Bardzo
dobrze pamiętam swoje zachowanie po lekturze pierwszych dwóch tomów
trylogii o komisarzu Forście – tą dezorientację i zdziwienie, że
można kończyć powieści w tak perfidny, rozpalający ciekawość
(a tym samym zmuszający do zdobycia i przeczytania kolejnego tomu)
sposób. Po takim steraniu, zmarnowaniu bohaterów, rzuceniu im
wszelkich możliwych kłód pod nogi, zakończenie dające więcej
pytań niż odpowiedzi było ciosem dla czytelnika. Trudno więc
uwierzyć, że Behawiorysta jest mocniejszy – również, a
może przede wszystkim, w zakończeniu.
Do
grona, w którym plasują się Joanna Chyłka i Wiktor Forst, grona
charyzmatycznych, nie do końca sympatycznych, a jednak
zaskarbiających sobie sympatię bohaterów spokojnie dołączyć
możemy Gerarda Edlinga: ekscentrycznego, choć dla mnie bardziej
spokojnego, ułożonego i przemyślanego specjalistę od kinezyki,
będącego drugą najważniejszą postacią w całej historii.
Historii brzmiącej raczej jak hollywoodzki film niż typowa sprawa
kryminalna w Polsce, ale to raczej dobrze: lepiej, by nie pojawił
się nikt podobny do Kompozytora i nie było szans na pisanie
czegokolwiek opartego na faktach. Przy Behawioryście
niektórzy muszą przymknąć oko, że Polska staje się hollywoodzką
sceną, żeby w całości zatracić się w okropnościach, jakie
przygotował Remigiusz Mróz.
Zamachowiec
zajmuje przedszkole. Całą sytuację transmituje na żywo w
internecie, na specjalnie przygotowanej stronie internetowej. Policja
jest bezsilna – bez żądań nie mają szans na jakiekolwiek
negocjacje. Mężczyzna daje wybór internautom: czy zabić chore,
mające nadzieję na wyzdrowienie dziecko, czy może matkę dwójki
dzieci. Zadecydować ma lud. Desperacja zmusza służby do wezwania
specjalisty od języka ciała – kinezyki, wydalonego dyscyplinarnie
dużo wcześniej Gerarda Edlinga, czytającego z większości osób
jak z otwartych kart. Tymczasem to okazuje się początkiem końca...
Behawiorystę
najlepiej opisują dwa słowa: krwawy i krwisty. Krwawy, bo krew leje
się często i gęsto (była scena, która najpierw wywołała
sceptyzm, bo krwi mamy parę litrów ledwie, a w oczach Edlinga był
wiele, wiele więcej – ale potem sobie przypomniałam, jak
widziałam małą ranę w stopie, z której w moim mniemaniu leciały
– tryskały! – hektolitr krwi...). Remigiusz Mróz jak w
Ekspozycji i kolejnych tomach tyrał Forsta, tak tutaj tyra
wszystkich bez wyjątku.
Krwisty,
bo mrok wylewa się z każdej strony. To świetnie skonstruowany
kryminał, nabierający rozpędu niczym kula śnieżna. Dużo jest
odwołań do muzyki, w końcu pseudonim Kompozytor nie wziął się
znikąd, więc ja też muzycznie porównam – choć może nie do
końca trafnie – Behawiorystę do 94. Symfonii „Niespodzianka”
Haydna, która rozpoczyna się spokojnie, by na koniec uderzyć
wszystkimi instrumentami. A Mróz na koniec uderza boleśnie. Bardzo
boleśnie.
Ponadto,
powieść pokazuje nie tylko postać zwyrodnialca, osoby
wyalienowanej i zdolnej do zrobienia absolutnie wszystkiego w imię
chorych, wyimaginowanych (w swojej głowie, bo ja żadnych w działaniu Kompozytora nie dostrzegam) idei, ale też zwraca uwagę na mrok w nas
samych; słuchamy o wypadkach, katastrofach, tworzy się programy o
seryjnych mordercach wraz z rekonstrukcjami wydarzeń – bo ktoś
chce to oglądać. I nie możemy sobie wmawiać, że z ciekawości
nie weszlibyśmy na stronę Kompozytora. Bo pewnie weszlibyśmy.
Uderza
też dylemat wagonika – czy zabić chorą dziewczynkę, czy matkę
dwójki dzieci; zwyczajną kobietę w sile wieku, czy gwałciciela,
który kiedyś może się zmienić. Takich dylematów jest wiele
więcej w Behawioryście, pokazując tym samym zwyrodnienie
Kompozytora. Ale i zmuszając do zastanowienia się, co my byśmy
wybrali, czyje życie byłoby dla nas ważniejsze. Ta kwestia powraca
do mnie od kilku lat – bo nie pierwszy raz o dylemacie słyszę –
i nie jestem w stanie znaleźć odpowiedzi, która będzie
satysfakcjonująca. Nie można mieć ciasteczka, i zjeść
ciasteczko.
Behawioryście
towarzyszy nieustanne napięcie. Byłam przygotowana na to, że
Remigiusz Mróz zaskakuje czytelnika w najmniej oczekiwanych
momentach. Ale tak jak Kompozytor wyłamywał się schematom, tak
robi to autor – choć bardzo się starałam, pomna tego, co robił
czytelnikom w poprzednich powieściach, nie udało się przewidzieć
ani jednego zwrotu akcji. Były zaskakujące, uderzające, niemożliwe
wręcz czasem: potrzebowałam chwili, by zrozumieć, co się właśnie
zadziało. Ostatnie sto, sto pięćdziesiąt stron, to jazda bez
trzymanki, nie dajcie się zwieść temu spokojowi, który nagle
zapanuje.
Behawiorysta
to jedna z najmocniejszych i najlepszych – jak nie najlepsza –
książek Remigiusza Mroza. Niech się chowają dylematy Chyłki i
przeżycia Forsta do tego, co się dzieje wokół Gerarda Edlinga.
Gorąco polecam, bo to nie tylko świetny, mroczny kryminał, ale i
motor napędowy do zastanowienia się nad byciem dyrygentem i tym,
czyje życie uznałoby się za ważniejsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz