Szum, który wywołała wokół siebie trylogia Salli Simukki, zaintrygował mnie. Potem przyciągnęły wzrok okładki, utrzymane w trzech kolorach - bieli, czerni i czerwieni, nawiązując do baśni o Królewnie Śnieżce, podobnie jak tytuły kolejnych tomów. Powieść wypełniona jest luźnymi nawiązaniami do tej konkretnej baśni. W dodatku jest czymś w rodzaju kryminału skierowanego dla młodzieży. No i to literatura skandynawska. Wszystkie te czynniki sprawiły, że nie mogłam się doczekać lektury Czerwone jak krew!
W Czerwone
jak krew poznajemy nastoletnią Lumikki, outsiderkę,
wtapiającą się w tło uczennicę liceum plastycznego, która nie
zawiązała dotąd żadnych trwalszych znajomości i większość
czasu spędza sama, lubiąc swoje własne towarzystwo. W wyniku
zbiegu wielu różnych wydarzeń, w ciemni w szkole widzi pieniądze.
Suszące się na sznurkach. Prawdopodobnie wyjęte z wody zabarwionej
krwią. Co robi Lumikki? Zamierza przemyśleć sprawę i albo zgłosić
to, albo zamilczeć na wieki.
Ale wpada na kogoś wychodzącego z ciemni - gdzie nie ma już banknotów. Zamieszana w sprawę prania brudnych pieniędzy, zmuszona do milczenia, a potem do pomocy w rozwikłaniu, skąd wzięły się te pieniądze, Lumikki będzie musiała wspiąć się na wyżyny swojej umiejętności dedukcji. I nie dać się złapać.
Mam
troszkę ambiwalentne uczucia co do tej powieści.
Z
jednej strony podobało mi się. Ciekawie połączono motyw baśni o
Królewnie Śnieżce (którego naprawdę niewiele, ale bardzo ta
subtelność mi się podoba) ze skandynawskim, zimnym, śnieżnym
klimatem. Lumikki, bohaterki wiodącej, nie sposób nie polubić -
przypomina nieco damską wersję Sherlocka Holmesa i jest typem
outsidera, biegle posługującego się dedukcją. Salla Simukka pisze
zwięźle i bardzo obrazowo: prawie czułam zimno bijące od zasp
śniegu wszechobecnych w Tampere, gdzie mieszka Lumikki. Styl
autorki bardzo przypadł mi do gustu: jest lekki i prosty, ale
różniący się od tego, jakim napisane jest trzy czwarte książek
młodzieżowych. Krótkie zdania, szybkie sceny, retrospekcje
wplecione w akcję właściwą - to naprawdę było świetne. Szybko
wciągnęłam się w jednostajny rytm powieści i trudno było się
oderwać od lektury - po skończeniu rozdziału machinalnie
zaczynałam kolejny, nic sobie nie robiąc z tego, że
powinnam Czerwone jak krew odłożyć chociaż na
chwilę. I tak przesiedziałam dwie godziny z hakiem, w ciągu
których zaczęłam i skończyłam tę powieść.
Czerwone jak krew przypominało mi film sensacyjno-kryminalny - mimo stosunkowo nieciekawej zagadki worka pełnego pieniędzy, za której rozwiązanie wzięła się przypadkowo wplątana w to Lumikki, książka obfitowała w różne zwroty akcji, powolnie odsłaniając kolejne informacje dotyczące wplątanych w sprawę brudnych pieniędzy osób; były i pościgi, i szpiegowanie, i niejedna ucieczka, i infiltracja wroga, trochę nieprawdopodobne jak na nastolatków wciąż uczęszczających do liceum, ale o tym zaczyna się myśleć dopiero po zakończeniu lektury.
Z
drugiej, nie wiem, czego oczekiwałam po powieści Simukki, ale...
trochę się zawiodłam. Cała intryga okazała się bardzo prosta,
chociaż nie banalna. Zbyt przyzwyczajona do kryminałów z
prawdziwego zdarzenia, nie zachwyciłam się zbrodnią,
której rozwiązaniem zajęła się Lumikki. Chociaż nie brakowało
pościgów czy zwrotów akcji, na niecałych trzystu stronach nie
rozwinięto dostatecznie intrygującej historii, bym się zachwyciła.
Było zdecydowanie zbyt krótko! Odniosłam wrażenie, że autorka
nie wykorzystała całego potencjału, jaki dała jej główna idea
powieści - i mam nadzieję, że w Białe jak śnieg się poprawi.
Jednak te dwie godziny, w czasie których pożarłam Czerwone
jak krew, nie wydają mi się zmarnowane.
Po
kontynuację z pewnością sięgnę, bo pomimo mieszanych uczuć
odnośnie do Czerwone jak krew, jedno jest pewne:
czytanie twórczości Salli Simukki sprawiło mi ogromną
przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz