Funkcje dla mnie to dla mnie najgorsze zło tego świata. Algebra, trygonometria czy geometria - nie ma sprawy, ale funkcje? Nienawidzę! Ale taki Colin Singleton je uwielbia, jak na geniusza przystało. Chce za ich pomocą przewidywać przyszłość swoich związków. A trzeba przyznać, że nie ma do nich szczęścia.
Dziewiętnaście.
Tyle dziewczyn miał Colin. Tyle również z nim zerwało.
Wszystkie miały na imię Katherine. Nie Katerina, nie Catherin albo,
o zgrozo!, Cathrin! Katherine. Cudowne dziecko jest
zrozpaczone, kiedy K-19 z nim zrywa. Jego przyjaciel Hassan
postanawia wyrwać Colina z depresji i naprawić jego złamane serce.
Wsiadają w samochód i jadą... donikąd. Na poszukiwanie kleju do
łatania serc. Colin w międzyczasie chce opracować wzór
przewidujący jego związki. Czy miłość da się wyrazić
matematyką?
Przy
czwartym Greenie nie było już płaczów i szalejących emocji, nie
było... fajerwerków. Wiedziałam dokładnie, czego się spodziewać
i dokładnie to dostałam. Zaskoczeniem był co prawda wątek
wyrażania miłości za pomocą paraboli i przewidywania przyszłości
tym samym sposobem. A jednak Green ma w sobie coś przyciągającego,
magnetyzującego. Nawet jeśli znałam fabułę bez wcześniejszego
czytania książki - a ją akurat nietrudno przewidzieć - to i
tak 19 razy Katherine podobało mi się.
Nie
będę owijała w bawełnę - schemat Greena pojawia się i tym
razem. Wielbiący anagramy, będący cudownym
dzieckiem Colin, jego wesoły, mający swoją własną manię (Sędzia
Judy) przyjaciel Hassan, niezwykła dziewczyna (a właściwie
dziewiętnaście dziewczyn, co jest samo w sobie niezwykłe) i podróż
w poszukiwaniu siebie/miłości/odpowiedzi na
pytania/spokoju/zapomnienia (niepotrzebne skreślić). I co z tego? I
to, że znowu wciąga, znowu się podoba i schematów może być i tysiąc, a Green wciąż będzie dla mnie interesujący.
Może
to moja wewnętrzna awersja do funkcji, może po prostu jestem głąbem
matematycznym - ale nie rozumiałam, jakim cudem chciał przewidywać
swoje związki wzorem matematycznym. Było to wyjaśnione, owszem,
ale dla mnie niejasne; przebiegłam wzrokiem i przyjęłam do
wiadomości, że jakoś chciał, bez wnikania w szczegóły. Jednakże
to świetny pomysł, by w aneksie na końcu książki wyjaśnić
wszystkie zawiłości i nie wtrącać na siłę wyjaśnień do
fabuły.
Przypisy
w 19 razy Katherine są częścią składową
powieści. Bez nich ta książka nie byłaby już taka sama.
Większość z nich pochodzi od Johna Greena i jest czymś w rodzaju
mrugnięcia okiem do czytelników. Tekst mógłby się znaleźć bez
problemu w treści właściwej, a jednak jest przypisem, najczęściej
wesołym i powodującym uśmiech.
Czy
warto więc sięgnąć po 19 razy Katherine? Warto. Dla
tego specyficznego, zielonego klimatu, dla anagramów i mnogości
innych dziwactw cudownego dzieciaka Colina, dla miłośnika Sędzi
Judy Hassana i... dla Greena. A także jego przypisów. To
nie jest najlepsza powieść tego autora - chociaż mnie nią akurat
zauroczył - ale jednak warta uwagi i wciągająca. Lekka i życiowa.
Jak wszystkie zresztą.
O tak, przypisy! Po skończeniu lektury, przejrzałam całą książkę i jeszcze raz przeczytałam przypisy. Czytając płakałam ze śmiechu :D Uwielbiam Greena i każdą jego powieść. Wszyscy o schematach, ja zresztą też w swojej recenzji, o ile się mylę, wspomniałam. Jak dla mnie fenomen Pana Zielonego, który pomimo tych schematów potrafi stworzyć wspaniałe dzieło, jedyne i niepowtarzalne, polega
OdpowiedzUsuńPóki co mam po dziurki w nosie matematyki xD
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie ;)
http://ravenstarkbooks.blogspot.com/
Moja ulubiona zaraz po GNW :) Wesoła i wciągająca <3
OdpowiedzUsuńŚwietna książka. Dziwiła mnie rekacja wielu osób - rozczarowanie, że to nie kolejna "Gwiazd naszych wina". Ale to świetnie, że autor nie ogranicza się do jednej tematyki. I nawet stosując schemat pisze lekko i zabawnie (uwielbiam jego styl) poruszając kwestie ważne. (A przypisy były genialne!)
OdpowiedzUsuńPomimo tego, że "Gwiazd naszych wina" nawet mi sie podobała, nie mam niestety chęci przeczytać recenzowaną przez Ciebie pozycje, ponieważ fabuła wydaje mi sie płytka. Wolę sięgnąć po "Szukając Alaski".
OdpowiedzUsuńGdzie on znalazł tyle Katarzyn? :) Twórczość Greena znam z dwóch książek - Gwiazd naszych wina i Papierowych miast. Ta pierwsza mnie zauroczyła, druga - trochę mniej.
OdpowiedzUsuńHa! Katarzyny to moja druga ulubiona powieść Greena zaraz po GNW. :) To właśnie w tych dwóch autorowi udało się zawrzeć ten niecodzienny, oryginalny klimat. "Szukając Alaski" i "Papierowe miasta" też są dobre, ale nie powaliły mnie aż tak na łopatki.
OdpowiedzUsuńNie znam książek Greena, ale korci mnie, by po jakąś sięgnąć. Nie chcę czytać GNW, bo stety/niestety oglądałam film. Myślałam właśnie o tym tytule i tylko mnie utwierdziłaś w tej decyzji :)
OdpowiedzUsuńMnie ''19 razy Katherine'' nie wciągnęło i książka była po prostu... średnia. Wykresy, funkcje - myślałam ze umrę z nudów przy tych fragmentach, były one dla mnie bez sensu i totalnie nie ogarnęłam ich. Za to Colin jest dla mnie najgorszym kretynem książkowym ever. Chociaż później się zmienił, ale nie cierpię go bardzo bardzo. Hassana polubiłam, bo był zabawny. Ale książki akurat nie polecam raczej :D
OdpowiedzUsuń