Arthur Conan Doyle nie stworzył pierwszego w historii literatury detektywa, ale z pewnością detektywa najpopularniejszego i najsławniejszego, którego zna każdy. Oparta na kanwie jego opowiadań i powieści współczesna wariacja na temat tego ekscentrycznego detektywa-konsultanta szybko zdobyła popularność. Dałam się wciągnąć w wir zagadek, gdzie zamiast magazynu The Strand jest blog, zamiast dorożek – taksówki, a Sherlock używa plastrów nikotynowych.
Jestem
ogromną fanką serialu duetu Moffat & Gatiss i z dumą dołączyłam
do fandomu, który czeka. A czeka wiecznie, jak wiadomo, czeka
cały czas na kolejne sezony, by przez trzy tygodnie (lub jak w tym
wypadku – jeden dzień) oglądać sobie sezon, a potem... znów
czekać. Wydaje mi się, że twórcy doskonale wiedzą, jaki szał
wywołał Sherlock i dlatego, by osłodzić smutne oczekiwanie na
kolejny sezon, który wyjść na w styczniu 2017, wypuścili
świąteczny odcinek specjalny. I rzeczywiście – osłodził mi
czas wspaniale.
Upiorna
panna młoda przenosi nas do XIX-wiecznego Londynu niczym z
oryginalnych powieści o Sherlocku Holmesie. Jesteśmy świadkami
ponownego poznania się detektywa i jego wiernego kronikarza, w
podobnych okolicznościach, jedynie z ugładzonymi włosami, wielkimi
wąsami i nieco elegantszym językiem. Zaraz potem fabuła przenosi
się do momentu, w którym Watson i Holmes mają za sobą sporo spraw
kryminalnych, Watson zdobył popularność w Strandzie i
ożenił się z Mary. Sprawa, z którą przybywa do nich Lestrade,
jest niezwykła, bo mamy i samobójstwo, i zmartwychwstanie, i wiele
zabójstw. Sherlock Holmes nie wierzy w zmartwychwstania (oprócz
swojego, oczywiście) i nie da sobie wmówić, że to robota ducha,
więc rozpoczyna śledztwo.
Mam
wiele do powiedzenia o tym odcinku i wprost rozpierają mnie emocje;
zacznę od tego, co mi się nie podobało, żeby zakończyć
pozytywnym akcentem. Wieloma pozytywnymi akcentami. Przede wszystkim
sama sprawa kryminalna była odsunięta w cień niczym Mary.
Teoretycznie cały odcinek skupia się na żądnej zemsty Ricoletti,
która w sukni ślubnej zabija swego męża, a potem innych
niewiernych, łajdackich mężczyzn, tymczasem nie o tym wydaje się
ten odcinek. Skupia się raczej na relacji Holmes – Watson, na tym,
jak inne postacie z współczesnego nam Sherlocka zostały zmienione
na potrzeby XIX wieku i na Moriartym. Sprawę Sherlock jakby
rozwiązywał obok, po drodze, jakby od niechcenia, rzucając
wskazówką tu i tam, sam raczej cały czas w myślach mając
Moriarty'ego i słowa swojego brata.
Przejdźmy
więc do pozytywów. Upiorna panna młoda to pierwszy odcinek,
który wreszcie porusza temat uzależnienia Sherlocka. Bądźmy
szczerzy, Holmes, którego tak kochamy, ma wiele skaz i właśnie
uzależnienie od narkotyków jest jedną z nich. Przy czym właśnie
to narkotyki wydają się zapalnikiem całej fabuły. Dodatkowo
pojawia się motyw listy, o którą nieraz wypytuje Mycroft, co
wreszcie pokazuje relacje między braćmi nieco inną niż wcześniej
– brak tu konkurencji i skakania sobie do gardeł, jest za to
troska.
To
najbardziej klimatyczny odcinek ze wszystkich, choć trochę drwiący
sobie z gotyku i tych wszystkich mrocznych zagadek z duchami.
XIX-wieczny Londyn jako tło akcji sprawdza się znakomicie, dla mnie
to najlepsze czasy, uwielbiam oglądać mężczyzn we frakach i
kobiety w pięknych sukniach. Dodatkowo, obowiązkowo pojawia się
willa przypominająca gotycki pałacyk, w którym pojawia się
rzekomy duch panny młodej, nie brak też wszechobecnej mgły w
ciemną noc. Fakt racjonalnego wytłumaczenia tej sprawy nie zmienia
tego, że Sherlock i Watson są stworzeni do takich klimatów, trochę
poważniejszych, ale swoją powagą raczej bawiących.
Bawią
się również twórcy serialu, na każdym kroku rzucając nawiązania
do zwyczajnej serii, do współczesności (Sherlock we fraku mówiący
o wirusie komputerowym!), do wcześniejszych spraw. Nie brak
oczywiście mieszania widzom w głowach, bo Upiornej panny młodej
nie można obejrzeć bez ciągłego rozmyślania o zakończeniu
sezonu trzeciego i Moriartym, który kradnie każdą z niewielu scen,
w których się pojawia. Wydaje się, że Moffat i Gatiss dają
widzom szansę na samodzielne dedukowanie zagadki związanej z
pojawieniem się Mortiaty'ego na wszystkich ekranach w Anglii, bo
sama sprawa kryminalna z Upiorną panną młodą bardzo
nawiązuje do sceny na dachu z Reichenbach Fall. Puszczanie
oka do fanów opanowali do perfekcji, ale scena z wodospadem wydała
się już trochę przedobrzeniem, chociaż biorąc pod uwagę całą
konwencję odcinka – wypadła dość ciekawie.
Benedict
Cumberbatch bez loczków nadal jest świetnym Sherlockiem, choć
nieco bardziej dostojnym i mniej roztrzepanym. Wydaje się nieco
poważniejszy. Za to Martin Freeman jako Wonson (ortografia celowa –
ma wąsa, więc Wonson, nie Watson) jak zawsze przy boku ma swoje
pięć minut jako najlepszy, najwierniejszy kompan Holmesa. Szkoda
jedynie, że nie powiedziano wiele na temat jego relacji z żoną, bo
Mary została odsunięta od wszystkiego, by na końcu nagle się
pojawić. Wydawało się również, że ich małżeństwo nie wydaje
się tak szczęśliwe, jak w regularnym serialu. Chętnie
dowiedziałabym się czegoś więcej w tym wątku.
Najlepszym,
co spotkało postaci przeniesione do XIX wieku, były zmiany wyglądu.
Chociaż charakter pozostał ten sam, zmienił się nieco język i
przede wszystkim ich aparycja – tak jak Sherlock pozbył się
loczków na cześć ugładzonych włosów, a Wonson wrócił do
wielkich wąsów, tak inne postaci dorobiły się kilku(dziesięciu)
kilogramów nadwagi, dodatkowego owłosienia czy innej płci
(teoretycznie). Upiorna panna młoda przypominała mi zabawę,
w którą Moffat i Gatiss grali na zasadzie co by było, gdyby
Sherlock był w XIX wieku...?
Upiorna
panna młoda to wciąż Sherlock, którego kochamy, więc nie
obyło się bez humorystycznych wstawek, które rzucają na kolana
(I'm glad you liked my potato!). Trochę drwienia sobie z
gotyckich klimatów, bawienia się nie tylko przeszłością i rokiem
1895, ale również współczesnością, wreszcie odpowiedzi na kilka
nurtujących pytań, a zwłaszcza na jedno najważniejsze dla każdego
fana. To dobry odcinek, choć niepozbawiony wad (którą jest
niewątpliwie sama sprawa Ricoletti), powrót do korzeni nie sprawił,
że Sherlock stał się inny, a wręcz przeciwnie – sprawił, że
znając poprzednie sezony, i ten odcinek świetnie bawił
nawiązaniami.
Upiorna
panna młoda pretenduje do miana mojego ulubionego odcinka.
Znakomicie osłodziła mi oczekiwanie na kolejny sezon i dodatkowo
zaostrzyła apetyt zakończeniem, choć podejrzewam, kto będzie stać
za sytuacją z zakończenia trzeciego sezonu – w końcu czytałam
opowiadania Doyle'a. Ten odcinek specjalny jest dla mnie
wprowadzeniem do sezonu czwartego, który pojawi się już w 2017
roku. Chociaż kocham Sherlocka całym sercem, mam nadzieję, że
sezon czwarty ładnie zamknie wszystkie wątki, rozwikła sprawę
zhakowania brytyjskich ekranów i da nam się godnie pożegnać z
Sherlockiem.
Nie
obawiajcie się przeniesienia w XIX wiek – Upiorna panna młoda
pokazuje, że da się do zrobić świetnie i bez uszczerbku dla
postaci. A bawić się można świetnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz