Kiedy
mam wybór — obejrzeć dwugodzinny film czy czterdziestominutowy
odcinek serialu, a jestem po całym dniu na uczelni, zazwyczaj
wybieram serial. Jest krótszy i mogę mieć pewność, że zdążę
ogarnąć fabułę bez pauzowania i zasypiania w trakcie. Dlatego w
dzisiejszym zestawieniu pojawiają się tylko dwa filmy, a już
niedługo będę miała dla was opinię o serialach Snatch i Confess.
Piękna
i Bestia (2017)
Jak
wielokrotnie wspominałam w różnych tekstach, to właśnie baśń o
Pięknej i Bestii jest moją ulubioną. Z tego powodu wizyta w kinie
na świetnie się zapowiadającej ekranizacji z Emmą Watson w roli
głównej była tylko kwestią czasu, niestety cały świat próbował
temu zapobiec — najpierw zarażając mnie grypą, a potem jedyny
seans z napisami dając o godzinie dwudziestej. Kiedy o dwudziestej
pierwszej mam ostatni autobus do domu. Drogie kina, robicie to
dobrze.
Jednak
skoro piszę o filmie, udało się. Piękna i Bestia to wizualna i
estetyczna uczta. Zachwycają długie ujęcia krajobrazów i mnogość
detali, i całość wygląda nie jak zwyczajny film, a bardzo dobra
animacja, w którą idealnie wpasowują się aktorzy. Wszystko tam
żyje, wszystko tam wygląda perfekcyjnie. Animacja na najwyższym
poziomie i wróżę oscarową nominację za efekty specjalne. Bo w
gruncie rzeczy, cały zamek i Bestia to jedna wielka animacja, która
wygląda niezwykle naturalnie. Fabularnie jest to wierne odwzorowanie
fabuły, natomiast reżyser nie poskąpił starszym widzom kilku
ciekawych elementów: jak chociażby cudownej sceny z szafą i jednym
z trzech muszkieterów czy przede wszystkim żarcików w piosence o
Gastonie.
Emma
Watson jest śliczna i zachwyca. Luke Evans jest irytujący i też
zachwyca, bo wizualnie Gastonem jest świetnym. Animacja zachwyca.
Ot, cała Piękna i Bestia — do obejrzenia i napawania się
cudnością tego realistyczno-magicznego świata, który ponownie
opowiada piękną historię o miłości.
I
nawet nie było mi tak bardzo smutno, jak Bestia zmieniła się w
księcia. Troszkę było, ale nie tak bardzo, jak zazwyczaj.
Split
Przyszłam
na zajęcia i od razu dopadł mnie ten tytuł, bardzo zachwalany.
Zaciekawił ogromnie, bo po pierwsze, był na mojej liście filmów
do obejrzenia, ale o nim zapomniałam; po drugie, gra tam James
McAvoy, to nie wymaga komentarza. I po trzecie — jest mocno
inspirowany postacią Billy'ego Miligana, pierwszego zdiagnozowanego jako człowieka z 24 osobowościami. Polecam gorąco
poczytać na jego temat, mnie samą niejednokrotnie przechodziły
ciarki!
Split
to thriller i bardzo trzyma się schematu thrillera. Mamy trójkę
dziewcząt porwaną przez mężczyznę z mnogą osobowością. Jedna
z osobowości zaczyna przejmować kontrolę nad innymi.
Split
mnie nieco rozczarował powtarzalnością fabuły — bo zawsze w
thrillerach i horrorach denerwujemy się na niektóre postacie,
robiące nie to, co trzeba. Split nie jest wyjątkiem, a w dodatku
mamy też niedokończony wątek wujka głównej bohaterki (ciekawy i
rzucający nowe światło na jej postać, ale co z tego, skoro nie
wiemy, jak się zakończyło, a ostatnia scena nie wprowadza niczego
konkretnego nawet dla domysłów). Niektórym wodę z mózgu może
zrobić nagłe pojawienie się znikąd Bruce'a Willisa, co jednak ma
uzasadnienie: to postać grająca w innym filmie Shyamalana, co
tworzy klamrę kompozycyjną. Natomiast otwarte zakończenie nie
pobudziło mnie do domysłów ani nie sprawiło, że siedziałam ze
szczęką na ziemi. Ot, było.
Jeśli
jednak lubicie i cenicie Jamesa McAvoya, gorąco polecam — żongluje
akcentami, postawami, głosami, nawet spojrzeniami! To niesamowite
widzieć w jednym filmie tyle różnych osobowości granych przez
tego samego aktora, na najwyższym poziomie. Bo jedna sekunda i
spięcie mięśni sprawia, że McAvoy staje się kimś zupełnie
innym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz