niedziela, 27 grudnia 2015

„Płonąca korona” Rae Carson

Zawsze uwielbiałam postacie dynamiczne, takie, które wraz z rozwojem akcji nabywają nowe cechy, uczą się na własnych błędach i zmieniają. Lubię też obserwować, jak książki w serii stają się lepsze, jak autor powoli krystalizuje swoją wizję i poprawia swój styl.

Doskonałym przykładem takiego autora jest Rae Carson – pamiętam, że Dziewczynę ognia i cierni oceniłam średnio; była to lektura dość ciekawa, jednak nie zapadała w pamięć, nie wyróżniała się wieloma elementami. Największym jej problemem dla mnie był brak jasno zarysowanej fabuły. Lucero-Elisa trafiła do Joya d'Arena, swojego przyszłego królestwa, i... dalej nic. Czy może raczej: nic przeplatane z kilkoma całkowicie różnymi wątkami, wątle ze sobą połączonymi. Zakończenie niczym z pierwszej lepszej powieści o ratowaniu świata jeszcze bardziej wzmocniło moje mieszane uczucia.

Płonąca korona to dalsze losu Elisy, tym razem już jako królowej i wdowy, starającej się twardą ręką rządzić Joya d'Arena. Mając u boku zawsze wierne Ximenę i Marę oraz służącego dobrą radą i obiektywnym spojrzeniem Hectora, Elisa stara się nie okazywać strachu przed Inviernymi, których straszliwych możliwości już doświadczyła. Jednak życie królowej nie jest bezpieczne i nawet w pozornie strzeżonym pałacu czyhają wrogowie.

Rae Carson jasno określiła, o czym będzie Płonąca korona. Elisa dojrzała, zmieniła się, zaczęła zachowywać, jak przystało na jej stanowisko, a jednocześnie nie przerwała poszukiwania informacji na temat boskiego kamienia znajdującego się w jej pępku. Obawy, że jej przeznaczenie jeszcze się nie ziściło, okazują się jak najbardziej uzasadnione. Znaleziona przepowiednia zmusza Elisę do niebezpiecznej podróży w poszukiwaniu pradawnej mocy. Nie może jednak zapomnieć, że jest królową i cudzoziemką, i powinna jak najprędzej wyjść za mąż ponownie, by umocnić swoją pozycję.

Tym razem fabuła również wymaga podróży i dane jest poznać kolejne regiony świata wykreowanego przez autorkę – od innych miast Joya d'Arena po podziemne wioski i nieistniejące wyspy. Jedynym irytującym elementem są Invierni, wiecznie gotowi do ataku, i Elisa, wiecznie niewiedząca, cóż z nimi począć. Pozostaje mieć nadzieje, że problem ten zostanie wreszcie pokonany, bo w gruncie rzeczy Inviernych nie ukazano jako wielkiego, potężnego wroga, którego nie można pokonać. Zakończenie zresztą również wskazuje na to, że wszystkie wątki ładnie się zamkną.


Już taki był, że wierzył w ludzi, zanim jeszcze oni potrafili uwierzyć w siebie.

Oczywiście rozkwita również wątek miłosny, nie będący kontynuacją tego z pierwszego tomu (z wiadomych względów), tylko całkowicie nowy. Chociaż irytujące jest to, że prawie każda młodzieżowa książka prędzej czy później musi ten wątek posiadać, to jednak Płonąca korona nie została zdominowana przez rozmyślania o niebieskim migdałach i oczach ukochanego; w pewien sposób wątek ten całkiem nieźle wpasował się w fabułę, popchnął ją naprzód, ale tematem wiodącym wciąż pozostał boski kamień.

Kluczem do wszystkiego jest Lucero-Elisa, wyróżniająca się z grona wciąż takich samych, mogących skopać tyłek bohaterek, o których przygodach marzy się przed snem. Nie jest wygadana, choć potrafi rzucić kąśliwą uwagą niestosowną do jej pozycji. Nie jest pięknością i w walce wręcz jej jedyną opcją jest ucieczka. Nie jest wzorową królową, choć ze wszystkich stron stara się przynajmniej imitować twarde rządy i pokazać się jako ktoś silny i zdolny zająć się całym państwem. A przy tym ta cicha, dopiero wychodząca do ludzi dziewczyna ma powierzoną misję, która przerasta jej możliwości i sprawia, że nie może spać po nocach, a którą i tak ma zamiar wypełnić.

Płonąca korona to połączenie pałacowych intryg i okrutnej arystokracji z fantastyczną otoczką i pradawną magią. Elisa stała się bohaterką z krwi i kości, której losy śledzi się z zainteresowaniem – nieważne, czy dotyczą one polityki i strategii czy wychodzenia naprzeciw swojemu przeznaczeniu. Jeśli Dziewczyna ognia i cierni pozostawiła po sobie niesmak, to i tak radziłabym sięgnąć po kontynuację, by zobaczyć, jak ogromny postęp zrobiła Rae Carson w swojej debiutanckiej trylogii. Osobiście jestem oczarowana poprawą pod względem konstrukcji fabuły – wreszcie jest o czym czytać, i nie wydaje się to ani trochę przedobrzone.

Rae Carson jak jej bohaterka dojrzała i napisała o niebo lepszą kontynuację, co biorąc pod uwagę, że to jej debiut, bardzo dobrze wróży na przyszłość. Ja na pewno sięgnę po kolejny tom i kolejne serie, które Rae Carson w przyszłości może napisać – bo widać, jak uczy się na błędach i poprawia.



Recenzja we współpracy z wydawnictwem Albatros

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...