Wiadomość
o maratonie Harry'ego Pottera w kinach Helios ucieszyła mnie
- osobę, która na Potterze w kinie nigdy nie była, bo zbyt
późno zakochała się w tym pełnym magii i czarów świecie. Cena
biletu na wszystkie części i fakt, że musiałabym codziennie
dojeżdżać spory kawał do kina jednak ostudziły mój zapał, ale
od czego ma się znajomych, jeśli nie od tego, by samemu
zorganizować maraton Pottera na miękkich kanapach, z plazmą
i mnóstwem jedzenia? Dziewiętnaście godzin z Harrym? Jasne,
wchodzę w to!
Nie
będę kręcić - nie było tak kolorowo, bo zaczęliśmy od Więźnia
Azkabanu, zgodnie dochodząc do wniosku, że Kamień
Filozoficzny i Komnatę Tajemnic obejrzeliśmy już setki
razy, kiedy były w telewizji. Nie skończyliśmy też maratonu tak,
jak założyliśmy, bo zmorzył nas sen, stanęliśmy na Księciu
Półkrwi i po nim poszliśmy spać. Chociaż dwie szalone osóbki
(które są w stanie robić tosty z serem bez chleba o godzinie
czwartej nad ranem - kocham was!) miały ochotę na dalszy seans...
Insygnia Śmierci dokończyłam już sama, w domu, trochę
śpiąca, ale zawzięta, bo nie chciałam, by ten klimat tak szybko
mnie opuścił.
No i
tak minęło paręnaście godzin mojego życia, którego nie
spędziłam tutaj, w rzeczywistości, z topiącym się, zmieszanym z
błotem śniegiem i nieciekawą pogodą, ale w najbardziej magicznym
i nieistniejącym miejscu na Ziemi, w Hogwarcie. To było trochę
jakby dorastać na nowo, po raz wtóry z Harrym - co z tego, że w
ciągu parunastu godzin?
Oglądanie
w towarzystwie miało jeden zasadniczy plus: uwagi. Uwagi wygłaszane
w trakcie oglądania, dotyczące ulubionych scen, cytowania
wypowiedzi ukochanych bohaterów, ale też błędów i nielogiczności, innych, lepszych rozwiązań fabularnych... To
wszystko trochę zmieniało odbiór całej historii. Trochę inaczej
patrzyłam na Pottera oglądając go ten enty raz.
Jedna
rzecz się nie zmieniła - historia Harry'ego Pottera wciąż budzi
emocje, wciąż wciąga i otacza tą magiczną aurą, z każdym
filmem coraz mroczniejszą; wciąż daje niepohamowaną radość z
oglądania i... i chociaż z wiekiem trochę inaczej patrzę na te
filmy (i książki też, ale to nie ich maraton miałam wczoraj), to
one, chociaż pierwszy miał premierę dawno temu, są ponadczasowe.
Wydawałoby się, jakoby było to zaledwie dwa, trzy lata temu, a nie
prawie czternaście!
Dorastamy,
zmieniamy się - a Harry Potter wciąż jest tak samo magiczny.
To
było ciekawe doświadczenie: obejrzeć całą historię prawie od
początku do końca z małą przerwą spowodowało mentalną papkę w
moim mózgu. W jednej chwili oglądam, jak Harry wyswobadza się ze
szpon smoka podczas Turnieju Trójmagicznego, a mrugnięcie oka
później - to znaczy: paręnaście godzin snu i siedzenia w
autobusie - wszyscy moi ulubieni bohaterowie giną walcząc o
Hogwart. Byłam pod wrażeniem, bo setki razy oglądałam te filmy
pojedynczo, ale dopiero kiedy nie dawkuje się ich sobie, te
wszystkie emocje się kumulują, żeby wybuchnąć na sam koniec.
Jeśli
macie możliwość, zróbcie sobie taki maraton. Będziecie potem
zombie, ale warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz