czwartek, 8 października 2015

Oswój teatr!


Jest to ten typ tekstów awaryjnych, które tworzę, bo mi się gdzieś kołaczą po głowie, a nie mam czasu przeczytać książki i jej zrecenzować, gdyż - jak w tymże przypadku - męczę się i nużę, i jęczę z mentalnego bólu, czytając Ludzi bezdomnych Stefana Żeromskiego. Żeby nie było: lubię lektury. Połykam Dostojewskiego, Prusa, Wyspiańskim też nie pogardzę, gdy zrozumiałam sens Wesela... No ale Żeromskiego nie zdzierżę!

Jednak nie o tym dzisiaj. O wyznaniu. No i zachęcie. Traktujcie ten tekst jakkolwiek chcecie, ale jeśli chociaż jednej osobie zapali się mała żaróweczka w głowie i pomyśli: a może sprawdzę repertuar teatru w moim mieście?, będę zadowolona. Bo o teatrze dzisiaj będzie.

Kiedy wyobrażamy sobie teatr, widzimy zazwyczaj ludzi ubranych w eleganckie stroje, mężczyzn w garniturach, kobiety w wieczorowych sukniach. Pełen patos, podniosłość i powaga aż się wylewa z tej wizji, a na scenie stoi aktor zbyt ekspresywnie wyrażający swoje emocje, tak że z tragicznego nagle staje się komiczny. I nie jest to groteska. Pamiętam też moje pierwsze poważne - bo nie na spektakl lalkowy, na który zresztą obowiązkowo należało przyjść na galowo - wyjście do tej instytucji. Też na czarno-biało, buty na obcasie, elegancja-francja. I poczucie tej kultury wyższej. Dzięki Bogu, teraz chodzę do teatru wciąż nie w bluzach z kapturem i dresach, ale nie boję się założyć trampków. I w sumie wyczekuję kolejnego wyjścia, bo to czasem lepsze niż kino.

Program mojej szkoły, a konkretniej rozszerzonego języka polskiego zakłada dwa wyjścia do teatru w semestrze. Książki przeczytać trzeba, do kina większość chodzi z nieprzymuszonej woli, a o teatrze nawet się nie myśli. Pierwszy raz to był skok na głęboką wodę, bo spędziliśmy dobre trzy godziny na sali kameralnej na Braciach Karamazow. Dostojewski nie jest łatwy w odbiorze, acz zrozumiały, ale nieprzygotowani psychicznie, po trosze się zachwycaliśmy (Alosza!), po trosze przysypialiśmy. Nie zraziło nas to, ale i nie zachęciło. Ot, odbębniliśmy swoje.

Dalej byli Artyści prowincjonalni. Ciekawi o tyle, że nie było tam fabuły, a zbiór scen ukazujących ciężką pracę artystów. Wiem, co mówię, po spektaklu złapaliśmy wszystkich aktorów palących przed teatrem i się zapytaliśmy, bo sami nie wiedzieliśmy, o co chodziło. Ładnie odpowiedzieli, za interpretację oceny na polskim się posypały.

Pamiętam pierwszą groteskę, Iwonę, księżniczkę burgunda - zasłużyła na miano groteski całkowicie, nie wiedziałam, czy się zachwycać, śmiać się czy płakać. Przyznać muszę jedno: fenomenalny spektakl, śmiałam się do ostatniego tchu i jeszcze trochę, wyszłam w wyśmienitym humorze. Bo to ciekawe było! Bo coś się działo! Bo ta nieco dziwaczna historia zaabsorbowała do tego stopnia, że nie zwracałam uwagi, że pewną kobietę z dramatu grają dwaj mężczyźni. Była tez Antygona, całkowite nieporozumienie, więc przemilczę to. Był też Rewizor - cudowna komedia, na pierwszy raz jak najbardziej polecam. Albo Mroczne perwersje codzienności, dla fanów dwuznaczności strzał w dziesiątkę. Jak ciekawie można ułożyć tekst dramatu, by wyszły wszystkie najbrudniejsze myśli w odbiorcach!

We wrześniu byliśmy na Zwłoce w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi (to dobry teatr, większość wyżej wymienionych oglądaliśmy tam). Też groteskowy, wyśmienicie zagrany, ze świetnymi aktorami, a zwłaszcza głównym, którego absolutnie ubóstwiam za to, jak fenomenalnie zagrał swoją niełatwą rolę. Tym razem dwie i pół godziny minęły jak z bicza strzelił. Mamy zamiar iść na Ich czworo Zapolskiej, ale się nie da, bo okazuje się, że ludzie chodzą do teatru. I miejsc brak. Na wszystkie najbliższe spektakle.

Czemu to opowiadam? Żeby pokazać, że teatr nie jest miejscem poważnym. Że są tam spektakle warte uwagi, zarówno poważne, jak i komediowe, bawiące lepiej od niejednej amerykańskiej komedii. Warto pójść chociaż raz, żeby zobaczyć, jak to jest - bez obowiązkowo białej bluzki czy garnituru, bez lakierowania butów, bez nienagannej elegancji i powagi. Tak jak ja ostatnio - w skórzanej kurtce, w czarnych spodniach i trampkach. Nikt mnie przecież nie zabije, że do teatru - takiego wysokiego, takiego podniosłego, takiego pełnego wyższości nad kinem - podchodzę na luzie i nie panikuję, jak nie mogę znaleźć czarnych szpilek.

Przynajmniej raz, proszę was, zamiast iść do kina, wydajcie kwotę przeznaczoną na bilet na jakiś komediowy, zabawny spektakl. Taki wieczorem. W prawdziwym teatrze. Idźcie i oswójcie teatr. To nie boli!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...