niedziela, 13 listopada 2016

„Behawiorysta”, Remigiusz Mróz


Bardzo dobrze pamiętam swoje zachowanie po lekturze pierwszych dwóch tomów trylogii o komisarzu Forście – tą dezorientację i zdziwienie, że można kończyć powieści w tak perfidny, rozpalający ciekawość (a tym samym zmuszający do zdobycia i przeczytania kolejnego tomu) sposób. Po takim steraniu, zmarnowaniu bohaterów, rzuceniu im wszelkich możliwych kłód pod nogi, zakończenie dające więcej pytań niż odpowiedzi było ciosem dla czytelnika. Trudno więc uwierzyć, że Behawiorysta jest mocniejszy – również, a może przede wszystkim, w zakończeniu.

Do grona, w którym plasują się Joanna Chyłka i Wiktor Forst, grona charyzmatycznych, nie do końca sympatycznych, a jednak zaskarbiających sobie sympatię bohaterów spokojnie dołączyć możemy Gerarda Edlinga: ekscentrycznego, choć dla mnie bardziej spokojnego, ułożonego i przemyślanego specjalistę od kinezyki, będącego drugą najważniejszą postacią w całej historii. Historii brzmiącej raczej jak hollywoodzki film niż typowa sprawa kryminalna w Polsce, ale to raczej dobrze: lepiej, by nie pojawił się nikt podobny do Kompozytora i nie było szans na pisanie czegokolwiek opartego na faktach. Przy Behawioryście niektórzy muszą przymknąć oko, że Polska staje się hollywoodzką sceną, żeby w całości zatracić się w okropnościach, jakie przygotował Remigiusz Mróz.

Zamachowiec zajmuje przedszkole. Całą sytuację transmituje na żywo w internecie, na specjalnie przygotowanej stronie internetowej. Policja jest bezsilna – bez żądań nie mają szans na jakiekolwiek negocjacje. Mężczyzna daje wybór internautom: czy zabić chore, mające nadzieję na wyzdrowienie dziecko, czy może matkę dwójki dzieci. Zadecydować ma lud. Desperacja zmusza służby do wezwania specjalisty od języka ciała – kinezyki, wydalonego dyscyplinarnie dużo wcześniej Gerarda Edlinga, czytającego z większości osób jak z otwartych kart. Tymczasem to okazuje się początkiem końca...


Behawiorystę najlepiej opisują dwa słowa: krwawy i krwisty. Krwawy, bo krew leje się często i gęsto (była scena, która najpierw wywołała sceptyzm, bo krwi mamy parę litrów ledwie, a w oczach Edlinga był wiele, wiele więcej – ale potem sobie przypomniałam, jak widziałam małą ranę w stopie, z której w moim mniemaniu leciały – tryskały! – hektolitr krwi...). Remigiusz Mróz jak w Ekspozycji i kolejnych tomach tyrał Forsta, tak tutaj tyra wszystkich bez wyjątku.

Krwisty, bo mrok wylewa się z każdej strony. To świetnie skonstruowany kryminał, nabierający rozpędu niczym kula śnieżna. Dużo jest odwołań do muzyki, w końcu pseudonim Kompozytor nie wziął się znikąd, więc ja też muzycznie porównam – choć może nie do końca trafnie – Behawiorystę do 94. Symfonii „Niespodzianka” Haydna, która rozpoczyna się spokojnie, by na koniec uderzyć wszystkimi instrumentami. A Mróz na koniec uderza boleśnie. Bardzo boleśnie.

Ponadto, powieść pokazuje nie tylko postać zwyrodnialca, osoby wyalienowanej i zdolnej do zrobienia absolutnie wszystkiego w imię chorych, wyimaginowanych  (w swojej głowie, bo ja żadnych w działaniu Kompozytora nie dostrzegam) idei, ale też zwraca uwagę na mrok w nas samych; słuchamy o wypadkach, katastrofach, tworzy się programy o seryjnych mordercach wraz z rekonstrukcjami wydarzeń – bo ktoś chce to oglądać. I nie możemy sobie wmawiać, że z ciekawości nie weszlibyśmy na stronę Kompozytora. Bo pewnie weszlibyśmy.

Uderza też dylemat wagonika – czy zabić chorą dziewczynkę, czy matkę dwójki dzieci; zwyczajną kobietę w sile wieku, czy gwałciciela, który kiedyś może się zmienić. Takich dylematów jest wiele więcej w Behawioryście, pokazując tym samym zwyrodnienie Kompozytora. Ale i zmuszając do zastanowienia się, co my byśmy wybrali, czyje życie byłoby dla nas ważniejsze. Ta kwestia powraca do mnie od kilku lat – bo nie pierwszy raz o dylemacie słyszę – i nie jestem w stanie znaleźć odpowiedzi, która będzie satysfakcjonująca. Nie można mieć ciasteczka, i zjeść ciasteczko.

Behawioryście towarzyszy nieustanne napięcie. Byłam przygotowana na to, że Remigiusz Mróz zaskakuje czytelnika w najmniej oczekiwanych momentach. Ale tak jak Kompozytor wyłamywał się schematom, tak robi to autor – choć bardzo się starałam, pomna tego, co robił czytelnikom w poprzednich powieściach, nie udało się przewidzieć ani jednego zwrotu akcji. Były zaskakujące, uderzające, niemożliwe wręcz czasem: potrzebowałam chwili, by zrozumieć, co się właśnie zadziało. Ostatnie sto, sto pięćdziesiąt stron, to jazda bez trzymanki, nie dajcie się zwieść temu spokojowi, który nagle zapanuje.

Behawiorysta to jedna z najmocniejszych i najlepszych – jak nie najlepsza – książek Remigiusza Mroza. Niech się chowają dylematy Chyłki i przeżycia Forsta do tego, co się dzieje wokół Gerarda Edlinga. Gorąco polecam, bo to nie tylko świetny, mroczny kryminał, ale i motor napędowy do zastanowienia się nad byciem dyrygentem i tym, czyje życie uznałoby się za ważniejsze...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...