środa, 19 kwietnia 2017

FilmoweLove 3 — James McAvoy i Emma Watson



Kiedy mam wybór — obejrzeć dwugodzinny film czy czterdziestominutowy odcinek serialu, a jestem po całym dniu na uczelni, zazwyczaj wybieram serial. Jest krótszy i mogę mieć pewność, że zdążę ogarnąć fabułę bez pauzowania i zasypiania w trakcie. Dlatego w dzisiejszym zestawieniu pojawiają się tylko dwa filmy, a już niedługo będę miała dla was opinię o serialach Snatch i Confess.


Piękna i Bestia (2017)

Jak wielokrotnie wspominałam w różnych tekstach, to właśnie baśń o Pięknej i Bestii jest moją ulubioną. Z tego powodu wizyta w kinie na świetnie się zapowiadającej ekranizacji z Emmą Watson w roli głównej była tylko kwestią czasu, niestety cały świat próbował temu zapobiec — najpierw zarażając mnie grypą, a potem jedyny seans z napisami dając o godzinie dwudziestej. Kiedy o dwudziestej pierwszej mam ostatni autobus do domu. Drogie kina, robicie to dobrze.

Jednak skoro piszę o filmie, udało się. Piękna i Bestia to wizualna i estetyczna uczta. Zachwycają długie ujęcia krajobrazów i mnogość detali, i całość wygląda nie jak zwyczajny film, a bardzo dobra animacja, w którą idealnie wpasowują się aktorzy. Wszystko tam żyje, wszystko tam wygląda perfekcyjnie. Animacja na najwyższym poziomie i wróżę oscarową nominację za efekty specjalne. Bo w gruncie rzeczy, cały zamek i Bestia to jedna wielka animacja, która wygląda niezwykle naturalnie. Fabularnie jest to wierne odwzorowanie fabuły, natomiast reżyser nie poskąpił starszym widzom kilku ciekawych elementów: jak chociażby cudownej sceny z szafą i jednym z trzech muszkieterów czy przede wszystkim żarcików w piosence o Gastonie.

Emma Watson jest śliczna i zachwyca. Luke Evans jest irytujący i też zachwyca, bo wizualnie Gastonem jest świetnym. Animacja zachwyca. Ot, cała Piękna i Bestia — do obejrzenia i napawania się cudnością tego realistyczno-magicznego świata, który ponownie opowiada piękną historię o miłości.

I nawet nie było mi tak bardzo smutno, jak Bestia zmieniła się w księcia. Troszkę było, ale nie tak bardzo, jak zazwyczaj.


Split

Przyszłam na zajęcia i od razu dopadł mnie ten tytuł, bardzo zachwalany. Zaciekawił ogromnie, bo po pierwsze, był na mojej liście filmów do obejrzenia, ale o nim zapomniałam; po drugie, gra tam James McAvoy, to nie wymaga komentarza. I po trzecie — jest mocno inspirowany postacią Billy'ego Miligana, pierwszego zdiagnozowanego jako człowieka z 24 osobowościami. Polecam gorąco poczytać na jego temat, mnie samą niejednokrotnie przechodziły ciarki!

Split to thriller i bardzo trzyma się schematu thrillera. Mamy trójkę dziewcząt porwaną przez mężczyznę z mnogą osobowością. Jedna z osobowości zaczyna przejmować kontrolę nad innymi.

Split mnie nieco rozczarował powtarzalnością fabuły — bo zawsze w thrillerach i horrorach denerwujemy się na niektóre postacie, robiące nie to, co trzeba. Split nie jest wyjątkiem, a w dodatku mamy też niedokończony wątek wujka głównej bohaterki (ciekawy i rzucający nowe światło na jej postać, ale co z tego, skoro nie wiemy, jak się zakończyło, a ostatnia scena nie wprowadza niczego konkretnego nawet dla domysłów). Niektórym wodę z mózgu może zrobić nagłe pojawienie się znikąd Bruce'a Willisa, co jednak ma uzasadnienie: to postać grająca w innym filmie Shyamalana, co tworzy klamrę kompozycyjną. Natomiast otwarte zakończenie nie pobudziło mnie do domysłów ani nie sprawiło, że siedziałam ze szczęką na ziemi. Ot, było.

Jeśli jednak lubicie i cenicie Jamesa McAvoya, gorąco polecam — żongluje akcentami, postawami, głosami, nawet spojrzeniami! To niesamowite widzieć w jednym filmie tyle różnych osobowości granych przez tego samego aktora, na najwyższym poziomie. Bo jedna sekunda i spięcie mięśni sprawia, że McAvoy staje się kimś zupełnie innym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...