niedziela, 1 lutego 2015

A na imię było mu Galavant!


Od czasu mojej miłości do Upiora w operze, nie uciekam już gdzie pieprz rośnie przed musicalami. Ponadto powróciłam do regularnego oglądania seriali - a tych jest bez liku. Wiecie, co jest połączeniem i musicalu, i serialu? Połączeniem idealnym, zabawnym, genialnie napisanym i rozlewającym ciepło na sercu? Galavant! Serial-musical, osiem dwudziestominutowych epizodów pełnych baśniowych motywów i piosenek, które natychmiast zagnieżdżają się w uchu!

Way back in days of old, there was a legend told
About a hero known as Galavant!

Galavant jest typowym bohaterem baśni - przystojny, uwielbiany, dzielny, zręcznie władający mieczem, łamiący kobiece serca... dopóki nie poznaje Madaleny. Wtedy jest jeszcze bardziej typowym bohaterem: ma swoją ukochaną, za którą może walczyć, którą może kochać z wzajemnością. Idealne życie dla kogoś takiego, jak Galavant, nieprawdaż? W życiu bohaterów nie może jednak być tak różowo: zły król Richard oczarowany urodą Madaleny porywa ją do podbitego niedawno zamku w Walencji i zmusza do ślubu. Galavant, topiący swoje smutki w alkoholu, poddaje się i nie walczy... 

Ale księżniczka Isabella, córka władców podbitego państwa, musi zrobić wszystko, by zmusić Galavanta - już nie tak uwielbianego, dzielnego i zręcznie władającego mieczem, ale wciąż przystojnego - do pokonania Richarda. On odzyskałby Madalenę, ona - swoje królestwo. Co się jednak stanie, kiedy okaże się, że nie wszystko jest takie proste? Kiedy okaże się, że Madalena nie do końca pragnie być uwolniona...?


Od razu uprzedzam: całość jest potwornie baśniowa, pełna anachronizmów, zupełnie jakby przebrano współczesnych ludzi w średniowieczne stroje i kazano im się zachowywać jak z tamtej epoki, tak bez przygotowania - co daje olśniewający efekt, kiedy narrator śpiewa o spadku oglądalności, przykładowo. Mnie taka konwencja bawi. To jest jakby parodia tych wszystkich baśni, w których zły król zamyka królewnę w zamku, a dzielny rycerz jedzie jej na ratunek.

Galavant jest absurdalny. Absurdalny w taki uroczy, naiwny sposób - mamy królewskiego kucharza, któremu król wybił pół rodziny; mamy wiernego ochroniarza Richarda - Garetha, który jest typowym mięśniakiem i którego zachowanie jest... momentami zastanawiające; mamy też lojalnego towarzysza i służącego Galavanta, Sida - który wciąż widzi w swoim pracodawcy dawnego bohatera, a mieszkańcy jego wioski przypadkiem widzą sprawę zupełnie inaczej; jest Isabella, typ wyzwolonej, silnej, samowystarczalnej księżniczki (takich nigdy dość); są też przewijający się w tle inni, ciekawi i stereotypowi bohaterowie, ale i tak najważniejszymi są Galavant i król Richard.



Mnie całkowicie powalił sposobem bycia, naiwnością równą okrutności i dziecinnym urokiem król Richard. Od pierwszych chwil nie zachowywał się jak przystało na kogoś siedzącego na tronie i władającego państwem, ale jak dziesięciolatek. Jest w nim coś ujmującego, bo chociaż spalił wszystkie pola uprawne Walencji, pozbawił życia paru osób, to w gruncie rzeczy trudno się na niego gniewać - zwłaszcza jak próbuje przybliżyć się do chłodnej i zdystansowanej Magdaleny, jak rabuje i zabija, byleby tylko zdobyć dla niej klejnot, jak stara się nauczyć być zabawnym... Uwielbiam tę scenę! Albo tę, w której się skradają pośród straży, śpiewając piosenkę... o sekretnej misji. No cóż, nikt ich nie zauważył...

Galavant jest musicalem, ale musicalem bardzo umiejętnie skonstruowanym. Najlepiej widać to w przypadku piosenek - aktorzy (wybrani dlatego, że potrafią śpiewać, nie dlatego, że są gwiazdami Hollywood) śpiewają... trudno mi to ująć, scenariusz? Piosenki nie są oderwanymi od głównego tematu dygresjami, przemyśleniami wewnętrznymi bohaterów, tylko integralną częścią fabuły - zwłaszcza na poziomie tekstu, który został napisany niesłuchanie dowcipnie. Słuchajcie słów utworów, koniecznie!



O ośmiu, w dodatku tak krótkich odcinkach niewiele można powiedzieć prócz tego, że Galavant to źródło niepowstrzymywanego śmiechu, mnóstwa radości i wesołości. Oglądając ten serial, można na chwilę zamienić się w dziecko! Najsmutniejsze w Galavancie jest to, że... tak szybko się kończy. Przeliczając na zwykłe odcinki serialu, wychodzi, że Galavant ma ich cztery - a to bardzo mało, chociaż dostatecznie dużo, by opowiedzieć całą historię. Sęk w tym, że - jak nawet sami bohaterowie śpiewają - nie ma wielkich szans na drugi sezon, mimo że ja i paręnaście osób są zakochanych w tak typowo nietypowej konwencji. Więc jedyne, co można zrobić, to po raz wtóry zanucić: way back in days of old...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...