niedziela, 8 czerwca 2014

Gwiazd naszych wina | 2014

To był film, na który musiałam iść do kina. To był film, którego nie mogłam nie obejrzeć. Po zapoznaniu się z twórczością Johna Greena przepadłam całkowicie – ja, która od obyczajowych młodzieżowych powieści stronię jak tylko się da. Książka Johna Greena złamała mi serce i rozerwała je na tysiąc malutkich kawałków. Kiedy myślałam, że się pozbierałam, bo przecież to jedynie książka, fikcja literacka... Film bezceremonialnie rozerwał moje pogruchotane serce znowu. I nie tylko mnie.

Hazel od 12 roku życia ma raka. Augustus miał raka, ale teraz nie ma nogi. Poznają się na spotkaniu grupy wsparcia w samym sercu Jezusa – dosłownie. To pierwszy raz, kiedy Hazel ma znajomych i życie towarzyskie. To pierwszy raz, kiedy Hazel się zakochuje. To pierwszy raz, kiedy jedzie z Gusem do Amsterdamu na całkowicie szalone spotkanie z ulubionym pisarzem. To pierwszy raz, kiedy... wszystko się kończy.

Seans spędzałam z małą ekipą (to nic, że musieliśmy cały rząd zarezerwować), z czego połowa ryczała, a połowa śmiała się z naszego ryku. Było pięciu mężczyzn na sali, z czego jeden, mój znajomy, ryczał bardziej od naszej zapłakanej trójki. Co pokazuje, że Gwiazd naszych wina, chociaż wydaje się być romansem, a to oznacza głównie damskich odbiorców, nie jest przeznaczona tylko dla dziewczyn. Potrafi naprawdę wzruszyć wiele osób, nie tylko jednej płci i wieku. W dodatku soundtrack był dobrany idealnie, a smutny głos Eda Sheerana w All of the stars podczas napisów końcowych, kiedy już prawie się pozbieraliśmy, by z jako taką godnością wyjść z sali kinowej... cóż, łzy powróciły. Muzyka potrafiła podkreślić ważne i przełomowe sceny. Czasem wystarczyła cisza, by odpowiednio wzruszyć, ale w większości takich scen tle zawsze leciała muzyka. Piękna, cicha i idealnie wkomponowana w daną sytuację. Jakby była integralną częścią filmu, a nie jedynie utworem użytym podczas jednej ze scen.

Zabawna sprawa z odtwórcami głównych ról. Wspominałam przy okazji recenzji Niezgodnej, że nie boję się o Shailene – dziewczyna wtedy zagrała dobrze, a w Gwiazd naszych wina pokazała, na co ją stać. Była wspaniałą Hazel. Co w tym zabawnego? Otóż w Niezgodnej grał również Ansel, czyli nasz Augustus Waters. Co więcej, grał brata Tris, czyli Shailene, czyli... Hazel. Ale nie o zależnościach między filmami miałam pisać. Oboje zagrali nienagannie. Możliwe, że moje oczy były zbyt zalane łzami by zauważyć wady, ale możliwe też, że w ich grze aktorskiej nie było żadnych błędów. Ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna. Z drugiej strony – Peter van Houten. Nie. Nie, nie, nie. Ten człowiek był zbyt mało irytujący, chociaż tyle o ile dało się go przeżyć. Było dobrze, ale mogło być lepiej. Nie wywoływał żadnych głębszych emocji, jedynie wkurzał, kiedy pojawiał się na ekranie. W dodatku obcięto całkowicie historię jego rodziny. Jego córka była raz wspomniana.

Brakowało mi cytatu Szekspira, który wyjaśniałby taki, a nie inny tytuł. Nie wszyscy w końcu czytali książkę. Nie było żartów o huśtawkach albo spotkań Isaaca i Hazel. Nieco przygnębiło to fabułę całego filmu. Pomimo nieco okrojonej fabuły, film był niesamowicie nastrojowy i silnie oddziaływał na emocje. Już wspominałam, że był on po prostu wyciskaczem łez. Po zapaleniu świateł na sali dostrzegłam, że nie tylko ja byłam rozmazaną pandą po płaczu – trzy czwarte ludzi płakało. My zużyliśmy z osiem paczek chusteczek.

Jeszcze dodam coś od siebie o samej promocji Gwiazd naszych winy. Jeszcze jestem w stanie przeboleć błąd stylistyczny na ulotce (...na podstawie bestsellera...), ale promowanie tego poruszającego filmu tak pozbawionym serca, bezdennie głupim tekstem „opowieść o chorej miłości” jest dla mnie nie do zniesienia. Dla mnie to szyderstwo z osób chorych na raka. Ewentualnie popis głupoty ludzi tworzących plakaty filmowe, tych amerykańskich ludzi, bo Polacy jedynie tłumaczą ten tekst. To, że obie osoby są chore, nie oznacza, że ich miłość także – ich miłość była naprawdę piękna. Tak prosta, ale tak bardzo prawdziwa. Mnie się ta zagrywka nie podobała, niestety.

Aktorsko było świetnie. Fabularnie – mogło być lepiej, ale wciąż bardzo dobrze. Wywoływanie emocji było na poziomie ekspertów. Przeżywałam ten film, przeżywałam emocje, rozterki i smutki bohaterów, śmiałam się i płakałam razem z nimi, a po filmie nie byłam w stanie się pozbierać. Gwiazd naszych wina to poruszający film o, jakby nie patrzeć, nastoletniej miłości, ale miłości dojrzałej i smutnej. Jest na równie wysokim poziomie, co książka. Polecam z całego, złamanego serca. Ale po filmie i książce Greena, nie ważne, której, dopadnie was greenowy kac i depresja. Uprzedzam!






5 komentarzy:

  1. Muszę najpierw zapoznać się z książką, ale później na pewno obejrzę ekranizację ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę czytałam, jest niesamowita. Zaraz zbieram ekipę i umawiamy się na do kina na film. ;) Mam nadzieję, że ja także się nie zawiodę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie najpierw książka, potem fajnie się porównuje z wyobraźnią.

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie też relacja ;)
    Zwróciłam uwagę na te same błędy, cytat Szekspira powinien obowiązkowo zostać! Moim zdaniem Peter był świetnie zagrany, przerażał.
    Jedna z najlepszych ekranizacji! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem dlaczego ale strasznie zalatuje mi tu "Szkołą uczuć" nie wiem czy to dla mnie historia ale zapowiada się naprawdę ciekawie może w wolnej chwili wezmę książkę do ręki. Rzadko oglądam ekranizacje przed przeczytaniem powieści :) chyba że nie wiem ze jest w wersji papierowej :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...