czwartek, 30 lipca 2015

Ant-Man, 2015


Idąc na Ant-Mana, spodziewałam się tylko kolejnego wciągającego filmu Marvela. I w zasadzie dokładnie to dostałam - tylko dziesięć razy bardziej, bo szok, szczęka na ziemi, ręce wyrzucane w geście desperacji (breloczek? serio?!) i dobre półtorej godziny (a film trwa dwie godziny) śmiechu i chichotania to dużo więcej niż oczekiwałam.

Czy to... czy to Tauriel z Hobbita?

Problemem osób oglądających dużo filmów jest fakt, że wszędzie widzą znajomych aktorów. Nie śledziłam newsów dotyczących Ant-Mana, obsada była więc zaskoczeniem. Obecność Evangeline Lilly w niej również. Nie wspominam jej zbyt dobrze z Hobbita (tam też lubiła mniejszych od siebie, zresztą), ale to wina raczej scenariusza niż jej samej. Sęk w tym, że w Ant-Manie wydała mi się nijaka. Wrzucono ciekawe sceny nauki walki i w sumie tyle, jeśli chodzi o coś z nią związanego, co interesowało. Końcówka wskazuje, że może dostać własny film i miejmy nadzieję, że dorzucą w gratisie wyrazisty charakter.

A on nie grał tego alkoholika w House of cards?

Zauważyłam u Marvela tendencję do tworzenia Wrogów (brakuje mi polskiego odpowiednika villaina, więc uznajmy, że takowym będzie Wróg, koniecznie przez wielkie W), którzy wychodzą od samych superbohaterów. Czyli ci superbohaterowie sobie ich tworzą - jak Stark i Ultron, Thor i jego relacja z Lokim, co sprowadziło stado kosmitów do Nowego Jorku. W Ant-Manie również mamy taki zabieg, z pełnym pakietem, czyli mocami (powiedzmy) prawie takimi samymi jak u Scotta - w wyniku czego walkę wygra nie ten z lepszym sprzętem, ale sprytniejszy i umiejący tego sprzętu używać - monologami Tego Złego, odwracaniem się od swoich mentorów i potrząsaniem biednymi, małymi owieczkami.

Sęk w tym, że nie wydał mi się on ważny. Oczywiście cała fabuła składa się z tego, że Scotty musi ukraść coś od Wroga, żeby ten nie posiadł wiedzy potrzebnej do zduplikowania mrówczej transformacji, jednak odniosłam wrażenie, że to tak naprawdę było jedynie zwyczajnym tłem do przedstawienia Ant-Mana, pokazania, co on potrafi, przedstawienia go i sprawienia, żeby ludzie go polubili (co się oczywiście udaje). Bo ważniejsze od Wroga jest wszystko inne: historia doktora Pyma, szaleni przyjaciele Scotta, nieudany skok na nieużywany magazyn, który okazuje się nową główną bazą Avengers, którą podziwiamy w ostatnich minutach Czasu Ultrona, walka z Falconem czy relacje Scotta z córeczką (której nie sposób nie uwielbiać! pierwsze filmowe dziecko, które autentycznie kocham!). Ant-Man jest ciekawszy pod względem wątków pobocznych niż głównego. Wydaje mi się, że główny potrzebny był tylko po to, by pokazać, jak Scott w swoim czadowym kombinezonie biega po pistolecie, płynie na łódce z mrówek i jest super. Superbohaterem.

Mój kumpel Ernesto...

Kocham Luisa. Kocham miłością platoniczną i niewyobrażalną. Ant-Man okazał się niesamowicie wręcz zabawnym, usianym całą masą dobrych i wywołujących śmiech gagów filmem akcji. Głównym źródłem tego śmiechu jest oczywiście Luis, czyli kompan idealny, z fantastycznymi i dobrze poinformowanymi znajomymi, który oczywiście woli neokubizm. On i jego kumple, haker ze świetnym, rosyjskim (?) akcentem i ten drugi, którego łatwo zapomnieć (o, właśnie teraz zapomniałam, co on właściwie robił poza byciem w samochodzie/furgonetce), tworzyli trio idealne wpasowujące się w konwencję Ant-Mana. Czyli trochę szalone, nieco absurdalne, stale bawiące i absolutnie urocze trio, muszące mieć przynajmniej jedną scenę w kolejnym filmie. Bez Luisa Ant-Man się nie liczy!

Wiesz, ratowanie świata, takie tam sprawy

Przechodząc do Scotta: widząc zdjęcia z Ant-Mana, które przejrzałam tuż przed seansem, wydał mi się zbyt nijaki na bohatera - bo mamy prawo i cnotliwie wyglądającego Steve'a, mamy Tony'ego, który jest Robertem Downeyem Jr (a może odwrotnie...) i samo to sprawia, że jest absolutnie niesamowity, mamy Thora jakby wyszedł z reklamy popularnego szamponu do włosów dla kobiet, Hulka, tego wielkiego i zielonego (co mówi samo za siebie)... Scotty okazał się tak uroczo zwykły i nieprzystosowany do bycia superbohaterem, co oznacza m.in. rozkazywanie armii mrówek czy skakanie przez dziurkę od klucza. To było świetne zagranie, bo w porównaniu z Avengers, on jest spokojny, chcący odwalić robotę, w którą go zamieszano i nie zachowuje się jak superbohater, za to rzuca wspaniałymi tekstami, od których uśmiech sam wypływa na twarz. Ant-Man reklamowany jest jako najmniejszy z największych, ja zaś dodam jeszcze: najnormalniejszy z nienormalnych.

Avengersi są zajęci latającym miastem

Zaskoczyło mnie dopracowanie Ant-Mana pod względem Marvel Cinema Universe. Idealnie się w ten świat Iron Mana, Kapitana Ameryki i Thora wpasował. Zarówno Avengersi, jak i Ant-Man doskonale się zazębiają i twórcy często mrugali do widza, który oglądał Avengers: Czas Ultrona (ten piękny tekst Czemu nie wezwiesz Avengersów? Oni są zbyt zajęci ratowaniem latającego miasta) czy Kapitana Amerykę: Zimowego żołnierza - w tym wypadku radzę zostać w kinie do samiutkiego końca, bo po drugich, dłużących się napisach jest coś dla fanów Bucky'ego i Steve'a i wszystkich nie mogących się doczekać Civil War.

Jeśli jesteście trochę zaznajomieni z Marvelem, to na seansie będzie się działo to, co z nami: co parę scen wyrzucanie rąk w górę, szczęk w dół i szeptane pytania Co? Oni tu? O mój Marvelu! Ale jak to? Musicie być gotowi na to, że Ant-Man jest niesamowicie zabawnym filmem, wywołującym ogromne emocje z powodu absurdalnych wręcz rozwiązań fabularnych. Absurdalnych nie w stylu latającego miasta, dużo bardziej za to wpasowujących się w klimat tego filmu i będących raczej na miejscu. Breloczek powalił mnie całkowicie! Ant-Man bawi się fabułą, bawi się samym pomysłem na człowieka-mrówkę i widać to wyraźnie, przez co te dwie godziny w kinie to akcja pełna dobrych gagów i widowiskowych scen. Śmiem twierdzić, że dotychczas to najzabawniejszy film Marvela.

Ale fakt połączenia mrówczego uniwersum z Avengersami nie oznacza, że trzeba obejrzeć Avengersów. Wcale nie trzeba! Co prawda wtedy parę żarcików pozostanie niezrozumianych, ale poza tym sceny związane z tą grupką superbohaterów są klarownie wytłumaczone. O ile klarownie wytłumaczony może być umięśniony facet z mechanicznymi skrzydłami pokonany przez Scotta o wzroście jednego centymetra oczywiście. Avengersi to tak naprawdę najmniejszy element całej fabuły, która kręci się niczym Hobbit - czyli załatwmy sobie dobrego złodzieja, który coś dla nas ukradnie. A jak nie chce, to zachce.

Wiecie co? Chyba nie potrzeba podsumowania - bo cały powyższy wywód to w znacznej większości pozytywy i zachwyty. Jeśli macie ochotę na coś niezobowiązującego i zabawnego, Ant-Man będzie najlepszym wyborem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...