Przyznam
się, że trochę zaniedbałam Chyłkę, dlatego dopiero po równym
roku od zdradzenia kolejnego tytułu serii prawniczej Remigiusza
Mroza sięgnęłam po Klimatyzację. Cały Internet wtedy huczał, bo
kto cierpliwie czeka na kolejne tomy serii, skoro każdy kolejny
kończy się w takim momencie? Na pewno nie fani Mroza.
Niewiele
mogę zdradzić na temat fabuły, bo nie chcę psuć frajdy z
odkrywania kolejnych smaczków (wątek globalnego ocieplenia, którego
wizerunku nawet Chyłka ocieplić nie może, to mój ulubiony) ani ze
zwrotów akcji, jakie serwuje autor na każdej kolejnej stronie, od
tytułowej począwszy. Chyłka i Zordon są w poważnych tarapatach,
jak zwykle. Muszą rozwikłać zagadkę morderstwa dokonanego przy
pomocy trującego gazu, którzy przedostał się do klimatyzacji i po
cichu zabił wszystkich hipsterów siedzących z sojowym latte nad
projektami.
—
Czy możesz przestać rzucać
we mnie mięsem?
—
Nie. Lubię mięso. Więc
rusz się i zamów mi jeszcze jeden stek — rozkazała Chyłka
nieznoszącym sprzeciwu tonem. — I poproś kogoś, żeby włączył...
klimatyzację.
Pościgi,
strzelaniny i rzucanie mięchem — Klimatyzacja ma wszystko, czego
trzeba do szczęścia fanom duetu Chyłka&Zordon. Co prawda
tradycyjnie Remigiusz Mróz nie zostawia na bohaterach suchej nitki i
kiedy myślimy, że podnoszą się, on delikatnie, acz stanowczo
przydeptuje ich w to bagno, do którego trafili, de facto, z jego
ręki. Lub nogi.
Klimatyzacja
mrozi krew w żyłach. Cała powieść jest tak przesiąknięta
niekończącym się napięciem, że klimatyzacja przydałaby się i
mnie, ale do dyspozycji mam tylko wachlarzyk, niestety. Remigiusz
Mróz zrobił to ponownie — stworzył powieść, od której ciężko
się oderwać, do której ciężko się o coś przyczepić (no może
lepiej byłoby więcej powiedzieć o tym globalnym ociepleniu, ale
wybaczam), a która jak zwykle zmusza nas do sięgnięcia po
kontynuację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz