sobota, 7 lutego 2015

Witaj w Londynie Pod! (Nigdziebądź | Neil Gaiman)


Londyn zawsze wydawał mi się miejscem bardzo kuszącym i kiedyś nadejdzie ten czas, że się tam wybiorę. Dotychczas karmiłam się jedynie książkowymi substytutami tego miasta - powieść to tańszy zamiennik podróży - i nawet ukochany Doyle nie dał mi tak intensywnego klimatu, tak namacalnie opisanego Londynu jak Gaiman w Nigdziebądź. I gdzieś po drodze, parę drzwi i kilka tuneli dalej, nagle stało się nieważne, że Neil Gaiman opisuje Londyn Pod, znajdujący się sto metrów pod znaną nam stolicą Wielkiej Brytanii. Bo Londyn Pod stał się integralną częścią Londynu Nad. I odwrotnie.

Richard ma normalne życie: stałą pracę, mieszkanie i trochę przerażającą narzeczoną, Jessicę. Nuda i przeciętność całkowicie mu odpowiadają i przyjmuje je z otwartymi ramionami, jednak wyrywa się z nich, kiedy na chodniku znajduje zakrwawioną dziewczynę. Ryzykując zerwanie z Jess, zabiera ranną do swojego domu. Jak się okazuje, ma ona na imię Drzwi, rozmawia z gołębiami i ze względów bezpieczeństwa musi zostać u Richarda dopóki ten nie przyprowadzi jej markiza de Carabas. Chcąc mieć bezdomną, w jego mniemaniu, z głowy, zgadza się, ale tym samym wkracza w barwny świat Londynu Pod - a kiedy ktoś staje się jego częścią, nie może już wrócić do Londynu Nad. I tak Richard ląduje w niebezpiecznym podziemnym świecie, pomagając panience Drzwi uciec przed panem Croupem i panem Vandemarem, którzy na nią polują, i odkryć, czemu zabito jej rodzinę...

Momentami Nigdziebądź konstrukcją przypominało mi dobry serial - nic w końcu dziwnego, skoro Neil Gaiman zajmuje się między innymi pisaniem scenariuszy - z mnóstwem zaskoczeń, dobrej akcji i ciągłymi cliffhangerami z końcem rozdziałów/odcinków. Bywało to irytujące, bo trudno wtedy zakończyć czytanie słowami: jeszcze jeden rozdział i idę spać. Jakaś dziwna siła, fascynacja Londynem Pod i jego wszystkimi bezpiecznymi i tymi mniej bezpiecznymi dziwami, ciekawość tego innego świata - to wszystko pchało do czytania. Co jest błędem, bo Nigdziebądź, będąc kawałem dobrej literatury i naprawdę niesamowitą powieścią, w moim odczuciu zasługiwała na coś więcej niż parę godzin nieruszania się nigdzie przed przeczytaniem ostatnich słów historii Richarda i Drzwi. Zasługiwała na delektowanie się nią - a to trudne, chcąc pochłonąć fabułę szybciej i szybciej.


Chyba Nigdziebądź powinno się czytać dwa razy: raz dla wciągającej, nieco absurdalnej fabuły, a drugi raz dla kunsztu Gaimana. Nie chodzi mi też jedynie o sam styl pisania, nienaganny, ale pełen trochę nienaturalnego języka - co dodawało akurat uroku, przykładowo panu Croupowi i panu Vandemarowi. Cały Londyn zarówno Nad, jak i Pod wydawał się być placem zabaw Gaimana; ten tylko wrzucał swoje pomysły: te baśniowe, te naiwne, absurdalne, a one zazębiały się niczym trybiki w zegarze tworząc jeden zgodny mechanizm. 

Był taki moment, w którym Nigdziebądź przestał być zabawnym, pełnym komicznych sytuacji urban fantasy, bajkowość nagle stała się groteskowa i okazało się, że śmierć nie oszczędza również nietypowych mieszkańców Londynu Pod. Ta pierwsza krew nagle przyćmiewa kolorowy, pełen niezwykłości świat sto metrów pod miastem, ukazując to drugie oblicze, którego - uwierzcie mi - nikt nie chciałby poznawać. A zwłaszcza taki życiowy przeciętniak jak Richard Mayhew.

Wbrew pozorom jest to prosta powieść, o niezbyt skomplikowanej akcji (chociaż rozgrywającej się w skomplikowanym miejscu będącym mieszanką rzeczywistości i fikcji) - trochę naiwna, jak wspominałam, i absurdalna, ale w taki sposób, że czyta się z pobłażliwym uśmiechem, a nie grymasem irytacji i tłukąca się w głowie myślą: co to niby ma być? Jak inaczej przecież można określić dziewczynę o imieniu Drzwi, karykaturalny duet Croup & Vandemar czy samego zabawnego i groźnego zarazem markiza de Carabas? Ach, Carabas! Postać, którą darzę chyba największą sympatią spośród całej gamy różnych indywiduów. 

Choć Londyn Pod bywa nierzadko niebezpieczny i szybko można stracić tam życie, choć pełen groźnych zaułków i osób czy stworzeń, których nigdy nie chcielibyśmy spotkać, to nietrudno jest tam się rozgościć i zapomnieć o Świecie Nad i otaczającej nas rzeczywistości. Zatracić się w pełnym handlu wymiennego, dziwactw i intensywnych, często niezbyt miłych zapachów podziemnym świecie, zachwycić się w pierwszych chwilach urokiem miejsc takich jak Ruchomy Targ, a potem, gdy różnobarwność i niezwykłość straci na sile, gdy zacznie być niebezpiecznie, wciąż tkwić tam - w końcu z kompanią taką jak Richard, Drzwi, markiz de Carabas i Łowczyni nie grozi nikomu nic złego. Nic oprócz piekielnie dobrej przygody.

Nigdziebądź wywarło na mnie ogromne wrażenie, chociaż z pewnością byłoby większe, gdybym choć raz była w Londynie i mogła przywołać w pamięci tamtejszy klimat. Mimo to, czułam na każdej stronie radość tworzenia Gaimana. Miałam to uczucie już podczas lektury Dymu i luster, ale teraz, kiedy ta radość skupiała się wokół jednej dopieszczanej historii, poczułam to ze zdwojoną siłą. Napisałam kiedyś, że byśmy my pokochali książki, musi je kochać również autor - i z Gaimanem tak właśnie jest. Dla mnie Nigdziebądź to niesamowita podróż pod ziemię, do której z pewnością wrócę - bo jest niezbyt obszerna, ciekawa i czuję, że z każdym kolejnym czytaniem mogę odkryć w niej coś nowego. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...