Będę szczera - byłam bardzo pozytywnie nastawiona na ekranizację świetnej powieści Jamesa Dashnera Więzień labiryntu. Obsada była dobrze dobrana, trailery - intrygowały, a muzyka mnie zachwycała. Po wyjściu z kina jedynie utwierdziłam się w przekonaniu, że to genialny film, ale jednak pewien niesmak z powodu drobnych, acz licznych zmian pozostał.
Fabuła
jest prosta: Thomas nie pamięta nic oprócz swojego imienia. Trafia
do Strefy, terenu znajdującego się w samym centrum Labiryntu, gdzie
zadomowili się chłopcy tacy jak on. Od trzech lat próbują
odnaleźć wyjście. Co noc ściany zmieniają swoje położenie.
Thomas oprócz swojego imienia wie jeszcze jedną rzecz: chce zostać
Zwiadowcą. I wyprowadzić Streferów z Labiryntu.
Rzuciły
mi się w oczy zmiany dotyczące pozornie drobnych szczegółów, ale
jednak bardzo mnie irytowały. W Strefie nie powinien padać deszcz; nigdy tam nie padało, dlatego położenie chłopców po zaprzestaniu
dostaw było fatalne. Filmowy Thomas nie wiedział na pewno, że tak
jak Alby przypomni sobie wszystko po ukłuciu się kolcem Bóldożercy.
Mógł umrzeć. Serum dostali po raz pierwszy, więc wszyscy ukąszeni
wcześniej zmarli, taki wniosek mi się nasuwa. W takim razie Gally
nie pamiętał swojego przeszłego życia. Czemu więc tak usilnie
chciał zatrzymać chłopców w Labiryncie? Jakie były jego motywy,
skoro nie znał życia poza Strefą? To były drobne zmiany, które
ogólnego sensu nie zmieniły, ale uwierały przez cały seans niczym
kamyk w bucie. I ubyło nieco logiki.
Dylan
O'Brien! On był Thomasem całym sobą. Nie widziałam w nim aktora
ani żadnej innej postaci, był po prostu zagubionym chłopakiem w
obcym otoczeniu. Świetnie dał sobie radę z tą rolą - nie jestem
znawcą, jednak dla mnie, zwykłego szarego człowieka, spisał się
fenomenalnie. Nie zepsuł tej postaci, co więcej!, wzniósł ją na
wyższy poziom. Uzupełnił ją.
Również
Thomas Brodie-Sangster w roli Newta poradził sobie dobrze, ale
prawdziwy popis będzie mógł dać dopiero w Leku na śmierć. Nie
miał zbyt wielkiej roli w tej części, a i tak wyróżnił się
wśród rzeszy aktorów odgrywających Streferów. Wierzę, że da
sobie radę. Minho - w tej roli Ki Hong Lee - na fotosach wydawał mi
się z kolei... zbyt delikatny, spokojny, niepasujący do
wybuchowego, porywczego charakteru Zwiadowcy. A jednak w ekranizacji
całkiem nieźle dał sobie radę. Nie był co prawda najlepszy, ale
bardzo dobry.
Osobne gratulacje należą się ekipie od efektów specjalnych. Labirynt, który stworzyli komputerowo, był spektakularny! Ani na chwilę nie przyszło mi na myśl, że to wszystko, mury, ściany, większa część bluszczu była tak naprawdę wielkim zielonym ekranem. Podczas czytania powieści nie byłam w stanie do końca wyobrazić sobie wyglądu Bóldożerców - pół-roboty, pół-... właściwie co? Tymczasem ich wygląd nieco przypominający zrobotyzowaną szarańczę, usatysfakcjonował mnie. Byli straszni i obrzydliwi, czyli tacy, jacy mieli być.
Poza
szczegółami, o których wspominałam, nie zmieniono fabuły Więźnia
labiryntu. Wes Ball dobrze wyreżyserował tę historię,
przedstawił ją w odpowiednim świetle. Nie było eksperymentowania
z kamerą, z fabułą. Po prostu nakręcono dobry film, dobrą
ekranizację. Mnie niezwykle przypadła do gustu - wywoływała ogrom
emocji! Od śmiechu przez strach (podskakiwanie na kinowym fotelu
było normą), po płacz. Więzień labiryntu nie był nastawiony na
manipulowanie uczuciami widza, a jednak łzy popłynęły w ostatnich
scenach.
Najpierw
przeczytajcie książkę, a potem obejrzyjcie film. Gwarantuję wam -
warto!
Zrobię tak jak poradziłaś :)
OdpowiedzUsuńDYLAN! <3
OdpowiedzUsuńFilm świetny :)
Muszę obejrzeć, bo książka szalenie mi się podobała :)
OdpowiedzUsuń