środa, 28 sierpnia 2013

Dary Anioła: Miasto Kości | 2013

Która fanka serii Dary Anioła nie czekała z niecierpliwością lub strachem na premierę filmu? No która? Przyznać mi się! Pani tam z tyłu? A, pani książek nie czytała, to wszystko wyjaśnia.


Lubię ekranizacje książek, o ile są dobre. Pamiętam, że zawsze kiedy w telewizji jest Harry Potter, którakolwiek jego część, siadam przed ekranem i oglądam, bo te osiem filmów zostało nakręconych bardzo dobrze – raz lepiej, raz gorzej, ale ogólnie trudno nie ocenić tej ekranizacji wysoko. Zawsze jednak się boję, bo co, jeśli reżyser – za przeproszeniem – spieprzy cały film? Idąc jednak na Dary Anioła: Miasto Kości marzyłam tylko o tym, żeby znaleźć się w kinie. Może to przez to, że kilka godzin paradowałam wraz z innymi poprzebieranymi mangowcami na Piotrkowskiej w tę i z powrotem, i że wracałam do Manufaktury do Cinema City piechotą, ale trochę chciałam zobaczyć ten film. Mimo tylu sprzecznych opinii, których naczytałam się dzień wcześniej, śmiało weszłam do sali kinowej, w której nie było tłoku (a byłam prawie tydzień po premierze, co wiele wyjaśnia), usiadłam wygodnie i pozostało mi nic innego, jak przez następny kwadrans podziwiać reklamy na wielkim ekranie.

Cisza, ciemność, nagle ekran pokazuje panoramę Nowego Jorku, słychać pierwsze nuty muzyki, widać pięknie ukazany tytuł filmu... a ja wiem, że już przepadłam. Nie jestem jasnowidzem i raczej nie wierzę w takie rzeczy, ale wtedy przepowiedziałam sobie przyszłość – że zakocham się w tym filmie bezsprzecznie.


Kiedy pierwszy raz zobaczyłam zdjęcie Jamiego Campbella Bowera jako Jace'a... Delikatnie mówiąc, nie byłam dobrze nastawiona, chociaż wiem, że są aktorzy nie grzeszący urodą, ale po zobaczeniu ich gry aktorskiej, trudno jest ich nie polubić. Taki jest Jamie. Teraz, po seansie, nie jestem już w stanie spojrzeć na takiego Alexa Pettyfera z myślą, że on wygląda zupełnie jak Jace, bo Jacem dla mnie będzie już zawsze Jamie. Jeśli zaś o Clary chodzi... Nasza panna Fray jest prześliczna! Lily Collins pasowała do tej roli idealnie, pokazała zadziorność książkowej Clary. I nie mogłam się nadziwić przez cały film, jak bardzo jest śliczna. Nawet kiedy płakała, miała w sobie wielki urok. Trzydziestoletni facet grający siedemnastolatka? Nie ma sprawy, witamy w Hollywood! Widać to, niestety. Widać, że Alec Lighwood to nie siedemnastoletni Nocny Łowca. Wyglądał starzej od Magnusa! Za to jego siostra Isabelle – lepiej wybrać nie mogli. Idealna Izzy! A jej bicz był cudowny. 

Tak, Magnus nie ma spodni. :)
Dość o Nocnych Łowcach, przejdźmy do śmietanki towarzyskiej, czyli Luke i Magnus we własnych osobach. O Luke'a się bałam tak samo, jak bałam się o Jace'a. Lubię Hobbita, a po Thorinie Kili, grany tak jak Luke przez Aidana Turnera, jest moim ulubionym krasnoludem. I martwiłam się, że tak jak teraz w Jamiem widzę tylko Jace'a, tak w Luke'u będę widziała krasnoluda. Nie widziałam, co dowodzi, że Turner jest świetnym aktorem. I na początku dałabym sobie rękę uciąć, że to nie jest on! I wiecie co? Nie miałabym teraz ręki! A mój ukochany Wielki Czarownik Brooklynu? Ha, lepiej wybrać nie mogli! Tak genialna postać grana przez nieznanego co prawda mi wcześniej aktora, ale została odegrana... nie, do tego brakuje mi przymiotników. Magnus Bane bez spodni – to wyraża więcej niż tysiąc słów. Naprawdę. Przepraszam, że się nie wypowiem o Simonie zbyt długo, ale ja go po prostu nie lubię. I chyba Robert Sheehan spisał się dobrze, bo o ile jako aktora go polubiłam, to Simona wciąż nie lubię. I nie polubię.


Skoro już o aktorach mówimy – Nocni Łowcy mają genialny gust w doborze ubrań. Nie interesuję się ciuchami, nie zwracam na nie zazwyczaj większej uwagi, ale w filmie trudno było oderwać oczy od sukienki Clary, slipek Magnusa (cicho, nie jestem zboczeńcem!), kurtki Jace'a czy płaszcza Bane (tym razem był w spodniach). Albo piękna biała suknia Izzy z klubu Pandemonium – istne cudo! :)


Muzyka! To, co najbardziej kocham i bez czego nie mogę żyć! A muzyka w Mieście Kości była... może nie aż tak fenomenalna, ale zrobiła na mnie ogromne wrażenie. I choć nie gustuję w wykonawcach takich jak Demi Lovato, to jej piosenka Heart by heart była idealnie wpleciona w akcję i została właśnie zapętlona na moim odtwarzaczu na kilka dni, razem z He is we ft. Owl City All about us. Jednakże – chociaż możliwe że nie przysłuchiwałam się tak bardzo, zbyt podekscytowana filmem – niewiele piosenek usłyszałam. Wspomniane już Heart by heart, którego nie można chyba była przeoczyć, genialne 17 Crimes AFI na napisach końcowych. No i na przyjęciu u Magnusa. Przesłuchując soundtrack, spodobały mi się piosenki, których kiedyś nie przesłuchałabym nawet. Jessie J Magnetic i Jetta Start a Riot – te dwie ciągle nucę, wpadły mi w ucho i nie chcą wyjść! :) Soundtrack pasował do klimatu filmu, ale nie ekranizacji. Wiem, jak dziwnie może to zabrzmieć. Wspominałam już o tym, że film różni się od książki. Nie tylko zmianą scenariusza, ale i klimatem. Seria jest dużo bardziej... fantastyczna, zaś ekranizacja pokazuję bardziej nowojorską i Przyziemna wersję książki Cassandry Clare. Co nie zmienia faktu, że choć zmieniony, film był... genialny.

Piękna scena. I w książce, i w filmie.
Jedyne, co mogę zarzucić „Miastu Kości, jest bardzo poważnym i okropnym błędem dla mnie – zatwardziałej kociary. GDZIE BYŁY KOTY? Nie było ani Churcha, ani Prezesa Miau i cierpiałam z tego powodu. Takie ważne postacie, bezczelnie pominięte! Jednak podsumowując, film okazał się być idealny. Nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest lepszy od książki, na podstawie której powstał. Nie powiedziałabym też, że to genialna ekranizacja książki. Miasto Kości to genialny film. Brakuje w nim wielu scen i zmieniono nieco fabułę, ale film na tym nie ucierpiał. Nie mam tyle pieniędzy, by móc chodzić do kina dziesięć razy na ten sam film, ale chętnie poszłabym na niego znowu. I znowu. I znowu. 


Cieszę się z tej ekranizacji. Była genialna. Ale wiecie, co mnie boli? Że nagle zrobi się mnóstwo fanek Miasta Kości. I w zasadzie powinno mnie to cieszyć, więcej ludzi podzielających moje uwielbienie do twórczości Cassandry Clare... A nie, to tutaj tkwi haczyk. Mnóstwo dziewczyn (bądźmy szczerzy, facet sam nie pójdzie na Miasto Kości, chociaż film zawiera też elementy dobre dla męskiej publiczności – dziewczyny w króciutkich sukienkach, walki, krew, okropne, obrzydliwe demony) będzie teraz jarało się, jaki to Jace jest świetny i przystojny i „o bosh, oni są rodzeństwem, jak to możliwe!!!111oneone”. Ale jak się zapyta o to, czy Simon jest wampirem albo kto jest prawdziwym bratem Clary, albo kim jest Maia – zrobią wielkie oczy. Broń Boże nie mówię o wszystkich, bo jeśli film zachęci do przeczytania książki, to świetnie. Cudownie! Więcej ludzi czytających książki, to jest piękne. Nawet wystarczyłoby spróbować przeczytać, bo rozumiem, że książka nieco różniąca się od ekranizacji może się nie spodobać. Ale takie nastolatki, które książki nie tkną kijem przez szmatkę, będą przez następny rok, półtora – do premiery drugiej części, do której nagrywania trwają już ponoć przygotowania – wypisywać bzdury o bohaterach, których tak bardzo kocham. Będzie mi ciężko to znieść, ale cóż zrobić, trzeba zacisnąć zęby i czekać. Jednak jeśli zobaczę gdzieś, że ktoś nie przeczytawszy książki, pisze bzdury, będę gryźć. Kulturalnie, ale gryźć.


6 komentarzy:

  1. Jakoś do tej ekranizacji nie jestem przekonana, choć zaczynam mięknąć po tak pozytywnych recenzjach i opiniach. Nie wiem czy akurat do kina się wybiorę, ale jeśli tylko będę miała jeszcze okazję chyba dam mu szansę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. MUSZĘ się wybrać na ten film :) książek jeszcze nie czytałam, ale fabuła baaardzo mnie pociąga!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jutro wybieram się do kina! Już nie mogę się doczekać;D Myślę, że mi się spodoba, ale nigdy nic nie wiadomo. Trochę byłam zawiedziona, że Pettyfer nie zagra w filmie, ale przecież to nie koniec świata;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ekranizacji "Miasta Kości" boję się. Przygotowywałam moją psychikę rok do zmian w scenach i kwestiach, które niestety często wprowadzają. Już chciałam zamawiać bilet w dniu premiery... a tu okazuje się, że w moim mieście nie grają. Szok totalny i wielki krzyk. Przez to mam ważenie, że nie mieszkam w cywilizowanym świcie. Może ich zdaniem "One Direction. This Is Us" jest większym hiciorem...Idzie się załamać. Zazdroszczę Ci, że byłaś :). Co do nowych fanek filmu, a nie książki - rozumiem Cię doskonale. Miejmy nadzieję, że będzie dużo więcej nowych, ale dojrzałych fanek :).
    Ależ się rozpisałam! Przepraszam, ale musiałam się komuś wyżalić :]

    OdpowiedzUsuń
  5. oglądałam dwa razy i chyba wybiorę się jeszcze raz ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. oglądałam film i przeczytałam 2 i 3 cz.(1 ogladałam )genialne naprawde polecam najlepsza była 3 cześć a i tak jak autorka opisu jace'm zawsze bedzie jamie super zagrał naprawde!,<3

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...