środa, 18 czerwca 2014

Ars dragonia | Joanna Jodełka


Sebastian Pitt dostaje zaproszenie... na pogrzeb swojego dziadka, którego właściwie nie znał. Podobnie jak ojca. Pojawia się w Poznaniu i jego pierwszy dzień od dawna w tym mieście należy do katastrofalnych. Najpierw gubi się jego bagaż. Potem ojciec nie przyjeżdża po niego na lotnisko. Przyczepia się do niego rudy, gruby chłopiec o imieniu Eryk. A matka Eryka odwożąc Sebastiana pod kamienicę jedzie, jakby miała zaraz popełnić samobójstwo. Później jest tylko gorzej – z małą dozą szczęścia. Najpierw Sebastian zostaje pobity przez okolicznych dresów, a potem spotyka ją. Lunę. Tajemniczą dziewczynę, która od razu skrada mu serce.


Czy może być gorzej? Cóż, to Polska – więc tak. Okazuje się, że rzeźby z poznańskich kamienic żyją, Sebastian ma ogromną moc, a jego ojciec Robert jest przerażony przyjazdem chłopaka. W dodatku Sokół, wróg numer jeden dobra i ładu, zaczyna knuć podstępny plan...

O Ars dragonii myślę już jakiś czas i... nie wiem, jak dokładnie ją ocenić. Z jednej strony mamy nadzwyczaj ciekawy i intrygujący pomysł na fabułę, którym zachwycałam się przy okazji recenzji Pieczęci ognia Gesy Schwartz. W obu przypadkach gargulce, rzeźby i płaskorzeźby znajdujące się na budynkach ożywają. I na tym podobieństwa – również w kwestii oceny – się kończą. Ars dragonia ma ogromny potencjał, który niestety nie został wykorzystany. Z drugiej strony, ciężko mi było określić, o czym właściwie traktuje ta książka, co jest głównym wątkiem i jak to się wszystko łączy.

Wątki fabularne wydają się chaotyczne, ale nie pourywane. Patrząc na nie z osobna, nic im nie można zarzucić, aczkolwiek razem tworzą plątaninę zdarzeń, w której dość trudno się odnaleźć. Mimo że nie lubię książek, gdzie wszystkie definicje magicznych artefaktów, portali, mocy czy funkcji są podane jak na talerzu, to lubię, kiedy wszystko jest ładnie wplecione w fabułę, z której możemy wywnioskować, o co właściwie chodzi i dlaczego na przykład ten ładny pierścień należy zniszczyć. Ars dragonia nie zalicza się ani do jednej, ani do drugiej kategorii. Czytałam uważnie lecz mimo to nie do końca wiedziałam, czym jest Smoczy Portal albo pustynia Azaraka. Nie dość, że w fabułę wkradł się chaos, to jeszcze była nie do końca zrozumiała. Przynajmniej dla mnie.

Sebastian Pitt jest albo niesamowicie szybko przyswajającym informacje (nawet te nie do uwierzenia) chłopakiem, albo po prostu idiotą. Książka była zbyt krótka, bym mogła wydać jednogłośną opinię na jego temat. Rozumiem, że w wieku siedemnastu lat (sama mam tyle) dziewczyny są ważne, ale nie przesadzajmy, bo to nie jest całe życie, nikt chyba nie poszedłby z upiornym gościem i gadającą rzeźbą małpy z dziobem uczyć się niebezpiecznej magii, przez którą można stracić życie, dla poznanej dwa, trzy dni wcześniej dziewczyny. Nie zamieniwszy z nią więcej niż paru słów. To była według mnie absurdalna sytuacja. Rozumiem, że Ars dragonia to fantastyka, ale jakieś prawdopodobieństwo psychologiczne byłoby mile widziane.

Tytułowa Ars dragonia to enigmatyczna organizacja, o której wiemy jedynie ze stron przerywających raz na jakiś czas treść – są to raporty policyjne i lekarskie dotyczące śledztwa i inwigilacji Ars dragonii. Tyle wiemy. I właściwie... tylko tyle. Oby drugi tom to nadrobił. Raporty były dobrym, ciekawym pomysłem na przerywniki w książce i budowały jako-takie tło dla rozgrywających się wydarzeń, ale w momencie, kiedy pojawiały się one w środku zdania, przerywając je, nie było już tak miło. Można byłoby to dopracować i dopilnować chociaż, by te przerywniki pojawiały się, kiedy na stronie wcześniej kończy się rozdział albo chociaż zdanie.

Joanna Jodełka jest absolwentką historii sztuki i widać to w jej powieści. Zajęła się poznańskimi budynkami zdobionymi pięknymi rzeźbami i płaskorzeźbami, nadając im zupełnie inne znaczenie, chciałoby się rzec: drugie życie. Pod tym kątem Ars dragonia urzeka – a dodatkowo ostatnie strony to stylizowane na stare zapiski szkice tych rzeźb i budynków. Takie strony dodały tylko klimatu, a okładka tylko to spotęgowała. Niestety, to nie jest książka, którą mogę polecić, bo szczerze mówiąc, jest dość przeciętna. Historia ma ogromny potencjał, jednak nie powala i nie jest łatwa do zapamiętania, nic specjalnie ciekawego tam się nie działo. Zakończenie zaś było naprawdę intrygujące i zasiało we mnie ciekawość – jako osoba ogromnie ciekawska, rzucę okiem na drugi tom powieści. Ale Ars dragonia nie jest żadnym dziełem, które mogę wychwalać pod niebiosa. Ot, taka książka, którą się czyta, odkłada na półkę i o niej zapomina. Liczę na poprawę w drugim tomie – mniej chaosu, więcej prawdopodobieństwa, i będzie świetnie. :)

Książka dzięki wydawnictwu Egmont. Dziękuję :)

4 komentarze:

  1. "Czy może być gorzej? Cóż, to Polska – więc tak." Padłam. :D
    Pomysł ciekawy, ale do książki mnie nie ciągnie. No cóż, zresztą recenzja nie była zbyt pochlebna, więc co się dziwić. Poza tym odstręcza mnie od niej wątek miłosny, o którym napisałaś kilka słów - chłopak poznaje dziewczynę trzy dni temu i zakochuję się w niej na zabój. Nienawidzę takich nielogicznych sytuacji...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zaciekawiła mnie, lecz gdy znajdę czas, jeszcze się nad nią porządnie zastanowię :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie rozpoczęłam lekturę :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...