poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Hannibal | sezon 1



Postać dr Hannibala Lectera jest nieodzownie kojarzona z fenomenalną kreacją Anthony'ego Hopkinsa w Milczeniu owiec. Któż przecież nie zna genialnego psychiatry lubiącego sobie... hm, dobrze zjeść? Zapewne nie wszyscy oglądali film – i nie dziwię się, nie wszyscy mają nerwy ze stali, nie wszyscy muszą ze spokojem znosić film o kanibalu – ale postać ta jest kojarzona, w większym lub mniejszym stopniu. Trudno więc teraz wyobrazić sobie znanego nam Hannibala w zupełnie innej, jeszcze bardziej współcześniejszej, podzielonej na trzynaście odcinków odsłonie. A taka adaptacja książek Thomasa Harrisa jest nie gorsza od pełnometrażowego filmu. Tym bardziej, że twórcy do ostatniej kropli wyciskają możliwości, które daje im podzielenie historii na epizody. W dodatku bardzo eleganckiej historii, jeśli takiego epitetu użyć można w stosunku do opowieści o kanibalu. Doprawdy, połączyć morderstwa z tak niezwykle nienormalną elegancją – albo twórcy są cholernymi geniuszami, albo w szafie ukrywają żółte papiery. Opcji pośredniej nie uznaję.

Konsultant FBI Will Graham opanował empatię do granic możliwości i już powoli zaczyna tę granicę przekraczać. Będąc na miejscu zbrodni, dzięki swoim umiejętnościom: wyżej wymienionej empatii i obserwacji otoczenia jest w stanie wczuć się w mordercę, na chwilę stać się tymże mordercą i odtworzyć w swoim nie do końca normalnym umyśle całą scenę zabójstwa, co pomaga poznać motywy zbrodniarza i odgrywa dużą rolę w jego ściganiu, pojmaniu i skazaniu. Niestety, o ile dla jego przełożonego Jacka Crawforda jest kurą znoszącą złote jaja, o tyle w oczach całej reszty współpracowników powolutku stacza się na samo dno, coraz bardziej tracąc rozum. Taka jest właśnie cena genialnego umysłu – powolne zatracanie rzeczywistości. Dlatego Will dostaje własnego psychiatrę, który ma mu pomóc w radzeniu sobie z potwornościami związanymi z pracą w FBI, a psychiatra ten zwie się Hannibal Lecter.

Mnożą się morderstwa, niby każde inne, niby do większości z nich dopisano winnego, ale niby. Willowi coś nie pasuje i jednego zabójcy nie jest w stanie określić, znaleźć. Czas ucieka; jego umysł staje się coraz bardziej szalony, a Jack Crawford usiłuje wycisnąć z niego, ile się da, zamiast kazać iść do domu, opatulić się kocykiem, otoczyć stadem bezdomnych psiaków, wypić ciepłą herbatę i jedynie ewentualnie pozwolić prowadzić wykłady dla studentów. Umysłowa gra między Willem a Lecterem wyczerpuje tylko tego pierwszego. Kim tak naprawdę jest światowej sławy psychiatra? Kim tak naprawdę jest Will – czy ma jedynie pewne problemy psychiczne, czy... jest mordercą?

  

Pysznie wygląda, czyż nie? Nie chcecie wiedzieć, z czego jest zrobione...




Lubię seriale – mają dużo odcinków, mogą pokazać więcej szczegółów niż dwugodzinne filmy i zawsze są ciekawie zaprojektowane. Zazwyczaj bywa tak, że po pierwszym odcinku już wiem, czy będę ten serial wielbiła po wieki wieków, czy raczej nie obejrzę kolejnych odcinków. Z Hannibalem było zgoła inaczej. Nie powinno się go oceniać pod wpływem zaledwie jednego czy dwóch odcinków, ale biorąc pod uwagę całość serialu, trzynaście epizodów, czterdzieści minut każdy. Bo przecież nie można ocenić Milczenia owiec, obejrzawszy jedynie kwadrans filmu. Z początku może wydawać się, że Hannibal jest typowym kryminalnym serialem, gdzie jeden odcinek równa się jedno morderstwo, śledztwo i rozwiązanie sprawy. Dopiero spojrzenie na ogół pokazuje, jak bardzo dopracowany pod względem szczegółów był to serial – nieistotne zdarzenia czy fakty z pierwszego odcinka wywlekane są na światło dzienne w finale. Wydaje mi się, że najpierw napisano scenariusz całego Hannibala, a dopiero potem podzielono go na odcinki – i jest to bardzo dobre wrażenia, tyle że jak wspominałam, jedynie całokształt to ukazuje.

Mała liczba bohaterów wychodzi na dobre – doskonałe przedstawienie psychologiczne postaci zasługuje na jakąś Bardzo Znaną Nagrodę, ale nie ma kategorii Najlepszy serial podczas rozdania Oskarów, więc musicie uwierzyć mi na słowo. Bo przedstawić walkę dwóch wielkich umysłów – jednego i drugiego psychopatycznego lecz w zupełnie różnych kierunkach – to sztuka niezwykle trudna, jak balansowanie na linie podczas żonglowania bezcenną porcelaną babci. Jeden zły ruch i wszystko możesz zepsuć. Bryan Fuller pisząc scenariusz nie tylko mistrzowsko balansował i żonglował, ale zrobił też parę salt w trakcie. Hannibal jest serialem nie tylko do oglądania – należy słuchać. Dokładnie, nie roniąc ani jednego słowa, najlepiej polecam wersję z polskimi napisami, bo i będziemy mogli dzięki temu usłyszeć cudne głosy aktorów, i jednocześnie wszystko zrozumieć.

Skoro już o postaciach mowa – Mads Mikkelsen jako dr Lecter to strzał w dziesiątkę, nawet jeśli nie przypomina Hopkinsa, co moim skromnym zdaniem jest zdecydowaną zaletą. Przedstawia Hannibala doprawdy elegancko, dużo subtelniej, chociaż nie pozostawia złudzeń, kim tak naprawdę jest ten pomocny psychiatra. Do oceniania aktorstwa jestem ostatnia w kolejce, bo nie znam się absolutnie na tej trudnej sztuce. Odbieram aktorstwo na poziomie zwykłego oglądacza, a nie znawcy, i na tymże poziomie aktorstwo Mikkelsena jest nieziemskie. Widać, jak bardzo wczuł się w swoją postać; prawie jak Will Graham wczuwający się w morderców. Do Willa też nie mam obiekcji, chociaż Hugh Dancy z pewnością miał trudny orzech do zgryzienia. Zagrać konsultanta ds kryminalistyki to średnie wyzwanie, ale kiedy do tego dochodzi powoli następująca choroba psychiczna i wymiotowanie uchem... Cóż, Dancy mistrzowsko sobie z tym poradził.

Chociaż serial opowiada o małej wojnie mentalnej między dwoma wielkimi umysłami, na wspomnienie zasługują niezwykle precyzyjnie skonstruowane postacie drugoplanowe. Nie będę rozwodziła się nad każdą z nich, dodam tylko, że nie zostali oni wciśnięci do serialu tylko po to, by od czasu do czasu pojawić się na ekranie i tylko być w tle, ale okazują się bardzo ważnymi personami. I intrygującymi.

Hannibal jest serialem krótkim i nie zabierze zbyt dużo czasu obejrzenie go w całości na raz, a taki sposób tylko spotęguje emocje. Radzę traktować go jako jedną, bardzo bardzo długą i luźną adaptację książki, a nie jako epizodyczny serial. Dawno nie oglądałam ani nie czytałam niczego chociaż w połowie tak obrzydliwego, a przy tym emanującego elegancją serialu. Strach mnie ogarnia, kiedy patrzę na kolejne piękne dania przygotowane przez Lectera i ślinka napływa mi do ust, ale jednocześnie wiem, że to są ludzkie serca czy wątroby na talerzu. Za to jak pięknie podane!

Zachwyca formą, eksperymentami z niektórymi ujęciami, nietuzinkowymi bohaterami i niebanalną fabułą, a także cudnymi widokami jedzenia, co dla takiego żarłoka jak ja jest zaletą. Równie wspaniały, co obrzydliwy. Proszę państwa, Hannibal – serial idealny zarówno dla smakoszy, jak i amatorów w tej dziedzinie.

2 komentarze:

  1. Uwielbiam Madsa, już samo jego spojrzenie zasługuje na Oscara :D Ale serial jako taki średnio mi się podobał - te sceny z krojeniem mięsa czy zarzynaniem kogoś są przerysowane, jakby na siłę miały wywoływać obrzydzenie. Po pierwszym sezonie odpuściłam obie dalsze oglądanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ten serial i cały ten dziwaczy klimat. "Hannibala" zaczęłam oglądać w zeszłe wakacje i wpadłam na całego. Mikkelsen jest rzeczywiście rewelacyjny, trochę nieludzki, a przez to pasuje to tej nieco psychodelicznej aury. :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...