i problemach bardzo, wydawałoby się, trywialnych, jak pierwsza miłość czy kłótnie między przyjaciółmi. Każdy z nas przeżył takie epizody, albo je dopiero przeżyje.


Możliwe, że zbyt biorę ten film do siebie. Idąc do liceum podobnie jak Charlie panicznie bałam się być na marginesie, siedzieć samemu na korytarzach i nie udzielać się, a tymczasem – ponownie jak on – poznałam takich swoich Sam i Patricka. Mam o tyle dobrze, że jesteśmy w jednej klasie. Charlie natomiast musi radzić sobie z wyjazdem swoich przyjaciół na studia. To właśnie wystawia ich przyjaźń na próbę, ale Sam i Patrick nie mają zaburzeń jak Charlie, a u niego taka próba może zakończyć się tragicznie.

Z pewnością nie jestem odpowiednią osobą do oceniania aktorów, ale nie potrafię nie wspomnieć o trójce protagonistów, którzy na zmianę kradli sobie moją uwagę. Logan Lerman i Emma Watson – czyli Percy Jackson i Hermiona Granger – to dobrzy aktorzy i można być pewnym, że nie zniszczą swoich ról. Całkowicie nowym odkryciem okazał się dla mnie Ezra Miller, o sympatycznej aparycji, który dostawszy niezwykle trudną rolę (bo nie ukrywajmy, zagrać homoseksualistę nie jest łatwo), nie tylko odegrał ją fenomenalnie, ale skradał też każdą scenę, w której się pojawiał.


The perks of being wallflower (zdecydowanie preferuję oryginalny tytuł) to prosta historia prostych młodych ludzi. Nie ma nic skomplikowanego w rozstaniach, miłostkach i problemach rodzinnych, prawda? Tymczasem między jednym a drugim zdaniem, między jedną a drugą składanką muzyczną, kryje się coś więcej. Miałam skojarzenie z Gwiazd naszych wina, bo to również film (i książka) o nastolatkach i w dodatku prosta historia (pomijając wątek raka, dla mnie był on nietypowy, bo nigdy o tej chorobie nie czytałam). On się zakochuje w niej, ona w nim, jakiej głębi tutaj szukać? Jak widać – ogromnej.

Takie proste historie, ale dobrze napisane i nakręcone, działają lepiej niż wszystkie pseudofilozoficzne filmy razem wzięte. Obejrzałam ponad półtoragodzinny film o chłopaku, który znajduje przyjaciół, a potem się z nimi żegna, ale w międzyczasie płakałam, śmiałam się i nie byłam w stanie oderwać wzroku od ekranu. Było w tym właśnie coś więcej. The perks od being wallflower to film, który można obejrzeć przypadkiem, a potem nagle przeżyć katharsis. Nie sposób o nim zapomnieć. Pojawia się tam też świąteczna atmosfera, więc czemu by nie obejrzeć go w te Święta?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...