Narzeczona
księcia to kultowa już historia, która bawi całe pokolenia wraz z
filmową adaptacją, wydaje się, że bardziej znaną szerszej
publiczności. Minęło już 45 lat odkąd Goldman przedstawił, jak
twierdzi, wybór najlepszych fragmentów powieści, którą w
dzieciństwie czytał mu ojciec; wyciął dłużyzny i nudne opisy, a
pozostawił jedynie akcję. W taki sposób od 1973 roku Westley,
Buttercup, Inigo i Fezzik z łatwością podbijają serca i
czytelników, i widzów. Co jest takiego w tej książce, że stała
się tak kultowa?, zapytacie, i zadacie błędne pytanie. Prawidłowe
pytanie brzmi: czego w tej książce nie ma?!
Narzeczona
księcia to mieszanka absolutnie wszystkiego, co tylko może znaleźć
się w powieści fantasy, a Goldman dodatkowo wszystko wyolbrzymia,
komentuje, przekręca i zmienia tak, że to właściwie
wielogatunkowy pastisz. Historia opowiedziana jest na wielu
płaszczyznach i można się w nich z łatwością pogubić. Bo oto
rzekomo Goldmanowi Narzeczoną księcia czytał ojciec i była to o
wiele dłuższa nim my otrzymujemy powieść niejakiego Morgensterna.
Tak więc Goldman tworzy wokół tekstu otoczkę tajemniczości i
zręcznie miesza fikcję z rzeczywistością, tak zręcznie, że
wielokrotnie można się nabrać na jego słowa — z taką wiarą
jest wszystko przedstawione. Goldman pełni rolę pośrednika między
czytelnikiem a fikcyjnym, stworzonym przez siebie autorem, a
Narzeczona księcia wypełniona jest komentarzami odautorskimi obu
autorów, czy to w formie przerywników między rozdziałami, czy to
w formie wtrąceń w nawiasach. To wszystko składa się na bardzo
szaloną i bardzo specyficzną powieść.
Buttercup
jest prawie najpiękniejszą dziewczyną we Florenie. Prawie, bo
trochę niedomyta, trochę nieokrzesana, nie przejmuje się niczym do
czasu aż uświadamia sobie, że jest absolutnie zakochana w parobku
rodziców, Westleyu. Szybko się okazuje, że szczęście nie jest im
pisane, bo oto nadciąga fala dramatycznych wydarzeń: Westley
wyjeżdża do Ameryki w celach zarobkowych (na ślub oczywiście!) i
Buttercup niedługo potem dowiaduje się, że ukochany zmarł;
Buttercup natomiast zachwyciła urodą księcia Humperdincka, więc
ten niespecjalnie przejmując się jej zdaniem i uwagą o tym, że
nigdy go nie pokocha, bierze ją sobie za narzeczoną, przyszłą
królową Florenu. Dramatyczna sytuacja nie poprawia się, kiedy
Buttercup porwana zostaje przez Sycylijczyka, Hiszpana i Turka, grożą
jej śmiercią, książę wyrusza w pościg, a na dodatek nie jest
jedynym ścigającym — bo pojawia się człowiek w czerni…
Brzmi
ciekawie? Mam nadzieję, bo Narzeczona księcia to naszpikowana akcją
fenomenalna przygoda z niesamowitym, choć bardzo specyficznym
humorem. Nie każdemu przypadnie do gustu wtrącanie się autora w
trakcie fabuły czy też odautorskie wstawki ubierające tę baśniową
historię w pozory realności; Goldman często przedstawia tam siebie
i pokazuje swój ogromny sentyment do Narzeczonej księcia.
Jednocześnie sama fabuła to jeden wielki misz-masz wszystkiego: są
pościgi i polowania, są źli książęta i plotący intrygi
Hrabiowie, są szukający zemsty i szukający akceptacji, jest w
końcu ta jedyna, prawdziwa miłość zdolna przenosić góry i
przetrwać najdłuższą rozłąkę.
Narzeczona
księcia to przerysowana, hiperbolizowana historia, świadoma tego,
ile jest w niej klisz i schematów, ile toposów realizuje, z ilu
oklepanych motywów korzysta… i robi to z humorystycznym zacięciem,
nie dając czytelnikowi się nudzić. Roi się od puszczania oczek,
złośliwych czy autoironicznych komentarzy, dygresji i odejść od
tematu. Goldman naciąga granice gatunkowe, naciąga wydarzenia,
czasem przedstawia wszystko w krzywym zwierciadle, niemal
karykaturalnie… i ma to w sobie magię, która przyciąga i bawi
całe pokolenia. To jednocześnie klasyczne fantastyczne love story i
jego parodia. Świadomość Goldmana, że to banalna historia
miłosno-awanturnicza sprawiła, że stworzył historię jednocześnie
typową i nietypową dzięki zabawie konwencjami.
Jeżeli
chcecie powieści spod znaku płaszcza i szpady, to sięgajcie po
Narzeczoną księcia. Ferajna sympatycznych, bardzo
charakterystycznych bohaterów, awantury, walki, okrucieństwa,
pojedynki… i prawdziwa miłość — mnie to kupiło. Jeżeli
jednak nie znacie filmu wyreżyserowanego przez Roba Reinera, nie
wiecie, jak bardzo szalona i absurdalna to historia, to radzę albo
obejrzeć przed lekturą (ile radości daje czytanie wstępów z
anegdotami z planu filmowego!) aby dobrze zrozumieć historię, którą
opisuje Goldman — często odwołuje się do wydarzeń dotyczących
chociażby powstawania tej ekranizacji — albo, jeżeli jesteście
zwolennikami metody „najpierw książka — potem film”, to
miejcie świadomość, że to bardzo specyficzna książka, którą
można z łatwością pokochać… i równie łatwo znienawidzić. A wstępy zostawcie sobie na koniec lektury.
My
name is Inigo Montoya. You killed my father. Prepare do die!
Recenzja
we współpracy z wydawnictwem Jaguar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz