czwartek, 5 stycznia 2017

„Czarny klucz” Amy Ewing


Chyba zostanę prorokiem albo wróżką, skoro tak nieomylnie przewiduję epilogi książek. Czarny klucz Amy Ewing jest zakończeniem serii o Samotnym Mieście, zhierarchizowanej i otoczonej murami wyspie, gdzie twardą ręką rządzi arystokracja, wyzyskując całą resztę społeczeństwa. Wizja świata niczym z każdego innego antyutopijnego tekstu, z drobnymi zmianami i silną, przywódczą bohaterką, która staje się głową rebelii. Nie wiem, jak wy, ale ja już mam dość takiego schematu.

Konflikt z arystokracją po ostatnich wydarzeniach w Białej róży nabrał charakteru osobistego. Violet nie walczy już tylko dla uciśnionych w biedniejszych, niearystokratycznych Kręgach, ale i z pobudek osobistych. Hazel, młodsza siostra Violet, została porwana przez Diuszesę Jeziora w zemście za ucieczkę swojej byłej już surogatki. Dziewczyna, nad którą wisi już widmo śmierci po tym, jak tylko pojawi się w Klejnocie, używa całej swojej mocy, by wrócić tam i ratować swoją siostrę – nie tylko ona wpada na tak irracjonalny pomysł; Ash również wykrada się, by pomóc znajomym Towarzyszom. Wszyscy wiedzą, że nie można się roztkliwiać – i tak niedługo nadejdzie finał, w którym wszyscy mogą umrzeć.


Muszę jednak przyznać, że Czarny klucz czyta się szybko. Częściowo z pewnością jest to zasługą dobrego tłumaczenia, bo można tę książkę przeczytać w jeden dzień. Można wymieniać błędy i wady dostrzeżone podczas lektury, ale powieściom Amy Ewing nie można zaprzeczyć jednego: są naprawdę wciągające. Tak bardzo, że da się jeden tom przeczytać w jeden dzień – duży font i całkiem spora interlinia też robią swoje. Jakkolwiek jestem zawiedziona fabułą, tak muszę przyznać, że Czarny klucz pochłonęłam w jeden wieczór.

Wnioskując po tym, że autorka pierwszy tom serii pisała w ramach pracy magisterskiej dotyczącej Young Adult, mniemam, że jest świadoma tych wszystkich, ogranych już motywów, które wplotła w fabułę. W recenzjach poprzednich tomów już wymieniałam elementy, które łudząco przypominają Igrzyska śmierci – dalej jest bardzo podobnie, bo mamy budowanie armii, przygotowania do ostatecznego buntu i plany zburzenia muru. Na tym się kończą plany tytułowego Czarnego klucza; słowem nikt nie wspomina, co dalej. Czy będzie demokracja? Czy jak to bywa w rewolucjach, buntownicy staną się arystokracją i koniec końców, nic się nie zmieni? Czy Samotne Miasto stanie się anarchistycznym państwem-miastem na wyspie? Nienawidzę, kiedy dystopia jest związana jedynie z rewolucją, a buntownicy, rebelianci, ani razu nie pomyślą, co dalej – co po rewolucji, po obaleniu rządu. To trochę jak z Jane Austen, która swoje romanse kończy zawsze ślubem, nie dowiadujemy się, co się dzieje po ślubie – u Amy Ewing nie dowiadujemy się, co po rewolucji i czy w Mieście zapanował spokój, czy może inna grupa przygotowuje swoją rebelię?

Moją niechęć do tego finalnego tomu powoduje przede wszystkim motyw Paladynek, wojowniczek związanych z żywiołami, co dla mnie jest mętną próbą wyrwania tej trylogii z gatunku dystopii. Nie udaje się, a mnie zamiast szokować brutalnością finałowej walki, śmieszą okrzyki Violet, które kojarzą mi się tylko i wyłącznie z „W.i.t.c.h.”. Brakowało tylko patetycznego wołania „serce Kondrakaru”.

Myślałam długo, jak ocenić finał trylogii Amy Ewing. Bo z jednej strony ma mnóstwo mankamentów i jeśli już w Białej róży miało się wątpliwości, nie warto kontynuować serii. Jeśli jednak motyw Paladynek walczących w imię uciśnionych przypadł do gustu, z pewnością można sięgnąć po kontynuację, gdzie właśnie Paladynki grają pierwsze skrzypce. Osobiście jestem raczej zawiedziona tak dobrze i oryginalnie (surogatki!) zapowiadającą się serią. Im dalej w las, tym traciła na oryginalności, a ja byłam w stanie przewidzieć, jak wszystko się zakończy.


Recenzja we współpracy z wydawnictwem Jaguar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...