sobota, 11 października 2014

Skald. Kowal słów, tom 1 | Łukasz Malinowski


Pamiętacie Ainara Skalda? Ten wędrowiec a to ułoży ładny poemat, a to powybija parę osób, które przypadkiem stanęły mu na drodze. Jego sława wyprzedziła już jego samego. I to chyba jest największy problem kowala słów - problem, który pociąga za sobą wiele innych, często poważniejszych. Ale kimże byłby Skald bez kłopotów?

Karmicielu kruków Ainar wplątał się w spore kłopoty i teraz znają go wszędzie jako banitę. Schronienia od swojej popularności szuka na Wschodzie. Jednak i tam go nie znajduje, bo zaraz jest porwany przez Alego Czarnego Berserka, który działa na rozkaz kagana Tirusa Wielkiego. Ainar dostaje ofertę nie do odrzucenia - musi zdobyć Tirusowi Wielkiemu (ale wielkiemu tylko umysłem) małżonkę. I to nie byle jaką dziewoję, ale córkę samego Kola Małego, Ingigerd o złotych włosach! 

Ainar, chciwy srebra i lubiący mieć swoją głowę na karku, a nie nabitą na pal, zgadza się wziąć udział w trzech próbach Kola Małego i przywieść Tirusowi żonę. W drużynie ma trzech szaleńców i tchórzliwego łucznika, a potem jeszcze rudą dziewkę na dokładkę. Z pewnością będzie to... ciekawa wyprawa.

Pierwszy tom był dobry. Nie zachwycał szczególnie, ale czytało się dość przyjemnie, a końcówkę wspominam nad wyraz sympatycznie; wtedy dopiero fabuła nareszcie nabrała tego charakterystycznego, fantastycznego klimatu prawdziwego fantasy z krwi i kości. Żywiłam nadzieję, że Kowal słów będzie w całości tak wciągający... i był.

Wpływa na to z pewnością zwiększenie liczby głównych bohaterów. W Karmicielu kruków śledziliśmy przede wszystkim Skalda i to on był trzonem całej fabuły. Teraz, kiedy pojawili się Ali Czarny Berserk, Alosza, Haukrhedin (najoryginalniejsza, najdziwniejsza postać w całej książce) fabuła nabrała kolorów. Łukasz Malinowski nie poprzestał na jednym wątku - wędrówce po wspomnianą złotowłosą, ale dał rozwinąć skrzydła mniej ważnym od Ainara postaciom, przykładowo Alemu, którego historię poznajemy dość szczegółowo.

Większa ilość bohaterów i większa ilość wątków pobocznych składa się na jeszcze lepszą powieść. O ile Karmiciel kruków spodobałby się jedynie miłośnikom typowego fantasy, o tyle Kowal słów dobrze nadawałby się na pierwsze zetknięcie z gatunkiem. Obie części są ze sobą powiązane jedynie osobą Ainara Skalda i paroma, dosłownie kilkoma nawiązaniami. Według mnie nie trzeba traktować ich jako części jednego cyklu, ale raczej opowiadania, różne historie z życia Skalda. Nie trzeba się więc martwić kolejnością,  tylko będąc sceptycznie nastawionym do cyklu Łukasza Malinowskiego, od razu sięgnąć po Kowala słów, a potem resztę. Nic nie stracicie, a i nie zrazicie się od początku.

Kowal słów nie jest już naszpikowany przypisami, przez co łatwiej mi się czytało. Ogólnie rzec biorąc, dużo łatwiej mi było wgryźć się w fabułę niż w pierwszej części. Styl przestał być tak ciężki, a tempo akcji nieco przyspieszyło - a to ogromna zaleta dla kogoś tak niecierpliwego jak ja. Mniej było o skandynawskiej mitologii, a więcej przygody, wydarzeń, walki; ciągle coś się działo. Na końcu znajduje się słowniczek dla ciekawskich ze wszystkimi dziwnymi nazwami i imionami. Nie trzeba do niego zaglądać podczas lektury, bo z kontekstu da się wywnioskować, co jest czym, mimo to jednak jest dobrym pomysłem.

Ze swojej strony polecam nie tylko czytelnikom jedzącym fantasy na śniadanie, ale i po prostu wszystkim zaciekawionym tą pozycją. 

Za książkę dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica. :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...