Choć
Moja Jane Eyre to kontynuacja wydanej rok temu Mojej Lady
Jane, szalonej opowieści z dużym stężeniem humoru,
angielskiej arystokracji i żartów o koniach, to absolutnie nie
trzeba zapoznawać się z pierwszym tomem – to osobna historia
mająca swój koniec i początek, a do Jane, królowej Anglii, już
nie wracamy, poza jednym krótkim momentem w fabule, który jest
raczej puszczeniem oczka do osób, które poprzednią Jane znają,
niż jakimkolwiek fabułotwórczym elementem. Akcja tym razem ma
miejsce w dziewiętnastowiecznej Anglii, a to to, co ja – i wiele
innych osób – lubię najbardziej.
Dziewiętnasty
wiek w Anglii to tak wdzięczny moment na ustanowienie czasu akcji –
piękne stroje, sztywna etykieta i konwenanse, fraki (panowie we
frakach!!!), bale, małżeństwo jako jedyny cel w życiu młodych
kobiet… Klimaty idealne dla fanek i fanów Dumy i uprzedzenia,
Wichrowych wzgórz czy innych tego typu powieści. Jednak trio
autorek już w dedykacji daje znać, że to, co zobaczymy, będzie…
nietypowe, bowiem przepraszają one za to, co zaraz zrobią z
angielską literaturą. Ale spokojnie, profanacji brak – bo i Moja
Jane Eyre to powieść czysto rozrywkowa i dająca masę relaksu
i odpoczynku, a także (jakże by inaczej przy tak szalonych
kobietach przy klawiaturze) sporą dawkę humoru.
Jane
Eyre, jak i jej przyjaciółka Charlotte Brontë, znajdują się na
pensji. Nagle dyrektor umiera, a jego duch zaczyna nawiedzać dom…
ale o tym nie wie każdy, bo nie każdy ma dar widzenia zmarłych
dusz, które z jakiegoś powodu pozostały na ziemi. Takimi duszami
zajmuje się powołane w tym celu Towarzystwo, z ramienia króla
wysyłające je w zaświaty, tylko kiedy agenci Towarzystwa zaczynają
się kręcić przy domu pełnym młodych dziewcząt, zaczyna być dla
Jane niebezpiecznie. Bo agenci pozbywają się duchów. A tak się
składa, że Jane ma jeszcze jedną przyjaciółkę, która… nie
żyje.
To
właśnie powód, dla którego Jane jak najszybciej chce się stamtąd
wynieść – dość szybko odpowiada na ogłoszenie i zostaje
guwernantką w Thornfield Hall, a jej pracodawcą jest… pan
Rochester.
Moja
Jane Eyre nie jest ani nadpisaniem biografii postaci
historycznej, jak było to w przypadku pierwszego tomu (choć
elementy biografii Charlotte występują), ani też re-tellingiem
Dziwnych losów Jane Eyre. Czym więc jest? Jak dla mnie to
pełna absurdalnego humoru, całkowicie zmyślona, choć sprytnie
skonstruowana geneza powstania jedynej powieści Charlotte Brontë.
Bo samo pisanie jest takim elementem fabuły, który przewija się od
samego początku aż do końca. Nie ma prawidłowej odpowiedzi na to,
czy Dziwne losy Jane Eyre przeczytać przed lekturą, po
lekturze, czy może w ogóle – znajomość tej historii nie jest
potrzebna w zrozumieniu czegokolwiek (jestem tego żywym przykładem),
choć teraz mając za sobą połowę powieści Brontë mogę
stwierdzić, że ciekawie jest widzieć, w jaki sposób autorki
przetworzyły ten angielski klasyk.
Tak
jak w przypadku Mojej Lady Jane mamy tu narrację
trzecioosobową, choć wciąż podzieloną między trzech bohaterów
– i znów mogę przypuszczać, że każda z autorek prowadziła
swojego bohatera przez fabułę, co sprawia, że dużo
trudniej dostrzec różnice, jakie są zazwyczaj w wypadku pisania
jednej książki przez więcej osób. Zaskoczyło mnie, że to Jane
była najbardziej nieciekawą z trójki głównych bohaterów, choć
to może być związane z oryginalnym tytułem (My Plain Jane –
Moja Nijaka Jane) i ciągłym pokazywaniem, jak zwykła jest;
trochę z niej taka marionetka, która dopiero uczy się
asertywności. Za to pozostałe rozdziały śledzące losy Charlotte
Brontë i Alexandra Blackwooda to czyste złoto – kocham tych
bohaterów, szybko się zżyłam i nie mogłam się doczekać, co też
im się przytrafi.
Dziewiętnastowieczna
Anglia, fabuła oparta na życiu Brontë i angielskim klasyku, a w
dodatku fantastyka (czy też urban fantasy) – bowiem Anglia
przeżywa niezwykłe stężenie duchów na swej ziemi – to jest
taki klimat, taka atmosfera, która w większości powieści będzie
mi się podobać. Mam sentyment do tak tworzonego świata, do tego
okresu łączonego z paranormalnymi czy fantastycznymi zjawiskami,
dlatego Moją Jane Eyre kupuję bez mrugnięcia okiem. Nastrój
powieści, konstrukcja świata, humor, elementy nadnaturalne – to
wszystko zachwyciło mnie tak, jak było w przypadku innych,
podobnych powieści: Clovisa LaFay Anny Lange, serii
Protektorat Parasola Gail Carriger czy, ku mojemu zaskoczeniu,
Diabelskich maszyn Cassandry Clare (oczywiście uniwersum
Clare jest dużo bardziej rozbudowane, więc mówię tu o samej tej
serii, Instytucie Londyńskim i okolicach). Jeżeli jesteście fanami
powyższym, warto byłoby zainteresować się Moją Jane Eyre.
Recenzja
we współpracy z wydawnictwem SQN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz