Lubię wiosnę. Z uwagi na
to, że mało jest wtedy wolnego od kochanej przez nas wszystkich
szkoły, pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu od lat zdobywa
lato, ale to właśnie wiosna jest najmilszą porą roku. Wszystko
budzi się do życia. Nie trzeba kwadrans się ubierać, by gdzieś
wyjść. Ptaszki śpiewają – słyszeliście kiedykolwiek śpiew
kosa? Jest piękny! Wszędzie jest zielono, kolorowo od kwitnących
kwiatów; istny raj dla oczu i nosa. Pomijając już kwestię
robactwa i innych pełzających cosiów, od których dostaję
dreszczy. Lubię wiosnę, bo mogę wziąć sok, książkę i czytać
sobie na balkonie. Bo nareszcie jest rano jasno. Bo mam jakoś tak
dziwnym trafem więcej czasu, jakby dobra wydłużyła się o dwie
godziny. Ale może to w zimę się kurczy...?
Trzeba patrzeć na świat
przez różowe okulary! Chciałabym w końcu przestać się dołować
każdym niepowodzeniem i odmawiać sobie czegoś z powodu mojego
pesymistycznego spojrzenia na świat. Bo się nie uda. Bo wyjdzie jak
zawsze. Bo to jest bez sensu. Pokonałam słomiany zapał, jestem
sumienna i zawsze wykonuję swoją pracę do końca. Teraz zaczynam
drugi etap operacji: pozytywne nastawienie do życia. Tak nawiązując
do ostatnich zamieszek w blogosferze – czytać dla przyjemności,
poza tym robić wszystko dla siebie, zmieniać się dla siebie, a nie
dla innych, być po prostu zadowoloną z życia tak, bym w ostatnich
latach życia nie myślała, że czegoś żałuję. Ot, takie
wiosenne postanowienie. Są noworoczne, więc czemu by miało
wiosennych nie być?
Kwiecień był dobry pod
względem przeczytanych książek, jednak gorszy jeśli chodzi o
recenzje. Zestawiając sobie, ile przeczytałam, ile napisałam,
czasem czuję się jakby to był mój obowiązek, a nie przyjemność.
Blogowe kłótnie i na mnie odcisnęły maleńki ślad. Więc
rozluźniamy atmosferę. Jakie recenzje się pojawiły zobaczyć
można przez przeczytanie tytułów postów na stronie głównej. Nie
byłam zbyt płodna literacko w kwietniu. Natomiast przeczytałam
parę świetnych książek. I blog stał się trzylatkiem – trzy
lata wisi tutaj i żyje, i jest karmiony i dopieszczany... Sto lat!
Takeshi. Cień śmierci
Kossakowskiej – to było coś! Nie dość, że nie potrafię
określić gatunku z powodu miksu wszystkiego, co możliwe w
literaturze (chociaż... nie przesadzajmy zanadto), to ta powieść
zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Tak płynnie łączyła w sobie
inspirację kilkoma przynajmniej kulturami i mitologiami, zachowując
przy tym naprawdę piękny styl pisarki... Cudo. A skoro przy
Kossakowskiej jesteśmy: to przemiła autorka, której słucha się z
przyjemnością, na przykład na spotkaniu w Empiku. Droga do
Woodbury rozgrywa się w uwielbianym przeze mnie uniwersum The
Walking Dead – jestem na tak, chociaż z serialem wspólne są
jedynie zombie i Atlanta. Może nie majstersztyk, lecz naprawdę
przypadł mi do gustu. Za sobą mam już Lśniące dziewczyny
(średni kryminał szczerze mówiąc), Wirusa śmierci i
Wizje śmierci – tak, J.D. Robb, czyli Nory Roberts. To moje
takie guilty pleasure. Co poradzę, że to naprawdę
wciągające książki? O Eve i Roarke'u czytać mogę bez końca. Z
klasyki wymienić mogę Treny Kochanowskiego – wszystkie. I
parę fraszek tego pana. Ale to tak całkowicie szkolnie, chociaż
wszystkich trenów nie omawialiśmy.
Odnawiam sobie Grę o
Tron. Zamiast oglądać serial i co chwila czekać na jakiś opis
kolejnego odcinka (chociaż książkę czytałam), skończyłam po
raz drugi pierwszy sezon. W majówkę, czyli od dzisiaj, zabieram się
za drugi. I mam ochotę zabić reżysera czy kto tam jest od
wrzucania opisów odcinków na stronę internetową za ogromny
spoiler książki, która jeszcze nie została wydana. Nie, nie i
jeszcze raz nie. Po prostu... nie. Co jeszcze? Reign. Te
kostiumy do mnie przemawiają, nie mogę się napatrzeć, chociaż
historyczne realia są... no, jakie są. A niedawno byłam w kinie na
Niezgodnej. I podobało mi się!
Szok – nie ma stosu na
maj! Skandal! Coś się zawsze znajdzie... ale najpierw trzeba
obskoczyć biblioteki.
PS Zapraszam na mojego
instagrama i twittera, pojawiam się tam średnio dwa razy dziennie.
Codziennie. :)
Opcja z balkonem i książką działa i u mnie, uwielbiam tak spędzać popołudnia. A majówkę z "Grą o tron" też mam, po raz pierwszy brnę przez "Starcie królów". :)
OdpowiedzUsuńMoja klasa też omawiała wiersze Kochanowskiego. "Treny" uwielbiam.
OdpowiedzUsuńSerial "Grę o tron" oglądasz, a serię czytałaś? Bo ja osobiście mam odwrotnie - serię kocham, a serialu oglądałam może z dwa odcinki. Nie żeby mi się nie podobał, ale jakoś nie mam kiedy kontynuować.
Ja jakoś nie przepadam za serialami, wiem jak to brzmi, ale nie oglądam Gry o Tron. Taak, dziwne, wiem, Preferuję House`a, Prawo Agaty i Na dobre i na złe.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dlaczego dziwne? To nie jest tak,że każdy zaraz Grę o Tron musi oglądać, skoro to nie jego klimaty. :)
Usuń