wtorek, 10 lutego 2015

Grafik płakał, jak projektował


Nie oszukujmy się - okładka jest ważną częścią książki. Nieważne, jak często będziemy powtarzali wyświechtane frazesy, że nie ocenia się książki po okładce - ta z brzydką, niedopracowaną grafiką raczej nas nie zachęci, skoro na półce tyle innych, przyciągających wzrok, kolorowych, niezwykłych okładek. Pewnie część z Was już wie, o co mi chodzi. Wczoraj opublikowana została polska okładka książki Love letters to the dead Avy Dellairy. Tak, możecie teraz spokojnie powiedzieć, że mam ból dupy.

Tylko że już nie chodzi o tę jedną, konkretną książkę. Mogę sobie kupić w oryginale na bookdepository, drogo nie wyjdzie, a będzie się pięknie prezentowała. Wydawnictwo Amber jest znane z tego, że nie wydaje serii czy trylogii do końca - to nie całkiem wina wydawnictwa, o czym pisałam tutaj, ale Amber to szczególny przypadek. Bo zamiast kupować mniej praw do książek i wydawać te, które na pewno się sprzedadzą, wydają wiele, wiele różnych powieści, które przechodzą bez echa. Jest wiele wyjątków, jak trylogia Niezgodna czy Pamiętniki wampirów. Pamiętacie, jaki szał był na to? Potem jednak Amber nic nie robi, by zachęcić do kupna potencjalnych czytelników.

I musimy obejść się ze smakiem, kiedy ostatni tom trylogii nie jest wydany, kiedy książka wychwalana przez zagranicznych recenzentów i booktuberów niknie pośród innych bestsellerów, kiedy my, nie znając danej powieści, która pewnie przypadłaby nam do gustu, przechodzimy obok nawet na nią nie spojrzawszy. Amber nic nie robi, by podnieść statystyki sprzedaży. Nie czarujmy się, w wydawaniu książek nie chodzi o misję szerzenia dobrej literatury, dzielenia się wspaniałymi powieściami - chodzi o sprzedanie książek. Tylko jak sprzedać książkę wyglądającą... no, niezbyt dobrze?

A potem narzeka się, że książka się nie sprzedaje.

Po ochłonięciu i pierwszym szoku, Love letters to the dead - usilnie będę używała angielskiego tytułu, bo polski mnie odstrasza, ale da się z tym przeżyć - w polskiej wersji ma dwa problemy. Uprzedzam, że jestem amatorem, lubię jednak pobawić się grafiką i wiem, co wygląda ładnie, a co nie, wciąż jednak według mojego gustu. Pierwszym problemem jest typografia - literki są za małe, gdyby wyciągnąć je w górę, niekoniecznie używając fontu z oryginalnej okładki, i zamiast wyśrodkowania wyjustować je z obu stron, byłoby zdecydowanie lepiej. Drugim problemem jest to białe, paskudne coś na górze, co wygląda, jakby ktoś przypadkiem zaczął bawić się w Paincie. Fatalnie wygląda. Gdyby dać czarny gradient od samej góry i biały napis, nie wyglądałoby to lepiej? Wyglądałoby.

I dajcie tej biednej dziewczynie literkową podpórkę pod plecy. Biedaczka musi się męczyć!

Zresztą, Amber ma też problemy z rozmyciem Gaussa, co można zaobserwować poniżej.


Ruchomy zamek Hauru, choć już niestety niedostępny w księgarniach, jest powieścią na podstawie której Studio Ghibli zrobiło wspaniałą animację (polecam!). Jeśli się przypatrzycie obu ilustracjom, dostrzeżecie, że są... identyczne. Tylko tę po prawej stronie ktoś rozmazał tak bardzo, że wygląda jak brzydka plama. Rozumiem, że prawa do ilustracji mogą być zbyt drogie i może Amber nie wykupiło ich - ich sprawa - ale po co w takim razie i tak ilustracji użyć, tylko rozmazać ją do granic możliwości? A jeśli kupiło - po co psuć coś tak doskonałego jak namalowany ze wszystkimi szczegółami ruchomy zamek?


Loli i chłopaku z sąsiedztwa słyszałam na zagranicznym booktube - wiele dobrego, że niby fajny romans, przyjemny, nic - tylko czytać. Tymczasem dostając w swoje ręce tak paskudną okładkę, naprawdę nie przeszłoby mi przez myśl, że to coś fajnego. Wręcz przeciwnie. Ręce wycięte z innego zdjęcia, co widać. Wklejone bez wiedzy o perspektywie - albo to jest abstrakcyjny kolaż, czego raczej trudno się domyślić, albo domki w tle stoją w jakimś dole. Poza tym przydałoby się niebo, ale przecież wypełnienie niebieskim kolorem wystarczy, nie? O, i czcionka taka nierzucająca się w oczy. Ciekawi mnie też, dlaczego wyraz Sąsiedztwa jest napisany dużą literą? Osiedle nazywa się Sąsiedztwo czy jak? Zastanawia mnie to bardzo.


Niektórzy jednak słuchają wzdychać, jęków i narzekań czytelników i fanów. Wydawnictwo Mag, pokazawszy paskudną okładkę Mechanicznego anioła, na premierę którego wtedy z niecierpliwością czekało wiele osób, wywołało lawinę protestów. I Mag wziął je pod uwagę. Chociaż nie mogę powiedzieć, by ostateczna wersja była piękna, na pewno jest dużo lepsza od pierwszej. Da się? Da się.

Smuci mnie tylko fakt, że książka, która - jak mniemam - będzie świetna, nie zainteresuje wielu ludzi, którzy nie siedzą w książkach. Ci, którzy nie czytają recenzji, nie siedzą na zagranicznych stronkach i nie śledzą tamtejszych bestsellerów, raczej nie będą zbyt chętni, by sięgnąć po Love letters to the dead. A szkoda, bo mam przeczucie, że to będzie coś dobrego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...