Emocje. Cały wachlarz emocji, podniecenie towarzyszące zdobyciu upragnionego łupu, niekończąca się ciekawość, sprzeczne uczucia - i to wszystko z powodu jednej powieści, która całkiem niedawno miała premierę. Czułam się jak narkoman, który po odwyku znów bierze swoją działkę. Pragnęłam, jak najszybciej zabrać się za Krew Olimpu Ricka Riordana. Paradoksalnie, nie chciałam jej też przeczytać - bo to by oznaczało pożegnanie.
Gaja
powstaje. Przepowiednia zaczyna się spełniać. Herosi muszą
połączyć siły obu wrogo do siebie nastawionych obozów, by ją
pokonać, ale stosunki Greków i Rzymian nigdy nie układały się
dobrze. Poleje się krew, pojawią się ofiary. Jednak to ich nie
powstrzyma przed ratowaniem swoich Obozów... swoich domów.
Otwierając Krew
Olimpu i mając przed sobą perspektywę kilkugodzinnego
leżenia z książką w łóżku, czułam się jakbym wracała do
dobrze znanego mi domu. Może nie najbezpieczniejszego - wszak w
czasie powstawania Gai potworów pojawiło się w bród - ale
najlepszego. Rick Riordan nie pisze po prostu powieści, on tworzy
odrębny świat, w którym można się zatracić, zapomnieć o
rzeczywistości i na kilka godzin stać się herosem biorącym udział
w ratowaniu świata. To coś nieprawdopodobnego, jak zwykłe książki
stają się częścią nas.
Nie
wiem, w którym momencie historia kilkorga herosów rozrosła się do
całego gigantycznego uniwersum ani kiedy ja przepadłam w niej na
zawsze, kiedy zżyłam się z nią do tego stopnia, że zapomniałam
o pewnym drobnym fakcie: każda historia musi mieć zakończenie.
Riordan w ostatnim tomie Olimpijskich Herosów daje popis swojej
niekończącej się wyobraźni, rzucając bohaterom więcej kłód
pod nogi niż w poprzednich tomach razem wziętych. Tym samym,
zapewnia nieustającą rozrywkę i zmusza do przewrócenia strony i
nieodrywania wzroku od kartek, na których rozgrywa się finałowa
bitwa, już od dedykacji, aż po ostatnie zdanie ostatniego
rozdziału.
Przez
poprzednie tomy wszystko - humor, akcja, problemy, emocje -
kumulowało się, a teraz wybuchło. Krew Olimpu nie zawiedzie
żadnego fana Riordana, bo to jego opowieść, najlepsza,
najciekawsza, najbardziej emocjonująca. Dokończone zostają
frapujące wątki, i to w sposób chyba najlepszy i najbardziej do
Ricka - chyba mogę mu mówić Rick po tym wszystkim, co przez niego
przeżyłam? - pasujący. Podobało mi się, jak bohaterowie
dorastali przez wszystkie tomy i teraz udowadniają swoją dojrzałość
i gotowość poświęcenia się dla sprawy.
W
swoich seriach Rick pokazał, że nie ważne kim jesteś i jak bardzo
los jest przeciw tobie; wciąż możesz być kimś wielkim, herosem.
Nieważne, czy jesteś dzieckiem uwielbianego Hermesa czy budzącego
strach Hadesa, z pewnością znajdziesz przyjaciół i dasz sobie
radę ze wszystkim, ale musisz tego chcieć. To mogą być zwykłe,
przygodowe powieści. Ale to może być coś więcej niż powieści.
Część życia. Jak Harry Potter.
Nie
brak w Krwi Olimpu riordanowskiego humoru obecnego w jego każdej
historii, chociaż klimat stał się nieco poważniejszy. Tym, co
było zaskakujące, są narracje - mimo trzecioosobowego narratora,
śledzimy w każdym rozdziale jednego bohatera, jak zawsze, ale tym
razem ci bohaterowie nieco się zmienili. Poznać głębiej możemy
Leona, Piper, enigmatyczną Reynę i... Nico. Mojego kochanego,
ulubionego, jedynego w swoim rodzaju Nico. Bałam się, bo z powodu
jego zawirowań miłosnych, jeden błąd i cała postać ległaby w
gruzach. Nie legła. Rick, dostajesz za to ode mnie wieniec laurowy.
Zasłużyłeś. Nikiem, Reyną i Piper. I Leonem.
Krwi
Olimpu nie chciałam kończyć, gdyż jak wspomniałam,
oznaczałoby to pożegnanie z najdzielniejszymi herosami obu Obozów,
a ja tak bardzo zżyłam się z bohaterami powieści, że rozstanie i powiedzenie sobie sayonara złamałoby mi serce. I
złamało, w momencie, kiedy przeczytałam ostatnie słowa. Kiedy
usilnie próbowałam znaleźć cokolwiek za słownikiem, jakiś
rozdział, opowiadanie - nic. Krew Olimpu była
najlepszym zakończeniem serii, jakie dane mi było przeczytać.
Słodko-gorzkie, nie lukrowe, nieco patetyczne, ale nie przesadzone.
Takie powinny być zakończenia. To dodatkowo daje nadzieję na ciąg
dalszy, który nie istnieje - ale istnieć może.
Krew
Olimpu mnie zniszczyła i poskładała na nowo. Czyżby Riordan
nauczył się tego od Greena? Byłam zachwycona i zrozpaczona.
Pisałam się na przygodę, nie na jej koniec.
Pożegnanie
z herosami Obozu Herosów i Obozu Jupiter było bolesne tylko
dlatego, że wielką niewiadomą jest, czy Riordan na dobre zakończył
przygody Percy'ego Jacksona i jego powiększającej się spółki.
Chodzą pogłoski, że będzie kolejna seria będąca połączeniem
Kronik Rodu Kane i Percy'ego Jacksona; wiernie czekam na więcej
informacji. Riordan jest świetnym pisarzem i opowiadaczem i nawet
już kiedy będzie (co nieprawdopodobne, ale...) pisał w kółko o
tym samym, będę go czytała. Jego powieści to część mnie. Na
zawsze.
Wujku
Ricku, nie przestawaj pisać. Błagam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz