piątek, 3 stycznia 2014

Sherlock BBC | sezon 1, sezon 2

twórcy: Stephen Moffat, Mark Gatiss
(aka Stephen main-troll Moffat and Mark Godtiss)


Przepadłam całkowicie dla Sherlocka BBC i wszelkie próby napisania recenzji niezawierającej w trzech czwartych moich bardzo fanowskich wynurzeń, teorii, spisków, pisków, krzyków i wyznań miłości dla wszystkich, od aktorów, przez pisarzy i reżyserów, po twórców i scenarzystów, spaliły na panewce. Dlatego recenzję tę proszę traktować bardziej jak opinię ogromnej fanki szalonego detektywa, która również tak samo jak serialowa wersja Sherlocka nie ma zbyt równo poukładane w głowie. Chyba wszyscy znają najsławniejszego brytyjskiego detektywa Sherlocka Holmesa; zawsze przedstawiany w czapce uszatce i z wielką fajką jest jednym z symboli kojarzących się z Wielką Brytanią. Stary serial o nim przedstawiał Sherlocka dokładnie takiego, jakim był w książkach i opowiadaniach pisanych przez sir Arthura Conana Doyle'a. A potem przyszła moda na przekształcanie baśni na mniej dziecinne, czasem bardziej współczesne. Nawet Sherlock się nie uchował przed panującą modą. I chwała mu za to!
A Moriarty wygląda genialnie w koronie.


Pierwszy Sherlock, który oryginalnego Sherlocka przypominał jedynie w części pojawił się w filmie o jakże niesamowitym tytule Sherlock Holmes w reżyserii Guya Ritchiego, z Robertem Downeyem Jr w roli tytułowego bohatera. Już wtedy Sherlock był nieco arogancki i miał większy pazur od książkowego pierwowzoru. A potem dwóm panom z Wielkiej Brytanii wpadł do głowy pomysł, by przenieść detektywa do współczesnego Londynu. A nazywali się oni Moffat i Gatiss i sprawili, że miliony ludzi na całym świecie oszalało dla Sherlocka BBC. Tym pomysłem, tym trzyodcinkowym mini-serialem, Stephen Moffat i Mark Gatiss zaskarbili sobie wieczną nienawiść i miłość ze strony fanów. Zresztą, chyba bardzo lubią fanów, bo w trzecim sezonie mamy wspaniałą personifikację fandomu i akcje niczym z fanfiction – Sheriarty made my day. Ale o tym w recenzji trzeciego sezonu. :)

Gwoli ścisłości, o ile Sherlock wydaje się być serialem detektywistycznym, to zagadki kryminalne są jedynie tłem dla relacji głównych bohaterów. To właśnie ta delikatna, nie do końca zrozumiała relacja łącząca weterana wojennego (i lekarza, i blogera) Johna Watsona i dość nieludzkiego, jedynego na świecie detektywa konsultanta Sherlocka Holmesa jest trzonem całego serialu. Nieważni są arcywrogowie, kryminaliści czy dziwne graffiti na ścianach, tylko ich powoli rodząca się przyjaźń zawarta w sześciu półtoragodzinnych odcinkach. Równie ważny jest sam umysł Sherlocka Holmesa. Pomimo współczesnego, nowoczesnego świata pełnego google, wikipedii i baz danych, to ludzki (chociaż określenie „ludzki” w stosunku do detektywa wydaje się być dość nierealistyczne) umysł jest tutaj najważniejszy, wysuwa się na prowadzenie. Komputer nie powie, żeby zaaresztować brata, jeśli ma zieloną drabinę, a Sherlock – tak. I tym samym wsadzi winnego do więzienia.

Pierwszy odcinek, A Study in Pink, opowiada historię poznania się Sherlocka i Watsona. Już od samego początku dane jest nam poznać detektywa od jego genialnej strony. Holmes okazuje się nie być najlepszym współlokatorem (głowy i palce w lodówce, ogólny bałagan), ale wtedy właśnie, od sprawy pewnej różowej pani zaczyna się wspólne rozwiązywanie zagadek kryminalnych, z którymi nie radzi sobie policja – co nie jest żadnym zaskoczeniem. Dla mnie ten odcinek był bardzo dobry i odpowiednio wprowadzał w klimat całego sezonu. Zachwyciła mnie również muzyka – utwory w tle idealnie wpasowują się do wydarzeń i według mnie bardzo pasują do samego Sherlocka. Do dziś mam muzykę z początku każdego odcinka ustawioną jako dzwonek w telefonie. The Blind Banker to chyba najbardziej nijaki z odcinków obu sezonów, ale tylko w porównaniu do całej reszty – ogólnie jest to również dobry epizod i naprawdę ciekawie rozplanowana zagadka, ale jest trochę, hm... Inaczej: trudno go raczej zapamiętać. Mimo wszystko The Blind Banker opowiada o kolejnym nietypowym morderstwie i Sherlock oczywiście gra pierwsze skrzypce w rozwiązywaniu zagadki. Jak zawsze. Ale zawsze coś zaskakuje w odcinku i twórcy nie dają nic monotonnego. The Great Game i pojawienie się Jima Moriarty'ego. O ile aktor w roli arcywroga Holmesa jest niesamowity, o tyle samego Moriarty'ego nie lubię, bo... bo Richard Brook i Reichenbach Fall! I wygląda cudnie w koronie. Zakończenie sezonu wbija w fotel. Dobrze, że nie musiałam na drugi sezon czekać, tylko do razu włączyć kolejny odcinek, bo Moffat i Gatiss chyba kochają cliffhangery.


Zaraz po The Great Game obejrzałam więc A Scandal in Belgravia, którego akcja zaczyna się właściwie od momentu, w którym zakończył się pierwszy sezon. Jim Moriarty ucichł na chwilę, by dać wejść na scenę pięknej i niebezpiecznej Irene Adler. No, niebezpieczna była, ale czy piękna... nie powiedziałabym. Chociaż Sherlock patrzył tam, gdzie patrzyłby każdy facet, cóż. Ten odcinek obfitował w zaskoczenia i w naprawdę zabawne sytuacje, szczególnie te rozgrywające się w Pałacu Buckingham. Tylko Holmes zdolny byłby pójść tam w samym prześcieradle. W The Hounds of Baskerville przede wszystkich zauroczyły mnie procesy myślowe Sherlocka. Technicznie wykonano to cudownie, a wizualnie – pałac pamięci Sherlocka po prostu cieszy oczy. Sama zagadka tajemniczego psa jest dość... zaskakująca i straszna. To był jeden z tych odcinków, po których bałam się sama chodzić w ciemności. O Reichenbach Fall się nie wypowiem. Za ten cudowny, fantastyczny odcinek nienawidzę Moffata i Gatissa. Nienawidzę!!! Stworzyli takie cudo, a potem kazali na rozwiązanie zagadki czekać dwa lata. Na szczęście dla mnie nie trwało to dwa lata, bowiem Sherlocka poznałam jakieś sześć miesięcy przed premierą trzeciego sezonu. Jednak mimo wszystko, kazali długo czekać.

Honey, you should see me in a crown.”

Źródło
Ponoć Benedict Cumberbatch, czyli nasz współczesny Sherlock Holmes, narzeka na strój noszony podczas kręcenia odcinków. Niech sobie narzeka, ale jeśli odmówi założenia fioletowej koszuli seksu (nazwa własna, sherlockowy fandom pozdrawia), cudnego płaszcza i apaszki, hordy wygłodniałych fanek zjedzą go żywcem, wiem, co mówię. Serial ma naprawdę genialny, chociaż przerażający fandom – czyli tak jakby zbiór fanów. Jednym z ich pomysłów jest właśnie ochrzczenie założonej może dwa razy w obu sezonach koszuli fioletową koszulą seksu. I teorie dotyczące tego, że Martin Freeman (Watson) jest tak cudny, rozczulający i kochany, że musi być zrobiony z małych kotków. W całości się z tym zgadzam, innej możliwości nie widzę. Fani Sherlocka naprawdę zaczynają przerażać, kiedy dostrzegają najmniejsze szczegóły w serialu, szczegóły, o których wiedzieli chyba tylko Moffat i Gatiss. A to John Watson w pierwszych scenach A Study in Pink pijący kawę z kubka z napisem Criterion, co jest również nazwą baru, w którym Watson spotkał Stamforda w książce. A to mruganie Johna w scenie nad basenem. MRUGANIE. Obejrzałam tę scenę raz jeszcze, i wiecie co? Mieli cholerną rację – alfabetem Morse'a poprzez mruganie przekazywana jest wiadomość S-O-S. Niesamowita dedukcja. Mark Gatiss i Stephen Moffat chyba musieli bardzo dobrze bawić się podczas pisania i nagrywania serialu.

Nie pamiętam zbyt dobrze swoich początków związanych z książkoholizmem. Teraz wydaje mi się być niemożliwe nie patrzeć na książki i na ich bohaterów tak jak patrzę teraz, nie szukać ulubionej postaci w powieści. Ale chyba... chyba jednym z pierwszych bohaterów literackich, które kochałam, był właśnie Sherlock. Od podstawówki kocham Wielką Brytanię. Nie kochałam wtedy książek (jeszcze), ale i tak czytałam więcej od rówieśników. I przeczytałam Sherlocka Holmesa, pamiętam dobrze, był to zbiór opowiadań w dość dziecinnej, rysunkowej oprawie. Wiecie co? Już wtedy kochałam gościa – nie dość, że inteligentny, to jeszcze Brytyjczyk i outsider. Zapomniałam trochę o tym moim pierwszym ulubionym i żałuję, że Zmierzch (tak, ten) i inne paranormalne romanse wyparły ponadczasowe opowieści sir Arthura Conana Doyle'a. Filmy i seriale przypomniały mi o tym i jestem im dozgonnie wdzięczna za ponowne rozpalenie mojej miłości do brytyjskich detektywów. Sherlock BBC jest genialny i jestem przerażona tym, co robi z ludźmi, ale jest to w jakiś sposób piękne – sprawia, że ktoś, kto nie lubi opowieści z dawnych lat, z dziewiętnastowiecznego Londynu na przykład, pokocha takiego naszego, współczesnego Sherlocka.

Nie widzieliście jeszcze Sherlocka? Lećcie więc i oglądajcie, natychmiast! Krótki serial o genialnej fabule i ze wspaniałymi aktorami w rolach... we wszystkich rolach – to musi każdy obejrzeć. Mało jest takich seriali, które po jakimś czasie nie staczają się. Ze względu na niewielką liczbę odcinków i spore przerwy między trzyodcinkowymi sezonami, Sherlock nie stoczy się nigdy i będzie wspaniałym i najlepszym dla mnie serialem jeszcze długo i długo.


Oh, no i pozdrowię Was okrzykiem fandomu SherlockaMOOOFFAT, YOU--!

9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Pierwszy odcinek już jest i powiem ci, że Gatiss wział wszystkie fanowskie fantazje i wrzucił do jednego odcinka - od romansu Molly i Sherlocka po Sherlocka i Moriarty'ego... :D

      Usuń
  2. A mnie ten szał jakoś ominął - obejrzałem pierwszy sezon i nie spieszy mi się do drugiego. Zrealizowany na medal, ale jakoś nie do końca to do mnie trafia ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, nie zawsze wszystko trafia w nasze gusta :)

      Usuń
  3. Co mogę powiedzieć, absolutnie kocham ten serial. :) Tak się cieszę, że jest już 3 sezon po tak długim czasie oczekiwania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też strasznie się cieszę z trzeciego sezonu, chociaż wciąż nie mam pojęcia, jakim cudem Sherlock przeżył i czy powiedział Andersonowi prawdę... Oni mnie wykończą :)

      Usuń
    2. Ja teez :))) szkoda ze nie wiedziałam ze lecie to w TV ! :/// Ale i tak jest mega! I AM SHER LOCKED

      Usuń
  4. Nie oglądałam, ale jak widzę, powinnam zacząć ^^

    weronine-library.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...