czwartek, 16 stycznia 2020


Narzeczona księcia to kultowa już historia, która bawi całe pokolenia wraz z filmową adaptacją, wydaje się, że bardziej znaną szerszej publiczności. Minęło już 45 lat odkąd Goldman przedstawił, jak twierdzi, wybór najlepszych fragmentów powieści, którą w dzieciństwie czytał mu ojciec; wyciął dłużyzny i nudne opisy, a pozostawił jedynie akcję. W taki sposób od 1973 roku Westley, Buttercup, Inigo i Fezzik z łatwością podbijają serca i czytelników, i widzów. Co jest takiego w tej książce, że stała się tak kultowa?, zapytacie, i zadacie błędne pytanie. Prawidłowe pytanie brzmi: czego w tej książce nie ma?!

Narzeczona księcia to mieszanka absolutnie wszystkiego, co tylko może znaleźć się w powieści fantasy, a Goldman dodatkowo wszystko wyolbrzymia, komentuje, przekręca i zmienia tak, że to właściwie wielogatunkowy pastisz. Historia opowiedziana jest na wielu płaszczyznach i można się w nich z łatwością pogubić. Bo oto rzekomo Goldmanowi Narzeczoną księcia czytał ojciec i była to o wiele dłuższa nim my otrzymujemy powieść niejakiego Morgensterna. Tak więc Goldman tworzy wokół tekstu otoczkę tajemniczości i zręcznie miesza fikcję z rzeczywistością, tak zręcznie, że wielokrotnie można się nabrać na jego słowa — z taką wiarą jest wszystko przedstawione. Goldman pełni rolę pośrednika między czytelnikiem a fikcyjnym, stworzonym przez siebie autorem, a Narzeczona księcia wypełniona jest komentarzami odautorskimi obu autorów, czy to w formie przerywników między rozdziałami, czy to w formie wtrąceń w nawiasach. To wszystko składa się na bardzo szaloną i bardzo specyficzną powieść.


Buttercup jest prawie najpiękniejszą dziewczyną we Florenie. Prawie, bo trochę niedomyta, trochę nieokrzesana, nie przejmuje się niczym do czasu aż uświadamia sobie, że jest absolutnie zakochana w parobku rodziców, Westleyu. Szybko się okazuje, że szczęście nie jest im pisane, bo oto nadciąga fala dramatycznych wydarzeń: Westley wyjeżdża do Ameryki w celach zarobkowych (na ślub oczywiście!) i Buttercup niedługo potem dowiaduje się, że ukochany zmarł; Buttercup natomiast zachwyciła urodą księcia Humperdincka, więc ten niespecjalnie przejmując się jej zdaniem i uwagą o tym, że nigdy go nie pokocha, bierze ją sobie za narzeczoną, przyszłą królową Florenu. Dramatyczna sytuacja nie poprawia się, kiedy Buttercup porwana zostaje przez Sycylijczyka, Hiszpana i Turka, grożą jej śmiercią, książę wyrusza w pościg, a na dodatek nie jest jedynym ścigającym — bo pojawia się człowiek w czerni…

Brzmi ciekawie? Mam nadzieję, bo Narzeczona księcia to naszpikowana akcją fenomenalna przygoda z niesamowitym, choć bardzo specyficznym humorem. Nie każdemu przypadnie do gustu wtrącanie się autora w trakcie fabuły czy też odautorskie wstawki ubierające tę baśniową historię w pozory realności; Goldman często przedstawia tam siebie i pokazuje swój ogromny sentyment do Narzeczonej księcia. Jednocześnie sama fabuła to jeden wielki misz-masz wszystkiego: są pościgi i polowania, są źli książęta i plotący intrygi Hrabiowie, są szukający zemsty i szukający akceptacji, jest w końcu ta jedyna, prawdziwa miłość zdolna przenosić góry i przetrwać najdłuższą rozłąkę.

Narzeczona księcia to przerysowana, hiperbolizowana historia, świadoma tego, ile jest w niej klisz i schematów, ile toposów realizuje, z ilu oklepanych motywów korzysta… i robi to z humorystycznym zacięciem, nie dając czytelnikowi się nudzić. Roi się od puszczania oczek, złośliwych czy autoironicznych komentarzy, dygresji i odejść od tematu. Goldman naciąga granice gatunkowe, naciąga wydarzenia, czasem przedstawia wszystko w krzywym zwierciadle, niemal karykaturalnie… i ma to w sobie magię, która przyciąga i bawi całe pokolenia. To jednocześnie klasyczne fantastyczne love story i jego parodia. Świadomość Goldmana, że to banalna historia miłosno-awanturnicza sprawiła, że stworzył historię jednocześnie typową i nietypową dzięki zabawie konwencjami.

Jeżeli chcecie powieści spod znaku płaszcza i szpady, to sięgajcie po Narzeczoną księcia. Ferajna sympatycznych, bardzo charakterystycznych bohaterów, awantury, walki, okrucieństwa, pojedynki… i prawdziwa miłość — mnie to kupiło. Jeżeli jednak nie znacie filmu wyreżyserowanego przez Roba Reinera, nie wiecie, jak bardzo szalona i absurdalna to historia, to radzę albo obejrzeć przed lekturą (ile radości daje czytanie wstępów z anegdotami z planu filmowego!) aby dobrze zrozumieć historię, którą opisuje Goldman — często odwołuje się do wydarzeń dotyczących chociażby powstawania tej ekranizacji — albo, jeżeli jesteście zwolennikami metody „najpierw książka — potem film”, to miejcie świadomość, że to bardzo specyficzna książka, którą można z łatwością pokochać… i równie łatwo znienawidzić. A wstępy zostawcie sobie na koniec lektury.

My name is Inigo Montoya. You killed my father. Prepare do die!



Recenzja we współpracy z wydawnictwem Jaguar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...