Sebastian Pitt dostaje zaproszenie... na pogrzeb swojego dziadka, którego właściwie nie znał. Podobnie jak ojca. Pojawia się w Poznaniu i jego pierwszy dzień od dawna w tym mieście należy do katastrofalnych. Najpierw gubi się jego bagaż. Potem ojciec nie przyjeżdża po niego na lotnisko. Przyczepia się do niego rudy, gruby chłopiec o imieniu Eryk. A matka Eryka odwożąc Sebastiana pod kamienicę jedzie, jakby miała zaraz popełnić samobójstwo. Później jest tylko gorzej – z małą dozą szczęścia. Najpierw Sebastian zostaje pobity przez okolicznych dresów, a potem spotyka ją. Lunę. Tajemniczą dziewczynę, która od razu skrada mu serce.
Czy
może być gorzej? Cóż, to Polska – więc tak. Okazuje się, że
rzeźby z poznańskich kamienic żyją, Sebastian ma ogromną moc, a
jego ojciec Robert jest przerażony przyjazdem chłopaka. W dodatku
Sokół, wróg numer jeden dobra i ładu, zaczyna knuć podstępny
plan...
O
Ars dragonii myślę już jakiś czas i... nie wiem, jak
dokładnie ją ocenić. Z jednej strony mamy nadzwyczaj ciekawy i
intrygujący pomysł na fabułę, którym zachwycałam się przy
okazji recenzji Pieczęci ognia Gesy Schwartz. W obu
przypadkach gargulce, rzeźby i płaskorzeźby znajdujące się na
budynkach ożywają. I na tym podobieństwa – również w kwestii
oceny – się kończą. Ars dragonia ma ogromny potencjał, który
niestety nie został wykorzystany. Z drugiej strony, ciężko mi było
określić, o czym właściwie traktuje ta książka, co jest głównym
wątkiem i jak to się wszystko łączy.
Wątki
fabularne wydają się chaotyczne, ale nie pourywane. Patrząc na nie
z osobna, nic im nie można zarzucić, aczkolwiek razem tworzą
plątaninę zdarzeń, w której dość trudno się odnaleźć. Mimo
że nie lubię książek, gdzie wszystkie definicje magicznych
artefaktów, portali, mocy czy funkcji są podane jak na talerzu, to
lubię, kiedy wszystko jest ładnie wplecione w fabułę, z której
możemy wywnioskować, o co właściwie chodzi i dlaczego na przykład
ten ładny pierścień należy zniszczyć. Ars dragonia nie zalicza
się ani do jednej, ani do drugiej kategorii. Czytałam uważnie lecz
mimo to nie do końca wiedziałam, czym jest Smoczy Portal albo
pustynia Azaraka. Nie dość, że w fabułę wkradł się chaos, to
jeszcze była nie do końca zrozumiała. Przynajmniej dla mnie.
Sebastian
Pitt jest albo niesamowicie szybko przyswajającym informacje (nawet
te nie do uwierzenia) chłopakiem, albo po prostu idiotą. Książka
była zbyt krótka, bym mogła wydać jednogłośną opinię na jego
temat. Rozumiem, że w wieku siedemnastu lat (sama mam tyle)
dziewczyny są ważne, ale nie przesadzajmy, bo to nie jest całe
życie, nikt chyba nie poszedłby z upiornym gościem i gadającą
rzeźbą małpy z dziobem uczyć się niebezpiecznej magii, przez
którą można stracić życie, dla poznanej dwa, trzy dni wcześniej
dziewczyny. Nie zamieniwszy z nią więcej niż paru słów. To była
według mnie absurdalna sytuacja. Rozumiem, że Ars dragonia to
fantastyka, ale jakieś prawdopodobieństwo psychologiczne byłoby
mile widziane.
Tytułowa
Ars dragonia to enigmatyczna organizacja, o której wiemy jedynie ze
stron przerywających raz na jakiś czas treść – są to raporty
policyjne i lekarskie dotyczące śledztwa i inwigilacji Ars
dragonii. Tyle wiemy. I właściwie... tylko tyle. Oby drugi tom to
nadrobił. Raporty były dobrym, ciekawym pomysłem na przerywniki w
książce i budowały jako-takie tło dla rozgrywających się
wydarzeń, ale w momencie, kiedy pojawiały się one w środku
zdania, przerywając je, nie było już tak miło. Można byłoby to
dopracować i dopilnować chociaż, by te przerywniki pojawiały się,
kiedy na stronie wcześniej kończy się rozdział albo chociaż
zdanie.
Joanna
Jodełka jest absolwentką historii sztuki i widać to w jej
powieści. Zajęła się poznańskimi budynkami zdobionymi pięknymi
rzeźbami i płaskorzeźbami, nadając im zupełnie inne znaczenie,
chciałoby się rzec: drugie życie. Pod tym kątem Ars dragonia
urzeka – a dodatkowo ostatnie strony to stylizowane na stare
zapiski szkice tych rzeźb i budynków. Takie strony dodały tylko
klimatu, a okładka tylko to spotęgowała. Niestety, to nie jest
książka, którą mogę polecić, bo szczerze mówiąc, jest dość
przeciętna. Historia ma ogromny potencjał, jednak nie powala i nie
jest łatwa do zapamiętania, nic specjalnie ciekawego tam się nie
działo. Zakończenie zaś było naprawdę intrygujące i zasiało we
mnie ciekawość – jako osoba ogromnie ciekawska, rzucę okiem na
drugi tom powieści. Ale Ars dragonia nie jest żadnym
dziełem, które mogę wychwalać pod niebiosa. Ot, taka książka,
którą się czyta, odkłada na półkę i o niej zapomina. Liczę na
poprawę w drugim tomie – mniej chaosu, więcej prawdopodobieństwa,
i będzie świetnie. :)
Książka dzięki wydawnictwu Egmont. Dziękuję :)
"Czy może być gorzej? Cóż, to Polska – więc tak." Padłam. :D
OdpowiedzUsuńPomysł ciekawy, ale do książki mnie nie ciągnie. No cóż, zresztą recenzja nie była zbyt pochlebna, więc co się dziwić. Poza tym odstręcza mnie od niej wątek miłosny, o którym napisałaś kilka słów - chłopak poznaje dziewczynę trzy dni temu i zakochuję się w niej na zabój. Nienawidzę takich nielogicznych sytuacji...
Nie zaciekawiła mnie, lecz gdy znajdę czas, jeszcze się nad nią porządnie zastanowię :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Właśnie rozpoczęłam lekturę :)
OdpowiedzUsuńZupełnie nie mój klimat.
OdpowiedzUsuń