niedziela, 26 października 2014

Krew Olimpu | Rick Riordan


Emocje. Cały wachlarz emocji, podniecenie towarzyszące zdobyciu upragnionego łupu, niekończąca się ciekawość, sprzeczne uczucia - i to wszystko z powodu jednej powieści, która całkiem niedawno miała premierę. Czułam się jak narkoman, który po odwyku znów bierze swoją działkę. Pragnęłam, jak najszybciej zabrać się za Krew Olimpu Ricka Riordana. Paradoksalnie, nie chciałam jej też przeczytać - bo to by oznaczało pożegnanie.

Gaja powstaje. Przepowiednia zaczyna się spełniać. Herosi muszą połączyć siły obu wrogo do siebie nastawionych obozów, by ją pokonać, ale stosunki Greków i Rzymian nigdy nie układały się dobrze. Poleje się krew, pojawią się ofiary. Jednak to ich nie powstrzyma przed ratowaniem swoich Obozów... swoich domów.

Otwierając Krew Olimpu i mając przed sobą perspektywę kilkugodzinnego leżenia z książką w łóżku, czułam się jakbym wracała do dobrze znanego mi domu. Może nie najbezpieczniejszego - wszak w czasie powstawania Gai potworów pojawiło się w bród - ale najlepszego. Rick Riordan nie pisze po prostu powieści, on tworzy odrębny świat, w którym można się zatracić, zapomnieć o rzeczywistości i na kilka godzin stać się herosem biorącym udział w ratowaniu świata. To coś nieprawdopodobnego, jak zwykłe książki stają się częścią nas.

Nie wiem, w którym momencie historia kilkorga herosów rozrosła się do całego gigantycznego uniwersum ani kiedy ja przepadłam w niej na zawsze, kiedy zżyłam się z nią do tego stopnia, że zapomniałam o pewnym drobnym fakcie: każda historia musi mieć zakończenie. Riordan w ostatnim tomie Olimpijskich Herosów daje popis swojej niekończącej się wyobraźni, rzucając bohaterom więcej kłód pod nogi niż w poprzednich tomach razem wziętych. Tym samym, zapewnia nieustającą rozrywkę i zmusza do przewrócenia strony i nieodrywania wzroku od kartek, na których rozgrywa się finałowa bitwa, już od dedykacji, aż po ostatnie zdanie ostatniego rozdziału.

Przez poprzednie tomy wszystko - humor, akcja, problemy, emocje - kumulowało się, a teraz wybuchło. Krew Olimpu nie zawiedzie żadnego fana Riordana, bo to jego opowieść, najlepsza, najciekawsza, najbardziej emocjonująca. Dokończone zostają frapujące wątki, i to w sposób chyba najlepszy i najbardziej do Ricka - chyba mogę mu mówić Rick po tym wszystkim, co przez niego przeżyłam? - pasujący. Podobało mi się, jak bohaterowie dorastali przez wszystkie tomy i teraz udowadniają swoją dojrzałość i gotowość poświęcenia się dla sprawy.

W swoich seriach Rick pokazał, że nie ważne kim jesteś i jak bardzo los jest przeciw tobie; wciąż możesz być kimś wielkim, herosem. Nieważne, czy jesteś dzieckiem uwielbianego Hermesa czy budzącego strach Hadesa, z pewnością znajdziesz przyjaciół i dasz sobie radę ze wszystkim, ale musisz tego chcieć. To mogą być zwykłe, przygodowe powieści. Ale to może być coś więcej niż powieści. Część życia. Jak Harry Potter.

Nie brak w Krwi Olimpu riordanowskiego humoru obecnego w jego każdej historii, chociaż klimat stał się nieco poważniejszy. Tym, co było zaskakujące, są narracje - mimo trzecioosobowego narratora, śledzimy w każdym rozdziale jednego bohatera, jak zawsze, ale tym razem ci bohaterowie nieco się zmienili. Poznać głębiej możemy Leona, Piper, enigmatyczną Reynę i... Nico. Mojego kochanego, ulubionego, jedynego w swoim rodzaju Nico. Bałam się, bo z powodu jego zawirowań miłosnych, jeden błąd i cała postać ległaby w gruzach. Nie legła. Rick, dostajesz za to ode mnie wieniec laurowy. Zasłużyłeś. Nikiem, Reyną i Piper. I Leonem.

Krwi Olimpu nie chciałam kończyć, gdyż jak wspomniałam, oznaczałoby to pożegnanie z najdzielniejszymi herosami obu Obozów, a ja tak bardzo zżyłam się z bohaterami powieści, że rozstanie i powiedzenie sobie sayonara złamałoby mi serce. I złamało, w momencie, kiedy przeczytałam ostatnie słowa. Kiedy usilnie próbowałam znaleźć cokolwiek za słownikiem, jakiś rozdział, opowiadanie - nic. Krew Olimpu była najlepszym zakończeniem serii, jakie dane mi było przeczytać. Słodko-gorzkie, nie lukrowe, nieco patetyczne, ale nie przesadzone. Takie powinny być zakończenia. To dodatkowo daje nadzieję na ciąg dalszy, który nie istnieje - ale istnieć może.

Krew Olimpu mnie zniszczyła i poskładała na nowo. Czyżby Riordan nauczył się tego od Greena? Byłam zachwycona i zrozpaczona. Pisałam się na przygodę, nie na jej koniec.

Pożegnanie z herosami Obozu Herosów i Obozu Jupiter było bolesne tylko dlatego, że wielką niewiadomą jest, czy Riordan na dobre zakończył przygody Percy'ego Jacksona i jego powiększającej się spółki. Chodzą pogłoski, że będzie kolejna seria będąca połączeniem Kronik Rodu Kane i Percy'ego Jacksona; wiernie czekam na więcej informacji. Riordan jest świetnym pisarzem i opowiadaczem i nawet już kiedy będzie (co nieprawdopodobne, ale...) pisał w kółko o tym samym, będę go czytała. Jego powieści to część mnie. Na zawsze.

Wujku Ricku, nie przestawaj pisać. Błagam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...