Bądźmy
szczerzy: my wszyscy, którzy lubimy serial Sherlock stacji BBC,
odliczaliśmy dni do premiery sezonu czwartego. Dni, godziny, minuty.
Wszystko dla trzech półtoragodzinnych odcinków, które – jak
przypuszczaliśmy – złamią nam serce, skleją je na nowo i nie
pozwolą funkcjonować następnego dnia, w poniedziałek, bez kawy
albo napoju energetycznego. I to była jazda bez trzymanki.
Po ochłonięciu, kiedy opadły ze mnie emocje (a było ich baaardzo wiele w ciągu całego odcinka), to trochę rozczarowałam się odcinkiem pierwszym, The Six Thatchers. Z zakończenia trzeciego sezonu i odcinka specjalnego wynikało, że wszystko skomplikuje się jeszcze bardziej, na co byłam gotowa, jednak – Gatiss, który pisał premierowy epizod, skupił się na dramie. Na tragedii, na dramacie, na załamaniu. Serial stał się – jeśli mogę tak to ująć – jeszcze bardziej nierealistyczny. Podróżowanie do tylu krajów od ręki? Jak oni zarabiają takie wielkie pieniądze? Ktoś jeszcze pamięta o tym, że John i Mary mają dziecko?
Gavin też był super.
THE
LYING DETECTIVE
Odcinek chyba najlepszy w całym sezonie. Dobry, zawikłany, skomplikowany, i pełen tego Sherlocka, który kilka lat temu podbił moje serce. Twórcy bawili się z nami, widzami, i chociaż do realizmu sporo brakowało (ale to Sherlock!), to był to zdecydowanie najlepszy odcinek sezonu. Z odpowiednio poprowadzoną fabułą, dedukcjami, zwrotami akcji i cliffhangerem na końcu. W końcu pojawił się ten Sherlock, którego lubię najbardziej – trochę socjopata, trochę geniusz, trochę (po tych wszystkich przygodach z Johnem) człowiek. BBC świetnie zmieniło wydźwięk całego odcinka, bo w social mediach budowana była wokół Smitha legenda największego złoczyńcy, mordercy, stawianego na równi z Moriartym, jeśli chodzi o przeciwników Sherlocka, a odcinek odwrócił to całkowicie, i zrobił to fenomenalnie.
A
cereal killer zrobiło mi tydzień.
Pani Hudson zaś zrobiła mi rok. Oscara dla niej!
Pani Hudson zaś zrobiła mi rok. Oscara dla niej!
Mam problem z finałem. Ogromny. Bo ten odcinek w zasadzie pociągnął cały sezon w dół, jeśli chodzi o nieścisłości i błędy – przeprogramowanie pamięci to jedno, to jeszcze jest (w miarę) prawdopodobne patrząc na całą resztę nieprawdopodobnych wydarzeń w Sherlocku (naprawdę, czy ten serial kiedykolwiek był prawdopodobny, realistyczny? nie rozumiem narzekania na nieprawdopodobieństwo tego odcinka; przypomnijmy sobie chociażby Reichenbach Fall...), jednak: znikające łańcuchy, niewyjaśniona ucieczka z brytyjskiego Alcatraz, brak wyjaśnienia motywacji Euros w ostatniej scenie drugiego odcinka, wybuch, który nie niesie sobą żadnych obrażeń... (poza jękiem, że z efektem specjalnym nie postarano się).
Jednocześnie
był to odcinek najbardziej emocjonujący, pełen takich zwrotów
akcji, jakich nikomu się nie śniło, trochę nawet
przekombinowanych. Ktoś, kto zakochał się w postaciach granych
przez Cumberbatcha i Freemana będzie miał (bądź miał, jak
obejrzał) prawdziwy rollercoaster. Jazdę bez trzymanki. Tyle
dramatyzmu nagromadzonego w jednym odcinku dawno już nie było. Mnie
nie zachwycił, bo nieścisłości trochę mierziły, ale pokochałam
pomysł zagadek w zamkniętym pomieszczeniu, śmiertelnej gry
prowadzonej przez jednego z bohaterów, gry, z której nie wszyscy
wyjdą żywi.
OGÓLNIE
Ja
wiem, że nie jest to serial detektywistyczny. Ja wiem, że jest on o
detektywie, o Sherlocku i – jak pokazuje sezon czwarty – jego
przemianie pod wpływem Johna. Z tym, że nagromadzenie dramatyzmu i
dramy samej w sobie w najnowszym sezonie przewyższa absolutnie
wszystko. Część z tego jest dobra, część nie specjalnie
odkrywcza, a część niedopracowana. Mam sentyment do Sherlocka, bo
to pierwszy i jak na razie jedyny serial, dla którego nie idę spać,
tylko czekam na premierę na żywo, dla którego wytrzymuję
dwuletnie przerwy i do którego wiernie wracam. Mimo to nie
nazwałabym tego sezonu najlepszym przez wiele elementów – ale nie
jestem w stanie ostro go krytykować. Był przeciętny, miał swoje
momenty, ale miał też sporo wad, które w momencie oglądania,
piszczenia, komentowania i próbowania przypomnieć sobie, jak się
oddycha całkowicie, stawały się niewidoczne i nie zwracało się
na nie uwagi. Dopiero później przychodziło olśnienie.
To
nie był najlepszy sezon i widać było gołym okiem, że duet
Moffat&Gatiss nie byli w formie w trakcie pisania scenariuszy do
odcinków, albo byli naćpani niewyobrażalną liczbą teorii
spiskowych fanów i fanfiction. Nie potrafię skrytykować całości,
bo było wiele momentów, które naprawdę mi się podobały, ale
widziałam również sporo niedociągnięć. Wyszło średnio, ale to
nadal Sherlock. Cieszę się, że zakończono go tak ładnie,
zgrabnie, bez jeszcze większej dramy. Cieszę się, że zrozumiano,
że ciągnięcie tego pod gust fanów nie będzie dobre. I po prostu
się cieszę, że ten sezon powstał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz