Pamiętacie Ainara Skalda? Ten wędrowiec a to ułoży ładny poemat, a to powybija parę osób, które przypadkiem stanęły mu na drodze. Jego sława wyprzedziła już jego samego. I to chyba jest największy problem kowala słów - problem, który pociąga za sobą wiele innych, często poważniejszych. Ale kimże byłby Skald bez kłopotów?
W Karmicielu kruków Ainar wplątał się w spore kłopoty i teraz znają
go wszędzie jako banitę. Schronienia od swojej popularności szuka
na Wschodzie. Jednak i tam go nie znajduje, bo zaraz jest porwany
przez Alego Czarnego Berserka, który działa na rozkaz kagana Tirusa
Wielkiego. Ainar dostaje ofertę nie do odrzucenia - musi zdobyć
Tirusowi Wielkiemu (ale wielkiemu tylko umysłem) małżonkę. I to
nie byle jaką dziewoję, ale córkę samego Kola Małego, Ingigerd o
złotych włosach!
Ainar,
chciwy srebra i lubiący mieć swoją głowę na karku, a nie nabitą
na pal, zgadza się wziąć udział w trzech próbach Kola Małego i
przywieść Tirusowi żonę. W drużynie ma trzech szaleńców i tchórzliwego łucznika, a potem jeszcze rudą dziewkę na dokładkę.
Z pewnością będzie to... ciekawa wyprawa.
Pierwszy
tom był dobry. Nie zachwycał szczególnie, ale czytało się dość
przyjemnie, a końcówkę wspominam nad wyraz sympatycznie; wtedy
dopiero fabuła nareszcie nabrała tego charakterystycznego,
fantastycznego klimatu prawdziwego fantasy z krwi i kości. Żywiłam
nadzieję, że Kowal słów będzie w całości tak wciągający... i
był.
Wpływa
na to z pewnością zwiększenie liczby głównych bohaterów.
W Karmicielu kruków śledziliśmy przede wszystkim
Skalda i to on był trzonem całej fabuły. Teraz, kiedy pojawili się
Ali Czarny Berserk, Alosza, Haukrhedin (najoryginalniejsza,
najdziwniejsza postać w całej książce) fabuła nabrała kolorów.
Łukasz Malinowski nie poprzestał na jednym wątku - wędrówce po
wspomnianą złotowłosą, ale dał rozwinąć skrzydła mniej ważnym
od Ainara postaciom, przykładowo Alemu, którego historię poznajemy
dość szczegółowo.
Większa
ilość bohaterów i większa ilość wątków pobocznych składa się
na jeszcze lepszą powieść. O ile Karmiciel
kruków spodobałby się jedynie miłośnikom typowego
fantasy, o tyle Kowal słów dobrze nadawałby się
na pierwsze zetknięcie z gatunkiem. Obie części są ze sobą
powiązane jedynie osobą Ainara Skalda i paroma, dosłownie kilkoma
nawiązaniami. Według mnie nie trzeba traktować ich jako części
jednego cyklu, ale raczej opowiadania, różne historie z życia
Skalda. Nie trzeba się więc martwić kolejnością, tylko
będąc sceptycznie nastawionym do cyklu Łukasza Malinowskiego, od
razu sięgnąć po Kowala słów, a potem resztę. Nic nie stracicie, a i nie zrazicie się od początku.
Kowal
słów nie jest już naszpikowany przypisami, przez co
łatwiej mi się czytało. Ogólnie rzec biorąc, dużo łatwiej mi
było wgryźć się w fabułę niż w pierwszej części. Styl
przestał być tak ciężki, a tempo akcji nieco przyspieszyło - a
to ogromna zaleta dla kogoś tak niecierpliwego jak ja. Mniej było o skandynawskiej mitologii, a więcej przygody, wydarzeń, walki;
ciągle coś się działo. Na końcu znajduje się słowniczek dla
ciekawskich ze wszystkimi dziwnymi nazwami i imionami. Nie trzeba do
niego zaglądać podczas lektury, bo z kontekstu da się
wywnioskować, co jest czym, mimo to jednak jest dobrym pomysłem.
Ze
swojej strony polecam nie tylko czytelnikom jedzącym fantasy na
śniadanie, ale i po prostu wszystkim zaciekawionym tą pozycją.
Za książkę dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz