Wendigo - wielkie człekopodobne ponadnaturalne stworzenie (lub duch) zamieszkujące rzekomo lasy w Quebeku i północnej części Stanów Zjednoczonych, będące częścią mitologii Indian z plemion Algonkinów. Wendigo powstaje z człowieka odrzuconego przez ukochaną osobę. W czasie dnia posiada ludzką postać i atakuje ludzi, którzy mają z tą osobą coś wspólnego, np. grupę krwi. Według wierzeń Wendigo wyrywa serca swym ofiarom, a sam ma serce z lodu. Boi się jedynie ognia, który może go zabić, roztapiając jego serce.
Brzmi przerażająco, prawda? I trochę... nieprawdopodobnie. Takiego zdania jest również doktor Pellinore Warthrop, który na wieść o wyjeździe swojego dawnego przyjaciela Johna Chandlera w poszukiwaniu legendarnego stwora, zachowuje swój codzienny sceptyzm. Will Henry, dwunastoletni asystent doktora, który przybliża nam jego życie i profesję, jest za to zdziwiony widokiem kobiety, Muriel Chandler, w domu Warhtropa. Obrzydliwe monstra są tam codziennym zjawiskiem, ale kobieta? To ci dopiero niespodzianka.
Ze
względu na dawną przyjaźń, doktor wyrusza na poszukiwanie
Chandlera, z wiernym i nieodzownym Willem Henrym u boku. Według
indiańskich wierzeń, Chandler jest opętany przez outiko -
tudzież wendigo - i musi zostać zabity. Warthrop nie wierzy w te
gusła, ale kiedy potwór wychodzi na rzeź, musi uwierzyć. I go
pokonać.
Rick
Yancey stara się stylizować powieść na coś, co wydarzyło się
naprawdę i zostało opisane w dziennikach Willa Henry'ego, a on jest
tylko przekaźnikiem. Dla kogoś w moim wieku to nieudolne próby
wmówienia, że takie dziwy miały miejsce naprawdę, ale młodszych
czytelników taki zabieg może poruszyć, zasiać zwątpienie w
fikcyjność przedstawionych zdarzeń.
Klątwa
Wendigo nie nudzi, pomimo tak naprawdę dość wolno
rozwijającej się akcji. Spora część powieści poświęcona jest
podróży Pellinore'a Warthropa i Willa Henry'ego, wiele miejsca
zajmuje również sympozjum monstrumologów. To wydarzenia, których
akcja nie jest porywająca, chociaż parę zaskoczeń się pojawia.
Tak naprawdę sama pogoń za wendigo jest najkrótszym, ale i
najciekawszym i najszybciej poprowadzonym wątkiem w powieści.
Całość sprawia wrażenie, jakby była nowelą - ale zawiązanie
akcji jest bardzo długie, punkt kulminacyjny trwa również dłużej.
I Klątwa Wendigo jest bardzo obszerna, pomimo kieszonkowego formatu.
Pellinore
Warthrop przypominał mi miejscami Sherlocka Holmesa - tak samo
wyalienowany, zajmujący się dość specyficzną profesją,
potrafiący stać się apatyczny na kilkanaście dni, podczas których
nie śpi i nie je. To jednak wydaje się bardzo subtelnym nawiązaniem
do sir Arthura Conana Doyle'a, dodającym jedynie klimatu niż
psującym zabawę z czytania. Charakter Warthrope'a jest jednym z
najbardziej ciekawych elementów Klątwy Wendigo, jak i całej serii
Ricka Yanceya - dla mnie to człowiek enigmatyczny i bardzo, ale to
bardzo intrygujący. Chciałabym poznać jego przemyślenia, ale
niestety narratorem jest Will Henry, a nie doktor. Dodaje to tajemniczości postaci doktora.
Klątwa
Wendigo przeznaczona jest dla młodszego odbiorcy, takiego,
który ekscytuje się każdym kolejnym odcinkiem Gęsiej
skórki, który uwielbia się bać - ale starsi czytelnicy,
jak ja, również znajdą rozrywkę w tej powieści, szczególnie
jeśli ciekawi ich nieistniejąca monstrumologia i dawne wierzenia. Niepokój jest
zasiany pomiędzy słowami przypomina mi nieco powieści Stephena
Kinga. A to bardzo dobre podobieństwo.
Jeśli
nie boicie się potworów, litrów krwi i setki flaków, lubicie
niepokoić się podczas lektury i macie ochotę na coś niezwykłego,
a jeszcze nie poznaliście Badacza potworów - seria
Ricka Yanceya jest dla was idealna. Polecam, ale tylko do czytania przy dziennym świetle. W mroku mogą się czaić potwory.
Koszmary senne dzięki wydawnictwu Jaguar. Dziękuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz