Chyba zostanę prorokiem albo wróżką, skoro tak nieomylnie przewiduję epilogi książek. Czarny klucz Amy Ewing jest zakończeniem serii o Samotnym Mieście, zhierarchizowanej i otoczonej murami wyspie, gdzie twardą ręką rządzi arystokracja, wyzyskując całą resztę społeczeństwa. Wizja świata niczym z każdego innego antyutopijnego tekstu, z drobnymi zmianami i silną, przywódczą bohaterką, która staje się głową rebelii. Nie wiem, jak wy, ale ja już mam dość takiego schematu.
Konflikt
z arystokracją po ostatnich wydarzeniach w Białej róży nabrał
charakteru osobistego. Violet nie walczy już tylko dla uciśnionych
w biedniejszych, niearystokratycznych Kręgach, ale i z pobudek
osobistych. Hazel, młodsza siostra Violet, została porwana przez
Diuszesę Jeziora w zemście za ucieczkę swojej byłej już
surogatki. Dziewczyna, nad którą wisi już widmo śmierci po tym,
jak tylko pojawi się w Klejnocie, używa całej swojej mocy, by
wrócić tam i ratować swoją siostrę – nie tylko ona wpada na
tak irracjonalny pomysł; Ash również wykrada się, by pomóc
znajomym Towarzyszom. Wszyscy wiedzą, że nie można się
roztkliwiać – i tak niedługo nadejdzie finał, w którym wszyscy
mogą umrzeć.
Muszę
jednak przyznać, że Czarny klucz czyta się szybko. Częściowo z
pewnością jest to zasługą dobrego tłumaczenia, bo można tę
książkę przeczytać w jeden dzień. Można wymieniać błędy i
wady dostrzeżone podczas lektury, ale powieściom Amy Ewing nie
można zaprzeczyć jednego: są naprawdę wciągające. Tak bardzo,
że da się jeden tom przeczytać w jeden dzień – duży font i
całkiem spora interlinia też robią swoje. Jakkolwiek jestem
zawiedziona fabułą, tak muszę przyznać, że Czarny klucz
pochłonęłam w jeden wieczór.
Wnioskując
po tym, że autorka pierwszy tom serii pisała w ramach pracy
magisterskiej dotyczącej Young Adult, mniemam, że jest świadoma
tych wszystkich, ogranych już motywów, które wplotła w fabułę.
W recenzjach poprzednich tomów już wymieniałam elementy, które
łudząco przypominają Igrzyska śmierci – dalej jest bardzo
podobnie, bo mamy budowanie armii, przygotowania do ostatecznego
buntu i plany zburzenia muru. Na tym się kończą plany tytułowego
Czarnego klucza; słowem nikt nie wspomina, co dalej. Czy będzie
demokracja? Czy jak to bywa w rewolucjach, buntownicy staną się
arystokracją i koniec końców, nic się nie zmieni? Czy Samotne
Miasto stanie się anarchistycznym państwem-miastem na wyspie?
Nienawidzę, kiedy dystopia jest związana jedynie z rewolucją, a
buntownicy, rebelianci, ani razu nie pomyślą, co dalej – co po
rewolucji, po obaleniu rządu. To trochę jak z Jane Austen, która
swoje romanse kończy zawsze ślubem, nie dowiadujemy się, co się
dzieje po ślubie – u Amy Ewing nie dowiadujemy się, co po
rewolucji i czy w Mieście zapanował spokój, czy może inna grupa
przygotowuje swoją rebelię?
Moją
niechęć do tego finalnego tomu powoduje przede wszystkim motyw
Paladynek, wojowniczek związanych z żywiołami, co dla mnie jest
mętną próbą wyrwania tej trylogii z gatunku dystopii. Nie udaje
się, a mnie zamiast szokować brutalnością finałowej walki,
śmieszą okrzyki Violet, które kojarzą mi się tylko i wyłącznie
z „W.i.t.c.h.”. Brakowało tylko patetycznego wołania „serce
Kondrakaru”.
Myślałam
długo, jak ocenić finał trylogii Amy Ewing. Bo z jednej strony ma
mnóstwo mankamentów i jeśli już w Białej róży miało się
wątpliwości, nie warto kontynuować serii. Jeśli jednak motyw
Paladynek walczących w imię uciśnionych przypadł do gustu, z
pewnością można sięgnąć po kontynuację, gdzie właśnie
Paladynki grają pierwsze skrzypce. Osobiście jestem raczej
zawiedziona tak dobrze i oryginalnie (surogatki!) zapowiadającą się
serią. Im dalej w las, tym traciła na oryginalności, a ja byłam w
stanie przewidzieć, jak wszystko się zakończy.
Recenzja
we współpracy z wydawnictwem Jaguar
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz