niedziela, 19 października 2014

Klątwa Wendigo | Rick Yancey


Wendigo - wielkie człekopodobne ponadnaturalne stworzenie (lub duch) zamieszkujące rzekomo lasy w Quebeku i północnej części Stanów Zjednoczonych, będące częścią mitologii Indian z plemion Algonkinów. Wendigo powstaje z człowieka odrzuconego przez ukochaną osobę. W czasie dnia posiada ludzką postać i atakuje ludzi, którzy mają z tą osobą coś wspólnego, np. grupę krwi. Według wierzeń Wendigo wyrywa serca swym ofiarom, a sam ma serce z lodu. Boi się jedynie ognia, który może go zabić, roztapiając jego serce.

Brzmi przerażająco, prawda? I trochę... nieprawdopodobnie. Takiego zdania jest również doktor Pellinore Warthrop, który na wieść o wyjeździe swojego dawnego przyjaciela Johna Chandlera w poszukiwaniu legendarnego stwora, zachowuje swój codzienny sceptyzm. Will Henry, dwunastoletni asystent doktora, który przybliża nam jego życie i profesję, jest za to zdziwiony widokiem kobiety, Muriel Chandler, w domu Warhtropa. Obrzydliwe monstra są tam codziennym zjawiskiem, ale kobieta? To ci dopiero niespodzianka.

Ze względu na dawną przyjaźń, doktor wyrusza na poszukiwanie Chandlera, z wiernym i nieodzownym Willem Henrym u boku. Według indiańskich wierzeń, Chandler jest opętany przez outiko - tudzież wendigo - i musi zostać zabity. Warthrop nie wierzy w te gusła, ale kiedy potwór wychodzi na rzeź, musi uwierzyć. I go pokonać.

Rick Yancey stara się stylizować powieść na coś, co wydarzyło się naprawdę i zostało opisane w dziennikach Willa Henry'ego, a on jest tylko przekaźnikiem. Dla kogoś w moim wieku to nieudolne próby wmówienia, że takie dziwy miały miejsce naprawdę, ale młodszych czytelników taki zabieg może poruszyć, zasiać zwątpienie w fikcyjność przedstawionych zdarzeń.

Klątwa Wendigo nie nudzi, pomimo tak naprawdę dość wolno rozwijającej się akcji. Spora część powieści poświęcona jest podróży Pellinore'a Warthropa i Willa Henry'ego, wiele miejsca zajmuje również sympozjum monstrumologów. To wydarzenia, których akcja nie jest porywająca, chociaż parę zaskoczeń się pojawia. Tak naprawdę sama pogoń za wendigo jest najkrótszym, ale i najciekawszym i najszybciej poprowadzonym wątkiem w powieści. Całość sprawia wrażenie, jakby była nowelą - ale zawiązanie akcji jest bardzo długie, punkt kulminacyjny trwa również dłużej. I Klątwa Wendigo jest bardzo obszerna, pomimo kieszonkowego formatu.

Pellinore Warthrop przypominał mi miejscami Sherlocka Holmesa - tak samo wyalienowany, zajmujący się dość specyficzną profesją, potrafiący stać się apatyczny na kilkanaście dni, podczas których nie śpi i nie je. To jednak wydaje się bardzo subtelnym nawiązaniem do sir Arthura Conana Doyle'a, dodającym jedynie klimatu niż psującym zabawę z czytania. Charakter Warthrope'a jest jednym z najbardziej ciekawych elementów Klątwy Wendigo, jak i całej serii Ricka Yanceya - dla mnie to człowiek enigmatyczny i bardzo, ale to bardzo intrygujący. Chciałabym poznać jego przemyślenia, ale niestety narratorem jest Will Henry, a nie doktor. Dodaje to tajemniczości postaci doktora.

Klątwa Wendigo przeznaczona jest dla młodszego odbiorcy, takiego, który ekscytuje się każdym kolejnym odcinkiem Gęsiej skórki, który uwielbia się bać - ale starsi czytelnicy, jak ja, również znajdą rozrywkę w tej powieści, szczególnie jeśli ciekawi ich nieistniejąca monstrumologia i dawne wierzenia. Niepokój jest zasiany pomiędzy słowami przypomina mi nieco powieści Stephena Kinga. A to bardzo dobre podobieństwo.

Jeśli nie boicie się potworów, litrów krwi i setki flaków, lubicie niepokoić się podczas lektury i macie ochotę na coś niezwykłego, a jeszcze nie poznaliście Badacza potworów - seria Ricka Yanceya jest dla was idealna. Polecam, ale tylko do czytania przy dziennym świetle. W mroku mogą się czaić potwory.
Koszmary senne dzięki wydawnictwu Jaguar. Dziękuję!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...