czwartek, 18 sierpnia 2016

„Wyspa strachu” Håkan Östlundh


Jeśli autor pochodzi z krajów skandynawskich, wiadomym jest, że kryminał jest przynajmniej dobry. Jakoś tak się utarło i taka łatka została doklejona. Nic więc dziwnego, że będąc świadomą pochodzenia Håkana Östlundha, z góry założyłam, że będzie to typowy kryminał, który mnie wciągnie, zaskoczy rozwiązaniem sprawy, i o którym zapomnę. Tymczasem nie byłam świadoma, jak nietypowa to powieść w swoim gatunku -- Wyspy strachu nie można nazwać stereotypowym przedstawicielem gatunku.

Fredrik Broman jest inspektorem gotlandzkiej policji; wiedzie spokojne życie z dala od zgiełku miasta, zajmuje się drobnymi przestępstwami i wydawałoby się, że jego codzienność to rutyna, której nic nie zaszkodzi. Tymczasem w jednym z domów zostają znalezione zwłoki owcy. Zwierzę wypatroszono, a wnętrzności rozniesiono po całym pokoju. Nawet to uznane zostaje za brutalny żart i nikt nie spodziewa się nadchodzących wydarzeń...

Jakiś czas później pojawiają się kolejne zwłoki, potraktowane jak owca. Tym razem jednak nie są to zwłoki zwierzęcia, a... człowieka. I na jednym ciele się nie zakończy.

Håkan Östlundh w Wyspie strachu operuje codziennością -- wszystko wydaje się powolne i nieśpieszne, jak życie w małych miasteczkach, takich jak to, do którego uciekł od zgiełku miasta inspektor Fredrik Broman. Sęk w tym, że to właśnie działa na niekorzyść książki -- przyzwyczajeni do szybkiej akcji pełnej różnych zwrotów szybciej znudzimy się sennym życiem miasteczka niż wciągniemy w fabułę. Mnie zajęło ponad połowę powieści wgryzienie się w sytuację i zainteresowanie śledztwem; wcale nie z powodu braku jakichkolwiek dowodów czy tropów, ale z powodu drobiazgowości w opisywaniu całej machiny związanej z prowadzeniem śledztwa tego kalibru.


I właściwie nie jest mi źle z tym elementem, przez wielu uznawanym za wadę -- z czasem do powolności można się przyzwyczaić, a rozwiązania sprawy Östlundh nie upraszcza -- jest krwawo, mocno i z przytupem, nie brak również zaskoczenia; i nie chodzi mi tutaj o tożsamość mordercy!

Czymś, co wyróżnia Wyspę strachu, jest postać samego inspektora Bromana. Większość kryminałów, nie tylko skandynawskich, za głównego bohatera prowadzącego śledztwo ma osoby: z traumą z dzieciństwa/przeszłości, z uzależnieniami, mroczną przeszłością, a ponadto zazwyczaj osoby te są cyniczne i są samotnikami niezbyt lubiącymi innych ludzi. Broman jest zupełnie inny -- ma żonę i dzieci, prowadzi monotonne, zwykle życie, nie ma uzależnień, a jego przeszłość raczej nie wygląda na mroczną i nieciekawą. To kolejny element wpływający na kontrast między prowadzącymi śledztwo a sprawą -- oni wydają się niewinni, nieprzyzwyczajeni do takich okrucieństw, co ponownie buduje klimat powieści. W końcu dotychczas w głowie im się nie mieściło, że ludzie są zdolni do takich rzeczy. Takie newsy były... cóż, newsami z innych miejsc, a nie... codziennością.

To nie jest wybitny kryminał i wątpię, bym kiedykolwiek wracała do niego myślami. Należy jednak przyznać, że autor tak manipuluje czytelnikiem, usypiając go powolnym tokiem śledztwa, że zakończenie Wyspy strachu jest największym zaskoczeniem. I wcale nie chodzi tu o poznanie tożsamości mordercy.

Trudno mi znaleźć konkretną grupę czytelników, której mogłabym polecić powieść Håkana Östlundha, bo jest specyficzna i nawet miłośnikowi kryminałów może nie przypaść do gustu. Dlatego też odpowiedź na pytanie: czy warto przeczytać Wyspę strachu pozostawiam wam.





Recenzja we współpracy z wydawnictwem Jaguar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...