Masz dwie godziny na spakowanie się, jedziesz do internatu - taką wiadomością witają nastoletnią Camille jej rodzice, kiedy tylko wraca ze szkoły, zmęczona irytującym nowym uczniem, który - wydaje się - przyczepił się do niej. Bez pytań, bez walki, Camille pakuje się i trafia do Hellheaven, międzynarodowego internatu, który kryje wiele tajemnic.
Uczniowie
Hellheaven pochodzą z różnych państw - zawsze jedna dziewczyna i
jeden chłopak reprezentuje jedną narodowość. Okazuje się, że
Camille tak naprawdę nie wie nic o swojej rodzinie, przeszłości
ani o tym, kim jest. Kolejne kłamstwa gładko wypowiadane przez
znajomych z internatu nie pomagają w kwestii odkrycia prawdy o swoim
pochodzeniu. Jednak nadchodzi czas, kiedy niebezpieczeństwo zaczyna
wisieć nad uczniami - i wtedy nie można już niczego ukryć przed
Camille.
Na
pierwszy rzut oka widać, że Hellheaven zostało
napisane przez kogoś młodego. Język przypomina mi zwyczajne
powieści dla młodzieży, których jest w tych czasach mnóstwo i
sama bardzo je lubię, bo łatwo się je czyta. Jednak wkradają się
w książce określenia takie jak lampienie się albo
wstawki po angielsku, których nie za bardzo rozumiem - w końcu
bohaterowie znajdują się w międzynarodowym internacie, co oznacza,
że - tak przypuszczam - wszyscy mówią tam po angielsku. Francuskie
czy hiszpańskie wstawki, by zindywidualizować język danego
bohatera - jestem na tak, ale angielskich nie mogłam zrozumieć.
Jeszcze
jedna rzecz rzuciła mi się w oczy, mianowicie określanie bohaterów
ich narodowością. I o ile to nie problem w przypadku, kiedy Camille
dopiero co wkroczyła w mury Hellheaven i nie znała nikogo, bo
łatwiej jest określić kogoś Niemcem czy Hiszpanem niż spamiętać
mnóstwo imion, o tyle w przypadku bliskich znajomych nie wyobrażam
sobie w myślach - jako że narracja jest pierwszoosobowa - mówienia
o kimś per Francuz czy Austriak. A już szczególnie w rozmowach ze
znajomymi nie zniosłabym tego - jeszcze nigdy nie słyszałam, by
mówiąc o znajomym cudzoziemcu, mówiono np. Austriak
pokłócił się z X, etc. Przypuszczam, że to wywodzi się
z lekcji języka polskiego, gdzie do znudzenia jest nam powtarzane,
by unikać powtórzeń.
Powyższe
wady nie przeszkadzają jednak w czytaniu. Jak wspominałam, język
jest prosty i widać, że Raven Stark ma lekkie pióro, więc
czytanie mija przyjemnie szybko. Sama fabuła jest ciekawa, choć to zlepek serialowo-książkowych motywów, jak wyjazd do internatu (naprawdę? masz dwie godziny, jedziesz do internatu? genialni rodzice!), tajemniczy, ale oczywiście niebezpieczny ukochany, a także pewien motyw dotyczący przepowiedni i pochodzenia Camille, który przemilczę - nikt nie lubi spoilerów.
Podziwiam jednak to, że autorka stworzyła całkowicie nowy świat i nowe rasy - Eldaretów i Villianów. W Hellheaven nie brak zwrotów akcji, które z pewnością zaskoczą niejednego czytelnika. Sama byłam w szoku, kiedy kolejne wiadomości o sytuacji, w jakiej znalazła się Camille, wychodziły na światło dzienne. Jednak nie brak też schematycznych rozwiązań, które moja koleżanka już po usłyszeniu zarysu fabuły odgadła, lub niewyjaśnionych motywów - jak ten z intrygującymi snami Camille.
Podziwiam jednak to, że autorka stworzyła całkowicie nowy świat i nowe rasy - Eldaretów i Villianów. W Hellheaven nie brak zwrotów akcji, które z pewnością zaskoczą niejednego czytelnika. Sama byłam w szoku, kiedy kolejne wiadomości o sytuacji, w jakiej znalazła się Camille, wychodziły na światło dzienne. Jednak nie brak też schematycznych rozwiązań, które moja koleżanka już po usłyszeniu zarysu fabuły odgadła, lub niewyjaśnionych motywów - jak ten z intrygującymi snami Camille.
Różnorodność
jest domeną Hellheaven. Ludzie różnych narodowości w
jednym internacie, a do tego jeszcze różne rasy, tworzą naprawdę
intrygującą mieszankę. Będąc mniej więcej w połowie powieści,
nie rozumiałam do końca... no cóż, niczego nie rozumiałam - jak
główna bohaterka, której do prawie samego końca podawane są
kłamstwa. Na szczęście na sam koniec wszystko zostaje klarownie
wyjaśnione i zaraz potem Czytelnik ugina się pod naporem różnych wydarzeń, by w końcu w popłochu szukać kolejnych stron. Stron, których nie ma, bo to koniec.
Każdy
kiedyś zaczynał. Hellheaven jest dość zachęcającym
debiutem - książkę czytałam z przyjemnością, co jakiś czas
zastanawiając się, o co właściwie chodzi przez wszechobecne
kłamstwa, którymi faszerowano bohaterkę wiodącą, a tym samym
naszego jedynego narratora. Katarzyna Miszczuk kiedyś popełniła Wilka i Wilczycę, również mocno schematyczne powieści, a wyszła na ludzi, więc i tym razem mam nadzieję, że będzie tylko lepiej. I broń Boże nie mogę powiedzieć, że
to powieść dobra jak na polskie standardy - jak to
się mówi w temacie filmów - to po prostu książka, porównywalna z tymi wszystkimi, lepszymi i gorszymi fantastycznymi powieściami
YA. Gdybym nie wiedziała, że autorka jest Polką, uznałabym
książkę za jedną z setek amerykańskich powieści.
Dla kogoś niewymagającego i nieznającego tak dobrze gatunku, jakim jest paranormal romance i YA, z pewnością Hellheaven będzie satysfakcjonującą powieścią.
Dla kogoś niewymagającego i nieznającego tak dobrze gatunku, jakim jest paranormal romance i YA, z pewnością Hellheaven będzie satysfakcjonującą powieścią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz