niedziela, 28 czerwca 2015

Pachnidło, Patrick Süskind


Wszyscy poszukujemy ideału - idealnego życia, idealnej drugiej połówki, idealnej pracy. Pogoń za nim nie jest niczym nowym w społeczeństwie; chociaż niewielu się udaje, to próby wciąż są podejmowane. Marzenie, które się spełnia, nie jest prawdziwym marzeniem - powiedział bohater anime FullMetal Alchemist, a jego słowa dokładnie obrazują mój problem z ideałem. Czy ideał powinien być czymś, do czego wiecznie się dąży, czy raczej najważniejszy jest moment osiągnięcia go - o ile ten nastąpi? Bo co, jeśli okaże się, że dążyliśmy do czegoś wymarzonego tylko po to, by przekonać się, że nie wiedzieliśmy, czego tak naprawdę chcemy?


Takie i inne, znacznie bardziej obrzydliwe dla mnie myśli, nasunęła mi lektura Pachnidła Patricka Süskinda. To dosłownie historia pewnego mordercy, jak głosi podtytuł. Mordercy najgorszego rodzaju, bo nieodczuwającego miłości i ślepego na wszystko oprócz swojego celu, nie zdającego sobie nawet sprawy z tego, że odbiera komuś życie. Jednak jest jednocześnie coś smutnego w jego historii, coś, co nie pozwala do końca nienawidzić biednego Jana Baptysty Grenuille'a, którego pokarało życie od dnia narodzin...

Urodzony na stoisku rybnym, pozostawiony sam sobie, krzykiem zwrócił na siebie uwagę. Od najmłodszych lat był outsiderem, bano się go i omijano szerokim łukiem, a mimo to Kościół płacił za jego wychowanie. Kiedy pieniądze do jego - i mnóstwa innych dzieci - opiekunki nie wpłynęły, madame sprzedała do do garbarni, gdzie Jan Baptysta pracował i rozwijał swój niecodzienny talent: zmysł węchu. Poznawał wszystkie zapachy Paryża, w pocie czoła przerzucając skóry i pracując wśród obłoków trujących oparów. Nie umiał nazwać wszystkich zapachów, ale je znał. 

I jednego dnia poznał zawód perfumiarza - który tworzy piękne zapachy, kompozycje, które skradają serca Paryżanom. Zapach pewnej młodej dziewczyny tak zapadł mu w pamięci, tak bardzo wrył się w jego umysł nieznający miłości ani współczucia, że Jan Baptysta zapragnął zapach ten uczynić mniej ulotnym, trwalszym. Zakorkowanym w butelce. Swoje życie zawdzięcza uporowi, i w tej kwestii również się nie podda - nie ustanie, dopóki nie stworzy idealnych perfum. Z kwiatów łatwo wydestylować olejek zapachowy... Ale z człowieka?


Pachnidło nie przypominało mi zwyczajnej powieści z fabułą i akcją. Choć niewątpliwie i fabułę, i akcję znaleźć można bez większych przeszkód, to Süskind właściwie snuje opowieść niczym wędrowny bajarz, ktoś oglądający z boku wszystkie te wydarzenia, rzadko wchodząc w myśli Grenuille'a. Bywa to niepokojące, bo nie znając granic tego młodego człowieka, nie wiemy, czego się po nim spodziewać - co zaraz zrobi, gdzie pójdzie, co się wydarzy, co się dzieje w jego głowie? Choć bywają momenty zaznajomienia się z jego myślami, to jednak wzbudzają one jeszcze więcej emocji, potęgując niepokój. 

Cała opowieść wydaje się snuta tym samym, jednostajnym, spokojnym tonem - narracja nie zmienia się na dynamiczniejszą czy bardziej emocjonalną w momentach popełniania morderstw czy podczas obrzydliwie dosłownych opisów XVIII-wiecznej Francji i jej biednych dzielnic, wraz z cuchnącymi zapachami, które Grenuille tam wyniuchał. Narratora-bajarza nie rusza absolutnie nic, co się dzieje, jakby opowiadał tę historię setny czy tysięczny raz. Za to czytelnika rusza od samego początku, od porodu wśród rybich wnętrzności po finałową scenę, która zostawia w ogromnym szoku, a nad głową pojawia się gigantyczny znak zapytania, a w głowie pytania: jak do tego doszło? dlaczego on to zrobił?

Pachnidło nie jest najprzyjemniejszą książką do czytania. Nie jest też najłatwiejszą, obfituje w opisy zapachów i dzielnic nędzy w nadzwyczaj obrazowy, a przez to obrzydzający lekturę sposób. Cała powieść to jeden wielki antyestetyzm z jednym wyjątkiem - idealnym zapachem z wyobrażeń Jana Baptysty Grenuille'a. Warto ją poznać, bo może nie zawsze akcja mknie do przodu, ale to ciekawa, intrygująca historia, historia, jakiej jeszcze nigdy nie czytałam. Niesamowicie sugestywnie napisana, pełna różnego rodzaju zaskoczeń - na przykład jest tam opis braku zapachu kamieni. To intryguje, nieprawdaż?


Film w reżyserii Toma Tykwera świetnie oddaje klimat tamtych czasów, nie jest to wizja podkoloryzowana: wieśniacy są brudni i obdarci, bez zębów. Nie oszczędzono widzowi widoków obrzydzających przyjemność płynącą z oglądania filmów: zbliżenia podczas wąchania zdechłego szczura; dzielnice nędzy, w których początkowo obracał się Grenuille, pełne brudu i ludzi, na których żal patrzeć - wynędzniałych, ledwo żyjących, z bliznami, naroślami, chorobami; morderstwa, których dokonywał, ukazane z porażającą precyzją.

Chociaż Pachnidło w wersji filmowej jest historią mocno okrojoną - wielu wątków nie poruszono, nawet nie wspomniano - to sam najważniejszy wątek pozostał bez zmian i mimo dużo uboższej fabuły, nie odczuwałam niedosytu. Tom Tykwer zręcznie wyrzucił przedłużające akcję właściwą wątki i poprowadził fabułę tak, by ciągle intrygowała. Pozostawiono wszystko, co najlepsze z powieści, i co najlepsze - pojawia się w filmie i narrator-bajarz, i nieuchwytny świat zapachów, którego przedstawienie jest ogromnym wyzwaniem.

Pachnidło, zarówno książka, jak i jej ekranizacja, pozostawiły mnie w głębokim szoku i odrazie. A jednocześnie w zachwycie, że można stworzyć taką historię!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...