Nie
gustuję w kryminałach. Mam jedną serię powieści z tego gatunku,
którą czytam, ale nie sięgam po inne pozycje z tej tematyki. To
znaczy, sięgam, tak jak w przypadku Lśniących dziewczyn Lauren Beukes, ale jeszcze nie zdarzyło się, by książka spodobała mi
się na tyle, żebym przekonała się do gatunku całkowicie.
Skusiłam się na połączenie kryminału z niewielką dozą
fantastyki – brzmiało ciekawie, więc czemu by nie spróbować?
Zaczęło się miło, ale później już tak miło nie było.
Harper
Curtis jest włóczęgą, bezdomnym, który stracił dach nad głową
i został zbiegiem okoliczności zmuszony do opuszczenia
prowizorycznego mieszkania w podupadłej dzielnicy bezdomnych.
Odnajduje Dom, który wydaje się być mu przeznaczony. Co więcej,
Dom ten potrafi przenosić go w różne momenty w czasie, w
przeszłość i przyszłość. Ponadto jest tam jedzenie i wszelkie
wygody, o których Harper nawet nie śnił. Jednak to wymaga
drobnej... przysługi.
Dla
Harpera to właściwie nic. Zostaje mordercą, zabijającym z zimną
krwią wybrane dziewczyny, które według niego lśnią. Do tej pory
szło mu jak z płatka. Kirby Mazrachi jednak uchodzi nieco
poturbowana, ale żywa ze spotkanie z seryjnym mordercą. Postanawia
odnaleźć napastnika, w czym pomaga jej Dan – były reporter,
który zna jej sprawę. Kirby odnajduje inne dziewczyny takie jak
ona. Jednak te nie są w stanie jej pomóc – wszystkie nie żyją.
Może
to ja nie nadaję się do czytania takich kryminałów, a może to
Lśniące dziewczyny nie były tak dobrą książką, jaką
się wydają. Przede wszystkim irytował mnie absolutny brak
wyjaśnień ze strony narratora (trzecioosobowego, swoją drogą,
więc dodatkowo irytacja się nasiliła) – wszystko po prostu jest.
Bo tak. Być może Lauren Beukes sądziła, że skoro są sytuacje i
przedmioty czysto fantastyczne, nie należą się czytelnikowi żadne
wyjaśnienia dotyczące ich pochodzenia. Cóż, należą się. Fantastyka
przejawia się jedynie w podróżach w czasie i tajemniczym Domu. A
najwięcej jest jej chyba w opisie książki. Ponadto motyw zbrodni
nie jest do końca znany. Co to znaczy, że dziewczyny lśnią?
Owszem, na podstawie zamordowanych kobiet można wysnuć słabą
teorię dotyczącą podobieństwa ich charakterów, ale... czy tylko
to sprawiało, że dla Domu i Harpera one lśniły? Lśniące
dziewczyny pełne są takich niejasności.
Trafiła
kosa na kamień – tak mogę podsumować starcie dwóch silnych
charakterów bohaterów Lśniących dziewczyn. Kirby jest uparta w
swoich dążeniach, a Harper, nawet jeśli chciałby zaprzestać
morderstw, jest zmuszany przez okrutny Dom do dalszych makabrycznych
poczynań. Konstrukcja historii jest ciekawa dzięki pomieszaniu
chronologii – w końcu Dom pozwala na podróżowanie w czasie –
lecz książka niczym nie różni się od innych. Nie ma czegoś, co
by ją wyróżniało, zaskakiwało, a mogłaby mieć, gdyby rozwinąć
wątek samego Domu, potraktowanego po macoszemu. Lauren Beukes z
zawodu jest dziennikarką i scenarzystką telewizyjną. Naleciałości
z jej drugiego zawodu można dostrzec w zakończeniu powieści,
przypominającym zakończenie zwyczajnego amerykańskiego horroru.
Lśniące
dziewczyny to brutalna powieść fragmentami pisana ostrym, nawet
wulgarnym językiem, ale to akurat nadaje jej nietypowego charakteru
i ratuje od naprawdę niskiej noty. W gruncie rzeczy to zwyczajny
kryminał jakich pełno, niech nie zwiedzie Was słowo fantastyka
w opisie książki – tam nie ma fantastyki. Są morderstwa bez
wyraźnego motywu, którego czytelnik co najwyżej może się
domyślać, jest magiczny przenoszący w czasie Dom, bo tak, i są
dwie ciekawe postaci: okrutny włóczęga i zawzięta, pragnąca
zemsty ofiara. Nihil novi. Książka nadrabia doskonałym
wpleceniem w całą powieść elementów historycznych – Harper
przenosi się w czasie od 1929 roku do 1993. Pod tym względem
Lśniące dziewczyny są dopracowane bardzo dobrze, pod każdym
innym: zaledwie miernie. Można przeczytać, ale nie radzę oczekiwać
czegoś więcej.
Książka dzięki wydawnictwu Rebis. Dziękuję. :)
Lubię czasem sięgnąć po kryminał, jednak tę pozycję sobie odpuszczę, skoro nie zachwyca, żeby się nie zrazić do gatunku. :)
OdpowiedzUsuńfajnie tutaj u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńCóż... Książka leży na mojej półce, ale po Twojej recenzji zastanowię się dwa razy zanim w końcu po nią sięgnę...
OdpowiedzUsuń