„Wilkołaki, wampiry i... parasolki”
Epoka wiktoriańska zawsze mnie fascynowała. Wiek wynalazków, postępu, gorsetów i turniur, angielskiej herbaty oraz szczytu potęgi Wielkiej Brytanii. A co gdyby... dodać do śmietanki towarzystwa wampiry, wilkołaki czy duchy i zobaczyć, co by z tego wyszło? Podjęła się tego i Cassandra Clare w „Mechanicznym Aniele”, i Libba Bray w trylogii „Magiczny Krąg”, jednak prawdziwy klimat wiktoriańskiego Londynu w pełni oddała Gail Carriger w debiutanckiej książce „Bezduszna”. Chociaż Alexia nie jest typem „anioła w domu”, czyli ideałem wiktoriańskiej kobiety, a wręcz przeciwnie, to da się ją lubić! Bo niewiele bohaterek jest w stanie nazwać naprawdę wkurzonego wilkołaka „burkiem”.
Wszystko zaczyna się od niewychowanego wampira, którego panna Tarabotti spotkała na balu. Nie dość, że seplenił (skandal!), to na dodatek chciał ją ugryźć! Szczyt niewychowania w tych czasach, przecież każdy szanujący się krwiopijca z westminsterskiego wie, że trzeba poprosić o pozwolenie! A Alexia z pewnością by go nie udzieliła – jest bezduszną, więc neutralizuje paranormalność, toteż gdy tylko wampir jej dotknął, kły i siła zniknęły. Wtedy do akcji wkracza gburowaty, ale przystojny i majętny Szkot, alfa watahy wilkołaków, lord Conall Maccon. Nie przepada za Alexią od pierwszego spotkania, w którym główną rolę grał jeż, ale pomaga pannie Tarabotti zatrzeć fakt, że swoją parasolką zabiła wampira.
I od tego wydarzenia wszystko leci na łeb, na szyję. Ktoś czyha na życie Alexii, wampiry znikają, a na ich miejsce pojawiają się nowe; na dodatek BUR zaczyna węszyć. Dosłownie. Oskarżenia padają na pannę Tarabotti, co jest głupstwem – ona również wpadła w kłopoty, i to nie byle jakie. Dobrze, że jest zaradna i ma pod ręką lorda Maccona, który zawsze wyciąga ją z opresji. Czy Alexia rozwiąże zagadkę i dowie się, kto porywa wampiry i wilkołaki? Czy w końcu jej staropanieństwo się skończy? To dopiero początek kłopotów dla nadprzyrodzonych wiktoriańskich istot. A dla mnie – początek niesamowitej książki.
Język, jakim napisana jest „Bezduszna”, to największa zaleta, ponieważ jest on stylizowany na dziewiętnasty wiek – a Gail Carriger wyszło to cudownie. Od pierwszej strony czuć klimat wiktoriańskiego Londynu, już od samej okładki, która oddaje treść książki, ale niestety modelka tylko częściowo przypomina Alexię. Brakło egzotycznej urody i ciemnej skóry. No i zbyt dużego nosa, który był zmorą głównej bohaterki! Plusem są także bohaterowie – większość z nich była zabawna, szczególnie mówiący kursywą lord Akeldama i lord Maccon ze swoimi szkockimi wtrąceniami. Nie mogę też nie wspomnieć o ciętych ripostach Alexii i jej kłótniach z alfą wilkołaków – wszystkie były cudowne i sprawiły, że ciągle szczerzyłam się do liter w książce.
Zasmuciło mnie, że znalazłam kilka niedociągnięć. Po pierwsze, moim zdaniem czcionka i interlinia były za małe, dlatego dość trudno się czytało. Wspomniałam już wcześniej, że modelka na okładce tylko częściowo przypomina Alexię, a to dla mnie minus. I ostatnia rzecz, która rzuciła mi się w oczy – jak można wtargnąć do chronionego biura BUR-u albo zamku alfy, jednych z najbardziej strzeżonych miejsc w Londynie? Przecież powinno tam być mnóstwo straży, a w zamku na dodatek strażników-wilkołaków, więc jak to było możliwe?! To jedyne rzeczy, które mi nie pasowały. Można jeszcze do tego dodać sunącą wolno (ale nie w żółwim tempie) akcję na początku książki. Potem już tylko zaczęła przyśpieszać.
Podobało mi. Nawet bardzo. Gail Carriger potrafiła zaciekawić własną wizją wiktoriańskiego Londynu, ponadto zbudowała cudowną atmosferę. Czytając „Bezduszną”, pierwszą część Protektoratu Parasola, miałam wrażenie, jakbym sama była w dziewiętnastym wieku. Niesamowite, co niektórzy pisarze potrafią zrobić za pomocą słów z czytelnikami. Przenieść w zupełnie inne czasu, sprawić, że czuje się zapach chloroformu albo słyszy się trzask kości towarzyszący przemianie wilkołaka. Niesamowita – tak można opisać „Bezduszną”.
Jak najszybciej pragnę zdobyć kolejne części, bo czuję, że nie stracą poziomu. Książkę polecam zapalonym miłośnikom fantastyki i steampunku. Nie gwarantuję, że wszystkim się spodoba – każdy ma inny gust – ale sądzę, że to chwila relaksującej rozrywki. Długa chwila, której nie chce się zakończyć.