sobota, 11 stycznia 2014

Żelazna córka | Julie Kagawa



Elfy w literaturze fantastycznej pojawiają się dość często. Ile książek, tyle ich rodzajów. Pisarze dość często jednak sięgają nie tyle do ludowych wierzeń, skąd elfy pochodzą, a do innych dzieł literatury; a w szczególności upodobali sobie chyba Sen nocy letniej pióra Williama Szekspira. Żelazna córka Julie Kagawy, będąca kontynuacją Żelaznego króla i dalszym ciągiem przygód elfiego mieszańca, jest jedną z takich powieści. Nawiązań do szekspirowskiego dramatu jest bez liku, od samych postaci – jak uwielbiany przeze mnie w każdym wydaniu Puk zwany Robinem Koleżką, król Oberon czy Tytania – po relacje ich łączące. Autorka jednak nie napisała tej książki jedynie oparciu o dzieł Szekspira – skonfrontowała dwa światy, jeden tych szekspirowskich elfów, drugi całkowicie należący do ludzi, którzy dla elfów byli nic nie warci, a teraz stali się groźni dzięki żelazie i technologii. To właśnie w Żelaznej córce urzekło mnie najbardziej, to subtelne nawiązanie do natury będącej stopniowo wyniszczaną przez technologię.

Zimowy Dwór gości wyjątkową osobę, która nawet jeśli chciałaby, już nigdy ich nie opuści – elfiego mieszańca, Meghan Chase, która dotrzymała swojej części umowy i oddała się w ręce królowej Mab. Na Dworze panuje chłód nie tylko w znaczeniu pogodowym; każda osoba tam wydaje się mieć serce zrobione z lodu. Nawet Ash, który przed doprowadzeniem dziewczyny przed oblicze swej Pani był inny i wydawał się posiadać jakieś uczucia, co było dziwne dla Zimowego Księcia, całkowicie się od Meghan odwrócił, jakby to, co przeżyli, nigdy się nie wydarzyło. Nigdynigdy, zupełnie tak, jak nazywa się kraina elfów. Nastroje wśród zimowych elfów są dodatkowo napięte z powodu mającej niedługo się dokonać wymiany Berła Pór Roku. Prosto z rąk króla Oberona do chciwych dłoni Zimowej Pani przekazana zostanie władza. Berło wzmacnia moc i oznacza, że to Mab ma w czasie jesieni i zimy większą siłę, że to ona w tej połowie roku rządzi.

Sage, najstarszy z Zimowych Książąt, zaprasza Meghan podczas tej uroczystości na przechadzkę. Zawsze musi się coś stać. Zawsze musi coś pójść nie tak. Sage ginie, zamordowany przez żelazne stworzenia, które nie powinny dostać się na, jakby nie patrzeć, strzeżony Dwór królowej Mab, i spokojnie zabrać teoretycznie chronione drogocenne Berło Pór Roku. Kto na oczy ich nie zobaczył, nieskłonny jest uwierzyć w ich istnienie. A królowa szuka winowajcy, by przelać na niego cały swój gniew; i znajduje. Kto nie byłby lepszym winnym niż znienawidzony elfi mieszaniec, córka równie mocno znienawidzonego króla Oberona, albo od razu cały Letni Dwór? Meghan nie ma wyboru – musi uciekać. Ucieczka wiąże się nie tylko z zerwaniem umowy, jej ucieczka jest w dobrym celu. Chce ruszyć śladem żelaznych istot i odnaleźć Berło, by zapobiec wojnie. Serce Asha rozmraża się z lodu i Zimowy Książę pomaga Meghan uciec, a sam chce zrobić to samo, co dziewczyna. Osobno szukają Berła Pór Roku. Ash całkowicie zdany na siebie, a Meghan Chase ze znanymi już nam, wiernymi przyjaciółmi: Pukiem i kotem Grimalkinem, a także zbuntowanym Żelaznym Koniem.

Elfy mnie kręcą, więc i Żelazna córka mnie kręci. Po pierwszym tomie, który niesamowicie przypadł mi do gustu, nie liczyłam jednak na coś jeszcze bardziej spektakularnego, lepszego, ciekawszego – wystarczyłoby mi, żeby drugi tom po prostu nie zaniżył poziomu. Ciekawie wygląda fabuła w Żelaznej córce. Teoretycznie jest to dalszy ciąg historii o Meghan, zupełnie nowe wyzwania, akcja, pościgi, walki – idealnie. W praktyce, Meghan robi dokładnie to samo, co w pierwszym tomie. Idzie na ratunek. Wyrusza na wyprawę, by odzyskać coś cennego. Wtedy był to jej młodszy brat Ethan. Teraz jest to Berło Pór Roku. Nie przeszkadzało mi to jednak tak bardzo, ponieważ sama wyprawa diametralnie różni się od tej pierwszej, kiedy panna Chase dopiero poznawała samą siebie, swoje pochodzenie i krainę Nigdynigdy. Teraz już wie, czego się wystrzegać. No i nie ma wraz z nią Zimowego Księcia Asha, który wciąż mnie irytował swoim zachowaniem. To wyszło na dobre Żelaznej córce.

Julie Kagawa ma niecodzienną zdolność do opisywania wszystkiego tak jasno, że jaśniej się nie da. Akcja Żelaznej córki rozgrywa się na kilku płaszczyznach jednocześnie – w krainie Nigdynigdy i we współczesnym świecie, a także w świecie pomiędzy tymi dwoma światami, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Paralelizm akcji w tego typu książce jest jak najbardziej moim zdaniem wskazany i sprawia, że książka taka staje się jeszcze bardziej interesująca. Dobrze, że autorka zaznaczyła fakt, iż nie tylko w Nigdynigdy coś się dzieje. W domu Meghan czy domu Leanansidhe również coś się dzieje i wypadałoby o tym wspomnieć. Nie wszystko kręci się wokół Meghan Chase, pomimo że to ona prowadzi narrację. Zbrzydła mi już ta pierwszoosobowa narracja; tyle jest takich książek, które mają właśnie takiego narratora i skupia się on wyłącznie na sobie. W Żelaznej córce jest to nieco lepsza wersja takiej narracji, na szczęście, a Meghan mówi dużo o innych i o wydarzeniach, a nie siedzi na tyłku i nie użala się nad tym, czy wybrać Puka czy Asha. Ot i wsio.

Zmienia się czas, zmieniają się upodobania. Już nie zaczytuję się tak namiętnie w paranormalnych romansach i zmęczyły mnie te ciągłe identyczne właściwie wydarzenia w dziesięciu książkach, ze zmianą jedynie imion i ras. Jednak moje nastawienie do Żelaznego króla i Żelaznej córki się nie zmieniło. To ciekawa, w żadnym razie nudna książka, która co prawda dość schematycznie przedstawia relację Ash-Meghan-Puk, ale mimo wszystko plasuje się wysoko wśród książek z tego samego gatunku. To taka miła, kochana, sympatyczna powieść, całkowicie logiczna i bardzo wciągająca, którą można czytać dosłownie wszędzie. Szkoda tylko, że wydawnictwo Amber zamiast wydać kolejne dwa tomy (już pomijając dwa kilkunastostronicowe dodatki), wydaje kolejne takie same romanse, w których zmieniają się – jak wspominałam – jedynie imiona i rasy głównych ukochanych. Naprawdę szkoda.



Poza tym, jest tam gadający kot. Kto nie przeczyta książki, w której jest gadający kot? Na pewno nie ja!

8 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawa recenzja ;)
    Mi się bardzo spodobała ta seria. Mam nadzieję, że wydadzą w Polsce następne części, ale nie jest to pewne.

    weronine-library.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, a szkoda, bo książka jest świetna. Trzeba sięgnąć po oryginał chyba. :)

      Usuń
  2. Szkoda, że mało Asha, bo ja akurat go polubiłam. :) Muszę w końcu przeczytać 2 tom, ale na razie wstrzymuję się z tym głównie dlatego, że data premiery wydania kolejnych w Polsce to właśnie jedna wielka niewiadoma - najwyżej trzeba będzie sięgnąć po oryginał. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są w tym jakieś plusy - podszkoli się angielski... ;) Aaa, skoro polubiłaś Asha, to dla samego zakończenia warto Żelazną córkę przeczytać. :)

      Usuń
  3. Osobiście uwielbiam tą serię, no kurczę, to, że skacząc na łóżku z ekscytacji czytając "Żelazną córkę" dosłownie je połamałam, musi coś znaczyć, czyż nie? Jednak jestem okropnie niepocieszona że trzeciej części nie dość, że nie bedzie po polsku, to w dodatku w oryginale również ciężko ją dostać! A angielski chętnie bym podszkoliła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że coś znaczy! Ja często rzucam książkami na przykład... :D Hm, jedna znajoma moja skądś zdobyła trzeci tom po angielsku. Będę musiała ją podpytać, skąd... :3

      Usuń
  4. Świetna seria, szkoda tylko że wydawnictwo Amber zupełnie o niej zapomniało :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj, zostałaś nominowana do Liebster Blog Award. Będzie mi bardzo miło jeśli weźmiesz udział.
    Więcej informacji tutaj znajdziesz tutaj: http://weronine-library.blogspot.com/2014/01/liebster-blog-award_15.html
    Pozdrawiam Serdecznie!

    weronine-library.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...