piątek, 3 lipca 2015

Czerwone jak krew, Salla Simukka


Szum, który wywołała wokół siebie trylogia Salli Simukki, zaintrygował mnie. Potem przyciągnęły wzrok okładki, utrzymane w trzech kolorach - bieli, czerni i czerwieni, nawiązując do baśni o Królewnie Śnieżce, podobnie jak tytuły kolejnych tomów. Powieść wypełniona jest luźnymi nawiązaniami do tej konkretnej baśni. W dodatku jest czymś w rodzaju kryminału skierowanego dla młodzieży. No i to literatura skandynawska. Wszystkie te czynniki sprawiły, że nie mogłam się doczekać lektury Czerwone jak krew!

Czerwone jak krew poznajemy nastoletnią Lumikki, outsiderkę, wtapiającą się w tło uczennicę liceum plastycznego, która nie zawiązała dotąd żadnych trwalszych znajomości i większość czasu spędza sama, lubiąc swoje własne towarzystwo. W wyniku zbiegu wielu różnych wydarzeń, w ciemni w szkole widzi pieniądze. Suszące się na sznurkach. Prawdopodobnie wyjęte z wody zabarwionej krwią. Co robi Lumikki? Zamierza przemyśleć sprawę i albo zgłosić to, albo zamilczeć na wieki.

Ale wpada na kogoś wychodzącego z ciemni - gdzie nie ma już banknotów. Zamieszana w sprawę prania brudnych pieniędzy, zmuszona do milczenia, a potem do pomocy w rozwikłaniu, skąd wzięły się te pieniądze, Lumikki będzie musiała wspiąć się na wyżyny swojej umiejętności dedukcji. I nie dać się złapać.

Mam troszkę ambiwalentne uczucia co do tej powieści.

Z jednej strony podobało mi się. Ciekawie połączono motyw baśni o Królewnie Śnieżce (którego naprawdę niewiele, ale bardzo ta subtelność mi się podoba) ze skandynawskim, zimnym, śnieżnym klimatem. Lumikki, bohaterki wiodącej, nie sposób nie polubić - przypomina nieco damską wersję Sherlocka Holmesa i jest typem outsidera, biegle posługującego się dedukcją. Salla Simukka pisze zwięźle i bardzo obrazowo: prawie czułam zimno bijące od zasp śniegu wszechobecnych w Tampere, gdzie mieszka Lumikki. Styl autorki bardzo przypadł mi do gustu: jest lekki i prosty, ale różniący się od tego, jakim napisane jest trzy czwarte książek młodzieżowych. Krótkie zdania, szybkie sceny, retrospekcje wplecione w akcję właściwą - to naprawdę było świetne. Szybko wciągnęłam się w jednostajny rytm powieści i trudno było się oderwać od lektury - po skończeniu rozdziału machinalnie zaczynałam kolejny, nic sobie nie robiąc z tego, że powinnam Czerwone jak krew odłożyć chociaż na chwilę. I tak przesiedziałam dwie godziny z hakiem, w ciągu których zaczęłam i skończyłam tę powieść.

Czerwone jak krew przypominało mi film sensacyjno-kryminalny - mimo stosunkowo nieciekawej zagadki worka pełnego pieniędzy, za której rozwiązanie wzięła się przypadkowo wplątana w to Lumikki, książka obfitowała w różne zwroty akcji, powolnie odsłaniając kolejne informacje dotyczące wplątanych w sprawę brudnych pieniędzy osób; były i pościgi, i szpiegowanie, i niejedna ucieczka, i infiltracja wroga, trochę nieprawdopodobne jak na nastolatków wciąż uczęszczających do liceum, ale o tym zaczyna się myśleć dopiero po zakończeniu lektury. 

Z drugiej, nie wiem, czego oczekiwałam po powieści Simukki, ale... trochę się zawiodłam. Cała intryga okazała się bardzo prosta, chociaż nie banalna. Zbyt przyzwyczajona do kryminałów z prawdziwego zdarzenia, nie zachwyciłam się zbrodnią, której rozwiązaniem zajęła się Lumikki. Chociaż nie brakowało pościgów czy zwrotów akcji, na niecałych trzystu stronach nie rozwinięto dostatecznie intrygującej historii, bym się zachwyciła. Było zdecydowanie zbyt krótko! Odniosłam wrażenie, że autorka nie wykorzystała całego potencjału, jaki dała jej główna idea powieści - i mam nadzieję, że w Białe jak śnieg się poprawi. Jednak te dwie godziny, w czasie których pożarłam Czerwone jak krew, nie wydają mi się zmarnowane.

Po kontynuację z pewnością sięgnę, bo pomimo mieszanych uczuć odnośnie do Czerwone jak krew, jedno jest pewne: czytanie twórczości Salli Simukki sprawiło mi ogromną przyjemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...