Jest to ten typ tekstów awaryjnych, które tworzę, bo mi się gdzieś kołaczą po głowie, a nie mam czasu przeczytać książki i jej zrecenzować, gdyż - jak w tymże przypadku - męczę się i nużę, i jęczę z mentalnego bólu, czytając Ludzi bezdomnych Stefana Żeromskiego. Żeby nie było: lubię lektury. Połykam Dostojewskiego, Prusa, Wyspiańskim też nie pogardzę, gdy zrozumiałam sens Wesela... No ale Żeromskiego nie zdzierżę!
Jednak
nie o tym dzisiaj. O wyznaniu. No i zachęcie. Traktujcie ten tekst
jakkolwiek chcecie, ale jeśli chociaż jednej osobie zapali się
mała żaróweczka w głowie i pomyśli: a może sprawdzę repertuar
teatru w moim mieście?, będę zadowolona. Bo o teatrze dzisiaj
będzie.
Kiedy
wyobrażamy sobie teatr, widzimy zazwyczaj ludzi ubranych w
eleganckie stroje, mężczyzn w garniturach, kobiety w wieczorowych
sukniach. Pełen patos, podniosłość i powaga aż się wylewa z tej
wizji, a na scenie stoi aktor zbyt ekspresywnie wyrażający swoje
emocje, tak że z tragicznego nagle staje się komiczny. I nie jest
to groteska. Pamiętam też moje pierwsze poważne - bo nie na
spektakl lalkowy, na który zresztą obowiązkowo należało przyjść
na galowo - wyjście do tej instytucji. Też na czarno-biało, buty
na obcasie, elegancja-francja. I poczucie tej kultury wyższej.
Dzięki Bogu, teraz chodzę do teatru wciąż nie w bluzach z
kapturem i dresach, ale nie boję się założyć trampków. I w
sumie wyczekuję kolejnego wyjścia, bo to czasem lepsze niż kino.
Program
mojej szkoły, a konkretniej rozszerzonego języka polskiego zakłada
dwa wyjścia do teatru w semestrze. Książki przeczytać trzeba, do
kina większość chodzi z nieprzymuszonej woli, a o teatrze nawet
się nie myśli. Pierwszy raz to był skok na głęboką wodę, bo
spędziliśmy dobre trzy godziny na sali kameralnej na Braciach
Karamazow. Dostojewski nie jest łatwy w odbiorze, acz zrozumiały,
ale nieprzygotowani psychicznie, po trosze się zachwycaliśmy
(Alosza!), po trosze przysypialiśmy. Nie zraziło nas to, ale i nie
zachęciło. Ot, odbębniliśmy swoje.
Dalej
byli Artyści prowincjonalni. Ciekawi o tyle, że nie było tam
fabuły, a zbiór scen ukazujących ciężką pracę artystów. Wiem,
co mówię, po spektaklu złapaliśmy wszystkich aktorów palących
przed teatrem i się zapytaliśmy, bo sami nie wiedzieliśmy, o co
chodziło. Ładnie odpowiedzieli, za interpretację oceny na polskim
się posypały.
Pamiętam
pierwszą groteskę, Iwonę, księżniczkę burgunda - zasłużyła
na miano groteski całkowicie, nie wiedziałam, czy się zachwycać,
śmiać się czy płakać. Przyznać muszę jedno: fenomenalny
spektakl, śmiałam się do ostatniego tchu i jeszcze trochę,
wyszłam w wyśmienitym humorze. Bo to ciekawe było! Bo coś się
działo! Bo ta nieco dziwaczna historia zaabsorbowała do tego
stopnia, że nie zwracałam uwagi, że pewną kobietę z dramatu
grają dwaj mężczyźni. Była tez Antygona, całkowite
nieporozumienie, więc przemilczę to. Był też Rewizor - cudowna
komedia, na pierwszy raz jak najbardziej polecam. Albo Mroczne
perwersje codzienności, dla fanów dwuznaczności strzał w dziesiątkę. Jak ciekawie można ułożyć tekst dramatu, by wyszły
wszystkie najbrudniejsze myśli w odbiorcach!
We
wrześniu byliśmy na Zwłoce w Teatrze im. Stefana
Jaracza w Łodzi (to dobry teatr, większość wyżej wymienionych
oglądaliśmy tam). Też groteskowy, wyśmienicie zagrany, ze
świetnymi aktorami, a zwłaszcza głównym, którego absolutnie
ubóstwiam za to, jak fenomenalnie zagrał swoją niełatwą rolę.
Tym razem dwie i pół godziny minęły jak z bicza strzelił. Mamy
zamiar iść na Ich czworo Zapolskiej, ale się nie
da, bo okazuje się, że ludzie chodzą do teatru. I miejsc brak. Na
wszystkie najbliższe spektakle.
Czemu
to opowiadam? Żeby pokazać, że teatr nie jest miejscem poważnym.
Że są tam spektakle warte uwagi, zarówno poważne, jak i
komediowe, bawiące lepiej od niejednej amerykańskiej komedii. Warto
pójść chociaż raz, żeby zobaczyć, jak to jest - bez obowiązkowo
białej bluzki czy garnituru, bez lakierowania butów, bez
nienagannej elegancji i powagi. Tak jak ja ostatnio - w skórzanej
kurtce, w czarnych spodniach i trampkach. Nikt mnie przecież nie
zabije, że do teatru - takiego wysokiego, takiego podniosłego,
takiego pełnego wyższości nad kinem - podchodzę na luzie i nie
panikuję, jak nie mogę znaleźć czarnych szpilek.
Przynajmniej
raz, proszę was, zamiast iść do kina, wydajcie kwotę przeznaczoną
na bilet na jakiś komediowy, zabawny spektakl. Taki wieczorem. W
prawdziwym teatrze. Idźcie i oswójcie teatr. To nie boli!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz