Rodzima
fantastyka nie jest zła, czego dowodzi taki Dukaj czy Sapkowski. A
mimo to ludzie częściej sięgają po zagraniczne powieści, obok
polskich przechodząc z wyraźną niechęcią. Sama należałam do
tych osób, ale książka po książce przekonałam się, że polscy
pisarze nie są tacy źli, na jakich wyglądają. Nazwisko
Kossakowskiej pałęta się tu i ówdzie w moim otoczeniu już od
dobrego roku, zazwyczaj obok tytułów Siewca
wiatru i Zbieracz
burz.
Jakoś do tej pory było nam nie po drodze, chociaż opisy jej
książek zachęcały niesamowicie do wydania pieniędzy.
Rozpoczynając lekturę Takeshi.
Cień śmierci,
czułam się, jakbym wreszcie zakończyła ważną misję – w tym
wypadku poznania w końcu przynajmniej części dorobku Mai Lidii
Kossakowskiej, która intrygowała mnie od bardzo dawna.
Jest
Takeshi i jest jego cień. Cień śmierci. Mężczyzna podróżuje
samotnie, pozornie będąc wędrownym holoartystą, w rzeczywistości
ukrywając i odcinając się od swojej okrutnej, bezlitosnej natury i
unikając demonów przeszłości, które z pewnością ukróciłyby
go o głowę. A przeznaczenie nie próżnuje. Nie ma przed nim
ucieczki.
Przepowiednie
mają to do siebie, że są niejasne i nieczęsto się spełniają.
Ta, którą poznamy, choć oczywiście tajemnicza, spełni się z
pewnością. Wiele odmiennych, skrajnych charakterów zostanie ze
sobą związanych nicią losu, a w centrum wszystkich wydarzeń
będzie stał zwykły, prosty holopacykarz. Nie, chwila. Już nie
zwykły i prosty holopacykarz – tylko uciekinier z groźnego Zakonu
Czarnej Wody, doskonały wojownik, cichy zabójca. Twym
śladem, twą drogą... Dwa kroki za tobą.
Autorka
twierdzi, że to film,
który zawsze chciała napisać.
Ja dodam od siebie, że Takeshi.
Cień śmierci to
film, który zawsze chciałam przeczytać. Przyznać muszę, że
wiele książek jest pisanych prosto, lekko i łatwo sobie wyobrazić
rozgrywające się wydarzenia – ale wtedy cierpi na tym język,
zbyt uproszczony moim zdaniem. A Maja Lidia Kossakowska znalazła
złoty środek i przy pięknym języku jednocześnie prosto jest
zrozumieć i wyobrazić sobie na przykład walki Takeshiego. W
dodatku w książce mnóstwo jest inspiracji z różnych mitologii i
kultur, ale przeważa japońska, co dla miłośników Kraju Kwitnącej
Wiśni z pewnością będzie wielką zaletą. Trudno wyłuskać z
ogromu drobnych zdarzeń główną nić fabularną, przez co może
się wydawać, że to powieść o niczym. Osobiście mam zupełnie
inne zdanie: Takeshi.
Cień śmierci to
powieść o wszystkim.
Mieszanka
mitologii, kultur, przyszłości i przeszłości, fantasy, romansu,
wojny i sci-fi – tak w skrócie mogę opisać powieść Mai Lidii
Kossakowskiej. Chociaż trudno zestawić ze sobą te wszystkie
elementy tak, by nie gryzły się ze sobą, to jej udało się
znaleźć równowagę i stworzyła wspaniałą historię pełną krwi
i odciętych kończyn, ale mówiącą o honorze, poświęceniu i
miłości.
Prosto
jest to powiedzieć, lecz nie są to czcze słowa – honor,
poświęcenie i miłość spotykamy codziennie w swoim
życiu. Takeshi.
Cień śmierci również
to przedstawia, tylko w bardziej nieprawdopodobnym środowisku. Dla
mnie to kolejna genialna pozycja wydawnictwa Fabryka Słów. W
kwestii książek mają nieco mojego zaufania. A Wy, drodzy
Czytelnicy, uwierzcie mi – ta książka jest naprawdę dobra. Nie
dla ludzi o słabych nerwach i jednocześnie bujnej wyobraźni (trup
ściele się gęsto), jednak zachęcam do przeczytania. Warto.
Recenzja również na:
Czytałam recenzję i przed oczami miałam postać Geralta z Rivii. :3
OdpowiedzUsuńJeszcze nie miałam styczności z twórczością Kossakowej, niestety. Trzeba to jak najszybciej zmienić. ;)
O tej autorce słyszałam kilka dobrych opinii i mam zamiar rzucić okiem na jakieś starsze jej książki, jeśli mi się spodobają, pomyślę i o tym tytule :)
OdpowiedzUsuń