Nie oszukujmy się - okładka jest ważną częścią książki. Nieważne, jak często będziemy powtarzali wyświechtane frazesy, że nie ocenia się książki po okładce - ta z brzydką, niedopracowaną grafiką raczej nas nie zachęci, skoro na półce tyle innych, przyciągających wzrok, kolorowych, niezwykłych okładek. Pewnie część z Was już wie, o co mi chodzi. Wczoraj opublikowana została polska okładka książki Love letters to the dead Avy Dellairy. Tak, możecie teraz spokojnie powiedzieć, że mam ból dupy.
Tylko
że już nie chodzi o tę jedną, konkretną książkę. Mogę sobie
kupić w oryginale na bookdepository, drogo nie wyjdzie,
a będzie się pięknie prezentowała. Wydawnictwo Amber jest znane z
tego, że nie wydaje serii czy trylogii do końca - to nie całkiem
wina wydawnictwa, o czym pisałam tutaj, ale Amber to szczególny
przypadek. Bo zamiast kupować mniej praw do książek i wydawać te,
które na pewno się sprzedadzą, wydają wiele, wiele różnych
powieści, które przechodzą bez echa. Jest wiele wyjątków, jak
trylogia Niezgodna czy Pamiętniki wampirów.
Pamiętacie, jaki szał był na to? Potem jednak Amber nic nie robi,
by zachęcić do kupna potencjalnych czytelników.
I
musimy obejść się ze smakiem, kiedy ostatni tom trylogii nie jest
wydany, kiedy książka wychwalana przez zagranicznych recenzentów i
booktuberów niknie pośród innych bestsellerów, kiedy my, nie
znając danej powieści, która pewnie przypadłaby nam do gustu,
przechodzimy obok nawet na nią nie spojrzawszy. Amber nic nie robi,
by podnieść statystyki sprzedaży. Nie czarujmy się, w wydawaniu
książek nie chodzi o misję szerzenia dobrej literatury, dzielenia
się wspaniałymi powieściami - chodzi o sprzedanie książek. Tylko
jak sprzedać książkę wyglądającą... no, niezbyt dobrze?
Po
ochłonięciu i pierwszym szoku, Love letters to the dead -
usilnie będę używała angielskiego tytułu, bo polski mnie
odstrasza, ale da się z tym przeżyć - w polskiej wersji ma dwa
problemy. Uprzedzam, że jestem amatorem, lubię jednak pobawić się
grafiką i wiem, co wygląda ładnie, a co nie, wciąż jednak według
mojego gustu. Pierwszym problemem jest typografia - literki są za
małe, gdyby wyciągnąć je w górę, niekoniecznie używając fontu
z oryginalnej okładki, i zamiast wyśrodkowania wyjustować je z obu
stron, byłoby zdecydowanie lepiej. Drugim problemem jest to białe,
paskudne coś na górze, co wygląda, jakby ktoś przypadkiem zaczął
bawić się w Paincie. Fatalnie wygląda. Gdyby
dać czarny gradient od samej góry i biały napis, nie wyglądałoby
to lepiej? Wyglądałoby.
I
dajcie tej biednej dziewczynie literkową podpórkę pod plecy.
Biedaczka musi się męczyć!
Zresztą,
Amber ma też problemy z rozmyciem Gaussa, co można
zaobserwować poniżej.
Ruchomy
zamek Hauru, choć już niestety niedostępny w księgarniach, jest powieścią
na podstawie której Studio Ghibli zrobiło wspaniałą animację
(polecam!). Jeśli się przypatrzycie obu ilustracjom, dostrzeżecie,
że są... identyczne. Tylko tę po prawej stronie ktoś rozmazał
tak bardzo, że wygląda jak brzydka plama. Rozumiem, że prawa do
ilustracji mogą być zbyt drogie i może Amber nie wykupiło ich -
ich sprawa - ale po co w takim razie i tak ilustracji użyć, tylko
rozmazać ją do granic możliwości? A jeśli kupiło - po co psuć
coś tak doskonałego jak namalowany ze wszystkimi szczegółami
ruchomy zamek?
O Loli
i chłopaku z sąsiedztwa słyszałam na zagranicznym
booktube - wiele dobrego, że niby fajny romans, przyjemny, nic -
tylko czytać. Tymczasem dostając w swoje ręce tak paskudną
okładkę, naprawdę nie przeszłoby mi przez myśl, że to coś
fajnego. Wręcz przeciwnie. Ręce wycięte z innego zdjęcia, co
widać. Wklejone bez wiedzy o perspektywie - albo to jest
abstrakcyjny kolaż, czego raczej trudno się domyślić, albo domki
w tle stoją w jakimś dole. Poza tym przydałoby się niebo, ale
przecież wypełnienie niebieskim kolorem wystarczy, nie? O, i
czcionka taka nierzucająca się w oczy. Ciekawi mnie też, dlaczego
wyraz Sąsiedztwa jest napisany dużą literą?
Osiedle nazywa się Sąsiedztwo czy jak? Zastanawia mnie to bardzo.
Niektórzy
jednak słuchają wzdychać, jęków i narzekań czytelników i
fanów. Wydawnictwo Mag, pokazawszy paskudną okładkę Mechanicznego
anioła, na premierę którego wtedy z niecierpliwością czekało
wiele osób, wywołało lawinę protestów. I Mag wziął je pod
uwagę. Chociaż nie mogę powiedzieć, by ostateczna wersja była
piękna, na pewno jest dużo lepsza od pierwszej. Da się? Da się.
Smuci
mnie tylko fakt, że książka, która - jak mniemam - będzie
świetna, nie zainteresuje wielu ludzi, którzy nie siedzą w
książkach. Ci, którzy nie czytają recenzji, nie siedzą na
zagranicznych stronkach i nie śledzą tamtejszych bestsellerów,
raczej nie będą zbyt chętni, by sięgnąć po Love letters
to the dead. A szkoda, bo mam przeczucie, że to będzie coś
dobrego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz