piątek, 9 maja 2014

Takeshi. Cień śmierci | Maja Lidia Kossakowska


Rodzima fantastyka nie jest zła, czego dowodzi taki Dukaj czy Sapkowski. A mimo to ludzie częściej sięgają po zagraniczne powieści, obok polskich przechodząc z wyraźną niechęcią. Sama należałam do tych osób, ale książka po książce przekonałam się, że polscy pisarze nie są tacy źli, na jakich wyglądają. Nazwisko Kossakowskiej pałęta się tu i ówdzie w moim otoczeniu już od dobrego roku, zazwyczaj obok tytułów Siewca wiatru Zbieracz burz. Jakoś do tej pory było nam nie po drodze, chociaż opisy jej książek zachęcały niesamowicie do wydania pieniędzy. Rozpoczynając lekturę Takeshi. Cień śmierci, czułam się, jakbym wreszcie zakończyła ważną misję – w tym wypadku poznania w końcu przynajmniej części dorobku Mai Lidii Kossakowskiej, która intrygowała mnie od bardzo dawna.

Jest Takeshi i jest jego cień. Cień śmierci. Mężczyzna podróżuje samotnie, pozornie będąc wędrownym holoartystą, w rzeczywistości ukrywając i odcinając się od swojej okrutnej, bezlitosnej natury i unikając demonów przeszłości, które z pewnością ukróciłyby go o głowę. A przeznaczenie nie próżnuje. Nie ma przed nim ucieczki.
Przepowiednie mają to do siebie, że są niejasne i nieczęsto się spełniają. Ta, którą poznamy, choć oczywiście tajemnicza, spełni się z pewnością. Wiele odmiennych, skrajnych charakterów zostanie ze sobą związanych nicią losu, a w centrum wszystkich wydarzeń będzie stał zwykły, prosty holopacykarz. Nie, chwila. Już nie zwykły i prosty holopacykarz – tylko uciekinier z groźnego Zakonu Czarnej Wody, doskonały wojownik, cichy zabójca. Twym śladem, twą drogą... Dwa kroki za tobą.

Autorka twierdzi, że to film, który zawsze chciała napisać. Ja dodam od siebie, że Takeshi. Cień śmierci to film, który zawsze chciałam przeczytać. Przyznać muszę, że wiele książek jest pisanych prosto, lekko i łatwo sobie wyobrazić rozgrywające się wydarzenia – ale wtedy cierpi na tym język, zbyt uproszczony moim zdaniem. A Maja Lidia Kossakowska znalazła złoty środek i przy pięknym języku jednocześnie prosto jest zrozumieć i wyobrazić sobie na przykład walki Takeshiego. W dodatku w książce mnóstwo jest inspiracji z różnych mitologii i kultur, ale przeważa japońska, co dla miłośników Kraju Kwitnącej Wiśni z pewnością będzie wielką zaletą. Trudno wyłuskać z ogromu drobnych zdarzeń główną nić fabularną, przez co może się wydawać, że to powieść o niczym. Osobiście mam zupełnie inne zdanie: Takeshi. Cień śmierci to powieść o wszystkim.

Mieszanka mitologii, kultur, przyszłości i przeszłości, fantasy, romansu, wojny i sci-fi – tak w skrócie mogę opisać powieść Mai Lidii Kossakowskiej. Chociaż trudno zestawić ze sobą te wszystkie elementy tak, by nie gryzły się ze sobą, to jej udało się znaleźć równowagę i stworzyła wspaniałą historię pełną krwi i odciętych kończyn, ale mówiącą o honorze, poświęceniu i miłości.

Prosto jest to powiedzieć, lecz nie są to czcze słowa – honor, poświęcenie i miłość spotykamy codziennie w swoim życiu. Takeshi. Cień śmierci również to przedstawia, tylko w bardziej nieprawdopodobnym środowisku. Dla mnie to kolejna genialna pozycja wydawnictwa Fabryka Słów. W kwestii książek mają nieco mojego zaufania. A Wy, drodzy Czytelnicy, uwierzcie mi – ta książka jest naprawdę dobra. Nie dla ludzi o słabych nerwach i jednocześnie bujnej wyobraźni (trup ściele się gęsto), jednak zachęcam do przeczytania. Warto.


Recenzja również na:
Żródło grafiki: fabrykaslow.com.pl (edytowana przeze mnie)

2 komentarze:

  1. Czytałam recenzję i przed oczami miałam postać Geralta z Rivii. :3
    Jeszcze nie miałam styczności z twórczością Kossakowej, niestety. Trzeba to jak najszybciej zmienić. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O tej autorce słyszałam kilka dobrych opinii i mam zamiar rzucić okiem na jakieś starsze jej książki, jeśli mi się spodobają, pomyślę i o tym tytule :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...